Inteligent polski ruszający na wieś, by ją zrozumieć i opisać, a bodaj tylko podjąć rozmowę z chłopami, bywa(ł) często postacią groteskową: „chadzam boso, z gołą głową…”. Od czasów „Wesela” trochę się poprawiło, kwestia Radczyni „Cóż ta, gosposiu, na roli? / Czyście sobie już posiali?” nie pada już (w listopadzie) tak często: rozpoczęty w drugiej połowie XIX wieku proces narodotwórczy w wiek później ostatecznie się dokonał. A jednak, mimo siłaczek i synów chłopskich idących w profesory, mimo powieści wiejskich i kwartalników poświęconych kulturze ludowej, ba, mimo Polski Ludowej i „kaszy” z poematu Ważyka, „Solidarności” Rolników Indywidualnych i śmierci Piotra Bartoszcze zdarzało się, zbyt często zdarza się nadal, że w zdawkowej nawet rozmowie, zawiązanej na wakacyjnej drodze przez pola, zapada cisza. Jak rozmawiać?
Andrzej Mencwel, asystent (wówczas) na polonistyce, trafił na kurpiowską wieś w połowie lat 70. nie w ramach ówczesnej mody na stawianie „dacz” na przydzielanych przez władze gruntach, lecz z myślą o zaadaptowaniu na „letniak” dwuizbowej, próchniejącej miejscami chałupki z sypiącą się strzechą, z widokiem na zdziczały sad i pola. Stało się tak, że w czterdzieści kilka lat później otrzymaliśmy rzecz niezwykłą: zapis jego spotkania z wsią, rozmowy z wsią, prób odczytania części bodaj jej kodów, wartości i urazów.
„Toast na progu” to arcydzieło translatoryki; jeśli książka ta nie dostanie żadnej z nagród, przyznawanych na szczęście ostatnio coraz szczodrzej tłumaczom, to dlatego, że nie jest przekładem „z języka na język”, a tłumaczeniem kodów kulturowych. Ot, choćby scena, która awansowała do tytułu:
Razu pewnego, u samych początków naszej zażyłości, przechodząc nagle (…) do sarmatyzmu, co w polskiej kulturze jest pewną prawidłowością, zachęcałem, żeby na pożegnanie wypić >>strzemiennego<<, a wtedy Zbyszek, trzeźwiejszy niż zwykle, wyszedłszy na próg domu, stuknął się ze mną kieliszkiem i rzekł: - U nas się mówi: progowy!”.
Andrzej Mencwel, dzięki, by tak rzec, zakorzenieniu w dwóch światach – urodzony i wychowany na wsi, a zarazem profesor UW, specjalizujący się w hermetycznych naukach w rodzaju antropologii kulturowej – zdołał wytłumaczyć wiele z języków, „mowy gestów”, mowy obyczajów niedostępnego zwykle miastowym inteligentom świata. Porównuję w myśli jego dokonania z Antonim Krohem – inteligenckim dzieckiem, po Powstaniu, z astmą, wysłanym na kilka ładnych lat do podhalańskiej wsi, gdzie uczęszczał do szkoły razem z miejscowymi dzieciakami – dzięki czemu, w pół wieku później, tłumaczy nam „góralszczyznę” w zupełnie nowy sposób.
Tyle, że ten zapis etnograficzny jest jak relacja o ginącym plemieniu. Wieś polska istnieje, oczywiście, miliony jej mieszkańców nadal „żywią y bronią”. Kończy się natomiast nieodwołalnie cywilizacja, na którą składał się i sposób dzielenia gruntów, i relacje w obrębie rodziny, i sposób postrzegania świata. Niekoniecznie pustką (choć bywa i tak, szczególnie na Ścianie Wschodniej, która wyjechała, pozbawiona innych perspektyw, „na zmywak”): czasem po prostu radykalną zmianą obyczaju, trybu gospodarowania, karier: na skomasowanych polach farmerzy uprawiają nowe odmiany zbóż przy pomocy wielofunkcyjnych kombajnów, a „w przerobionej na daczę sadybie dawno zmarłego gospodarza pojawiają się czasem jego rosłe i smukłe prawnuki, z których jeden studiuje podobno fizykę w Cambridge”.
Więcej o przejmującym epitafium pióra Andrzeja Mencwela (Wydawnictwo Literackie) oraz o nieznanych dotychczas listach młodego Marka Hłaski („Listy. Pamiętnik”, Wydawnictwo Iskry) – w najnowszym numerze tygodnika „Sieci”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/361465-wsi-spokojna-wsi-miniona