Największa europejska superprodukcja w historii kina kosztująca 180 mln dolarów. Z sterami twórca kultowych filmów jak „Leon zawodowiec”, „Nikita” i dziesiątków scenariuszy kina akcji na czele z „Taxi” czy „Uprowadzoną”. Na pokładzie wielkie nazwiska jak Clive Owen, Rihanna, Rutger Hauer, wspierający młode gwiazdy- Dane DeHaan i Carę Delevingne. Efekt?
Oszałamiająca wizualnie gwiezdna opera, festiwal świateł, fikuśnych ubrań, wymyślnych broni, kosmitów, których może zazdrościć George Lucas, fenomenalnie wyglądających planet i lecący z głośników Ziggi Stardust alias David Bowie otwierający film. Wizualnie cacko Bessona zachwyca. Tylko wizualnie.
Oparty na popularnym komiksie film to wydmuszka. Przepięknie świecąca i ciesząca wzrok. Jednak pusta w środku. Infantylna, naiwna i momentami głupawa. Historia dwójki agentów, którzy ratują porządek w kosmosie nie ma w sobie tego, co charakteryzuje najlepsze wizje s-fi. Nie ma mitologii, nie dotyka ważnych egzystencjalnych pytań, nawet jeżeli zadane są w banalny sposób. Tak jak w „Piątym Elemencie” sprzed dwóch dekad Besson bawi się kinem. Oszałamia świecidełkami licząc, że widz nie zauważy dziecinnej fabuły. Tym razem jest na dodatek politycznie poprawny.
Nie tylko ziemskie narody się tutaj jednoczą. Panuje miłość intergalaktyczna, wyrażona w czymś na kształt Unii Kosmicznej. Wszyscy są imigrantami i przybyszami, a moralną doskonałość osiągają kosmici o jednym (ani białbym, ani śniadym) kolorze skóry i budowie ciała, która zaciera niemal zupełnie różnice między kobietą i mężczyzną. Kosmiczna rewolucja gender! Oczywiście planetę tych wyższych moralnie i intelektualnie istot zniszczył zły generał z ziemi, który usprawiedliwiał zbrodnie nacjonalistycznymi hasłami. Ba, łajdak chodzi nawet w mundurze a la SS.
Luc Besson jest infantylnym dzieckiem kina, który wie jednak jak zapewnić czystą rozrywkę. Jest to jednak rozrywka rodem z wesołego miasteczka. Nic więcej.
3/6
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/352721-valarian-i-miasto-tysiaca-planet-dzieciak-besson-i-jego-spektakularne-zabaweczki-recenzja