Powiem tak: gdyby wszystkie życzenia wyrażone publicznie spełniały się tak szybko – złota rybka - byłaby niepotrzebna.
Zaledwie wczoraj pozwoliłam sobie zapłakać nad losem Warszawskiej Opery Kameralnej i smutną perspektywą, która roztacza się przed nią za sprawą dyrektor Alicji Węgorzewskiej, a tu wychodzi na jaw, że pojawiło światełko w tunelu. I to bardzo jasne.
Okazuje się, że Ministerstwo Kultury nie zapomniało o WOK. Nie zniechęciło się brakiem współpracy zarówno ze strony dyrektor Węgorzewskiej, jak również nadzorującego teatr marszałka Adama Struzika, który nie przyjął oferty wsparcia finansowego ze strony resortu. Opracowało inny pomysł. Jak poinformowała „Gazeta Wyborcza” trwają intensywne prace nad zorganizowaniem drugiej kameralnej sceny operowej, opartej na zwalnianym przez dyrektor WOK zespole, która kontynuowałaby dorobek śp. dyrektora Stefana Sutkowskiego. Siedzibą nowego teatru miałyby być Łazienki Królewskie, a konkretnie Teatr Stanisławowski w Starej Oranżerii.
I ten pomysł wydaje się naprawdę ciekawy! Bo gdzie lepiej wybrzmi piękno mozartowskich fraz, jeśli nie na scenie z epoki klasycyzmu?
Teatr Stanisławowski, (wybudowany w 1788 r.), jest jednym z niewielu nadal istniejących, oryginalnych XVIII-wiecznych teatrów dworskich tego okresu. Odbywają się tu zresztą okazjonalne przedstawienia. Zna go również zespół WOK. Teraz jednak scena w Łazienkach miałaby stać się stałym, repertuarowym teatrem. Brzmi to doprawdy - obiecująco! Bo dla stolicy trzy sceny operowe, to i tak niewiele.
Warunki architektoniczne w każdym razie są. Amfiteatralna widownia i obiegające ją loże umożliwiały królowi i jego gościom delektowanie się spektaklami w komfortowych warunkach. Wedle projektu przedstawienia mogło oglądać nawet 160 widzów. Czyli nawet więcej niż mieści widownia przy Alei Solidarności. Nie wiem jakie są techniczne możliwości sceny i czy nie trzeba jej będzie zmodernizować technicznie - ale to chyba nie jest niewykonalne.
Co najważniejsze jest też zespół. Doświadczony i zgrany. Blisko 150 osób zwolnionych przez dyrektor Węgorzewską… A kto wie, czy do nowej placówki nie przejdą i pozostali.
Tak więc, jeśli plany ministra Glińskiego się ziszczą - Warszawa będzie miała dwie opery kameralne: jedną samorządową przy Alei Solidarności, drugą państwową - w Łazienkach.
Oczywiście nowe przedsięwzięcie wymaga pieniędzy. I to znacznie więcej niż potrzeba by było na postawienie na nogi starej opery. Ale gra jest warta świeczki i minister Piotr Gliński zapewnia, że zrobi wszystko, by tę inicjatywę doprowadzić do końca, bo sprawa WOK nie jest mu obojętna i angazuje się w nią od wielu miesięcy.
„Kameralna bis” formalnie miałaby zacząć istnieć od jesieni br., i już w sezonie 2017/18 pokazać pierwsze przestawienia.
Kolejna dobra wiadomość: nowy teatr miałby poprowadzić lub przynajmniej w nim reżyserować Ryszard Peryt, autor inscenizacji wszystkich mozartowskich oper w teatrze Stefana Sutkowskiego.
Nie da się ukryć, że jest on jednym z współtwórców marki jaką był przez lata Festiwal Mozartowski, dlatego też dywagacje „Wyborczej” o tym, że ewentualne stanowisko miałby zawdzięczać związkom rodzinnym z wiceminister Wandą Zwinogrodzką, są wyjątkowo nie na miejscu…
W każdym razie WOK jako jedyny teatr w Polsce ma wciąż w repertuarze wszystkie utwory sceniczne Mozarta - od tych dziecięcych, po największe arcydzieła: „Don Giovanniego”, „Wesele Figara” i” Czarodziejski Flet”. Ale o ile te ostatnie można zobaczyć na różnych innych polskich scenach, o tyle np. „Łaskawość Tytusa”, „Idomeneo”, czy „Ascanio in Alba” – były do obejrzenia tylko w Warszawie. Do czasu, gdy nowe władze opery zaczęły boleśnie okrawać festiwal…
W tym roku w każdym razie ich nie zobaczymy. Jak zresztą większości przedstawień. Bo 27. festiwal okrojono do żałosnego ogryzka. Za to pewnie będzie o nim głośno - właśnie ze względu na atmosferę wokół teatru. Samej inauguracji - przeniesionej nie wiedzieć czemu do Filharmonii Narodowej - ma towarzyszyć demonstracja Związku Zawodowego Polskich Artystów Muzyków Orkiestrowych, którzy chcą weprzeć zwolnionych z WOK muzyków (dyrektor Węgorzewska zlikwidowała całą Smifoniettę). Może jednak ich trud nie będzie już potrzebny? Bo wygląda na to, że sprawy Opery Kameralnej zaczęły iść w dobrym kierunku. Trzeba tylko trzymać kciuki, by realizacja ambitnych planów się powiodła. I żeby za rok (a może wcześniej? ) opery Mozarta wróciły do stałego warszawskiego repertuaru muzycznego. Ja na pewno będę je trzymać bardzo mocno.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/343313-za-wczesnie-na-requiem-dla-warszawskiej-opery-kameralnej-minister-glinski-ma-pomysl-na-uratowanie-teatru