„Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego stał się częścią repertuaru Canal+. Uważam go za film wielki. Chociaż część liberalnej lewicy na produkcję kręciła nosem („umacnia narodowe stereotypy”), większość autorów „Gazety Wyborczej” film chwaliła. To jedna z niewielu wspólnych przestrzeni między nami.
Trudno więc mi się nie zgodzić także z kolejną recenzją w „Gazecie Telewizyjnej”. Krzysztof Varga to autor nie tylko sprawny, lecz i często o samodzielnych poglądach. Można jak on odczytać „Wołyń” jako dzieło przede wszystkim o miłości, również tej rodzinnej, macierzyńskiej. Tam jest tyle wszystkiego, że każdy może wybierać, co dla niego najważniejsze. Dla mnie los jednostki miażdżonej przez bezlitosne fronty i ideologie. Dla Vargi – relacje między ludźmi.
Jeden fragment jego tekstu mnie jednak odrzucił. „Są sceny znamienne i kluczowe do tego, aby wymowę »Wołynia« pojąć. Jak ta, gdy polski kapitan Krzemieniecki, w cywilu poeta, udaje się na rozmowy pokojowe z banderowcami. Stroi się w wykwintny mundur, wkłada twarzową furażerkę, picuje się jak na paradę, wygłasza płomiennie strofy o oficerskim honorze i broni z sobą nie bierze, bo wszak to niehonorowe. A finalnie zostanie przez upowców, którzy tej jego elegancji jakoś nie pojmują, rozerwany końmi. Oto polska tromtadracja w pełnej krasie: wzniosłe słowa i frajerstwo zarazem, moc munduru oraz honoru oraz bezbronność zupełna.
Rozrywają Rumla końmi (bo Krzemieniecki to poeta i kapitan BCh Zygmunt Rumel), a Varga ma uciechę. Frajerstwo ukarane! Spotykałem się z podobnymi reakcjami ze strony swoich prawicowych przyjaciół. Zresztą problem niemocy AK i państwa podziemnego zostaje tu postawiony wprost, choćby ustami głównej bohaterki. Problem to prawdziwy. A jednak ton takich komentarzy odrzuca, boli. A już szczególnie boli (choć i bawi), kiedy pada to na łamach „Wyborczej”.
„Wyborczej”, która oskarża Polaków o coś innego: że wbrew laurkom byli okrutni, mściwi, tacy jak wszyscy inni. Otóż Rumel taki nie był, już przed wojną jako lewicowiec głosił program porozumienia z Ukraińcami. Jego śmierć to dramatyczna klęska złudzeń. Złudzeń, którym „GW”, zwolenniczka otwierania się przed wszystkimi, powinna na zdrowy rozum kibicować. Owszem, Varga ma prawo do własnych ocen, ale robi to takie wrażenie, jakby szukało się kija raz za to, raz za tamto. Zawierzają Polacy wrogom – zgroza. Stosują potem odwet – też niedobrze. Klęska złudzeń nie musi być nazywana frajerstwem. Zwłaszcza że jest też margines na pogubienie się w sytuacji, która przerosłaby kogoś bardziej doświadczonego niż amatorzy, którzy szli jak kamienie przez Boga rzucone na szaniec.
Piszę to tym bardziej, że Smarzowski zaskoczył mnie tym razem mało cynicznym stosunkiem do polskiej historii. Partyzantka była szkołą nie zawsze dobrych rzeczy; kto czytał choćby „Buty” Jana Józefa Szczepańskiego, ten wie. A jednak twórca „Domu złego” zauważa AK-owca Antka z subtelną twarzą aktora Adriana Zaremby, delikatnego w każdym wymiarze, który choć ze wsi, opowiada wiejskim dzieciom o honorze z Trylogii. Bo ta sama partyzantka uobywatelniała, ciągnęła czasem wzwyż. Finał był, jaki był, ale to nie zawsze wina Polaków.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/347851-zaremba-przed-telewizorem-to-nie-frajerstwo