Odniosłem się krytycznie do wyników ostatniego festiwalu w Gdyni. Ale nie ze względu na grad nagród, jakimi obsypano „Ostatnią rodzinę” Jana P. Matuszyńskiego. Z powodu pominięcia „Wołynia”. A skoro HBO pokazał „Ostatnią rodzinę”, mogę napisać o niej w tej rubryce.
Niewątpliwie ten nieprzyjemny film jest świadectwem talentu twórcy, a Andrzejowi Sewerynowi (oklaski dla jednego z najwybitniejszych polskich aktorów), Aleksandrze Koniecznej i Dawidowi Ogrodnikowi wystawiono zasłużone pomniki za role. Czy to arcydzieło? Tego nie widzę. Może za dobrze pamiętam dziesiątki filmów o dysfunkcyjnych rodzinach, w tym o psychopatycznych artystach wysysających energię z otoczenia.
Łukasz Adamski dowodzi: były setki filmów o zombie, ale jeden „Walking Dead”. Może nawet mocniejszym argumentem za filmem jest prawdziwość historii Beksińskich. Ta opowieść biorąca początek z fascynacji śmiercią i zniszczeniem, a zakończona zagładą rodziny, ma w sobie coś tak antycznego, że może trzeba było po nią sięgnąć. Niesamowite jest przypominanie facetowi, że ma kochać babcię, bo gdy był dzieckiem, pomagała mu wieszać jego klepsydry. Ale bardziej niesamowite, gdy autentyczne.
Saga jest wyzbyta kontekstu społecznego. Mamy do czynienia z ludźmi mówiącymi kresowym akcentem, ale nie wiemy, czy historia wyryła piętno na ich wyborach. Tomasz Beksiński będący w tym ujęciu groźnym, choć przede wszystkim dla samego siebie, dewiantem, wymawia ojcu, że mógł trzymać go krócej. Ale tenże ojciec, wybitny malarz prezentujący dysfunkcjonalność w wersji dużo łagodniejszej, też jest ofiarą własnej natury. Czy i epoki? Ukształtowały ich, nawet juniora, czasy nie tak jeszcze permisywne. Stajemy przed pytaniem: dlaczego ktoś jest taki? Pytanie bez odpowiedzi.
Stajemy także przed innymi dylematami. Na ile wierzyć dziełu traktującemu o życiu osób prawdziwych, znanych tak wielu ludziom? W Polsce takich filmów prawie się nie kręci. Musiały się pojawić protesty, zwłaszcza znajomych dziennikarza muzycznego, samobójcy Tomasza Beksińskiego.
W braku społecznego kontekstu widzę również dodatkowy paradoks. Taka izolacja artystów, brak solidarności, wręcz zainteresowania światem, nie jest regułą, ale bywa siłą napędową twórczych sukcesów. I znowu: czy to sztuka oddziela od świata, czy pewien typ twórczości wręcz wymaga fiksacji? Klarowna odpowiedź nie padnie, jak nie padła w równie męczących filmach o Kurcie Cobainie albo o Jimie Morrisonie. Osobiście wolę innych bohaterów. Okrutny „Wołyń” przynosił oczyszczenie, „Ostatnia rodzina” – nie. Ale czy musi?
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/345780-zaremba-przed-telewizorem-rodzina-bez-oczyszczenia-recenzja