Jest mi smutno. Czerwiec i lipiec zawsze – poza piękną pogoda i zbliżającymi się wakacjami niosły jeszcze jedna obietnicę: kolejnego Festiwalu Mozartowskiego w Warszawskiej Operze Kameralnej. To był już niemal rytuał. Letnie wieczory przy dźwiękach najpiękniejszej na świecie muzyki. Przedstawienia na niewielkiej ale jakże stylowej scenie. W aranżacji Ryszarda Peryta. W wykonaniu niezwykłych artystów. Tymczasem w tym roku - wszystko wskazuje na to, że festiwal - okrojony do kilkunastu raptem przedstawień odbędzie się po raz ostatni. Rok śmierci jego założyciela Stefana Sutkowskiego, którego żegnaliśmy kilka tygodni temu - będzie najprawdopodobniej ostatnim rokiem WOK. Przynajmniej takiej, jaką ją znamy.
Od wielu miesięcy WOK jest targany ostrym sporem - pomiędzy artystami, a jego nową dyrektorką Alicją Węgorzewską, która jak wszystko na to wskazuje - staje się raczej likwidatorką, a nie uzdrowicielką tej niezwykłej sceny.
Gwoli ścisłości złe wiatry nad Warszawską Operą Kameralną zaczęły wiać od czasu, kiedy w skandalicznych okolicznościach odwołano jego twórcę- dyrektora Sutkowskiego. Na jego miejsce wybrany został, w ramach budzącego wiele wątpliwości konkursu Jerzy Lach - człowiek bez większego doświadczenia teatralnego, za to dobrze widziany przez psl-owkie władze województwa. Jedną z pierwszych artystycznych decyzji nowego dyrektora było - zamówienie opery o Annie Grodzkiej. Libretto pisał już Piotr Pacewicz z Gazety Wyborczej..
CZYTAJ TEŻ: Zmierzch Warszawskiej Opery Kameralnej? Grodzka zamiast Mozarta. Trudno o większą ironię…
Ostatecznie z pomysłu zrezygnowano. Opera pozostała przy tradycyjnym repertuarze, choć z roku na rok zawężanym. Nowe inscenizacje - niespecjalnie się przebiły. Efektownym przedsięwzięciem wydawało się jedynie przeniesienie w plener pałacu wilanowskiego: „Don Giovanniego” i „Czarodziejskiego Fletu”. Były to jednak drogie, jednorazowe eventy - narażone na kaprysy pogodowe i niespodzianki techniczne.
W ubiegłym roku dość niespodziewanie dyrektor Lach został odwołany. Zostawił po sobie ponoć 3 mln długów. Na jego miejsce przyszła Alicja Węgorzewska. Solistka operowa z tytułem doktora. Jest tylko p.o. Ale chyba na dłużej. Po poprzednim pozbawionym kompetencji artystycznych dyrektorze - wydawało się, że to zmiana na lepsze. Szybko jednak okazało się, że jej pomysły są dla WOK istnym trzęsieniem ziemi. Rewolucją, która musi skończyć się zagładą. Końcem sceny w jej dotychczasowym kształcie.
Nowa dyrektor szybko ogłosiła, że WOK ma przerosty zatrudnienia. I zarządziła zwolnienia grupowe. Etaty straciło ponad stu solistów i instrumentalistów. Wegorzewska zapewniała, że to jedyny ratunek dla teatru i zapowiedziała przeobrażenie jej w scenę impresaryjną. Taką, która przygotowuje przedstawienia „wyjazdowe”, pod konkretną publiczność, także szkolną, z artystami zatrudnianymi do każdego spektaklu oddzielnie.
Zespół teatru wszczął alarm. Że to niszczenie wieloletniego dorobku instytucji, pozbywanie się lekką ręką artystów światowego formatu (takich jak Olga Pasiecznik, czy Robert Gierlach). Że konstruowany ad hoc zespół nigdy nie zagra tak dobrze, jak ludzie, którzy znają się, rozumieją i grają ze soba od lat. Że prestiż sceny przepadnie.
Atmosferę dodatkowo podgrzały informacje o wysokich zarobkach samej dyrektor i jej extra gażach stanowiących równowartość rocznych zarobków zwalnianych solistów. A także zapowiedzi przesłuchań wśród wieloletnich artystów, w celu weryfikacji ich umiejętności.
Spór toczy się na wielu forach. Stał się nawet tematem, rzadko zajmującego się kulturą programu Elżbiety Jaworowicz. Otarł się też o Ministerstwo Kultury. Minister Gliński oferował pomoc, apelował o wstrzymanie zwolnień.. Problem w tym,że minister może tu tylko apelować, prosić i mediować. Nie jest w stanie natomiast przejąć kontroli nad teatrem, bo zarządzanie nim leży w gestii urzędu marszałkowskiego.(Kolejny przykład na to, że samorządowy nadzór nad placówkami kultury jest sprawą wielce dyskusyjną) Ciężko poza tym pomóc komuś, kto pomocy nie chce.
Efekt jest taki, że repertuar tegorocznego 27-go Festiwalu Mozartowskiego jest żałośnie skromny. Zamiast czterdziestu kilku przedstawień widzowie zobaczą zaledwie kilkanaście. W tym zaledwie kilka oper. Inaugurację festiwalu przeniesiono do Filharmonii Narodowej,a przygotowany na tę okazję „Don Giovanni” ma się odbyć w wersji koncertowej, nie teatralnej…
W dodatku artyści spodziewają się, że na jesieni nastąpi ostateczne rozwiązanie zespołu i koniec teatru. Choć jeszcze nie składają broni, nastroje w przeddzień festiwalu są iście minorowe. Czyżby przyjdzie im zagrać Reqiuem dla swojego teatru?
Jedno jest pewne - nie da się robić wielkiej sztuki w atmosferze permanentnego konfliktu i wzajemnych pretensji. Nie wykluczam zresztą, że zmiany w zarządzaniu operą były konieczne. Że niektóre wydatki były nieuzasadnione. Ale czy redukcja zespołu artystycznego o połowę powinna być pierwszym rodzajem oszczędności? Dlaczego nie skorzystano z deklarowanego wsparcia MKiDN?
Nie twierdzę,że wszystkie argumenty dyrektor Węgorzewskiej są wyssane z palca. W dzisiejszym świecie nawet kultura wysoka nie może istnieć w oderwaniu od rynku. Korekty repertuarowe są zawsze możliwe. Być może nawet najlepszych przedstawień nie można grać w nieskończoność w niezmienionej formie (Choć, czy aby na pewno? Co roku Mozarta odkrywa przecież nowa publiczność - i warto jej pokazać coś bardziej tradycyjnego niż plastikowe aranżacje Mariusza Trelińskiego). Ale pamiętam, że za dyrektora Sutkowskiego, mimo skromnej reklamy przedsprzedaż biletów na festiwal kończyła się na miesiąc przed jego rozpoczęciem. Bo rozchodziły się „na pniu”. Że artyści WOK występowali na przedstawieniach wyjazdowych, wygrywali konkursy, stanowili wizytówkę tego, co w polskiej muzyce klasycznej najlepsze.
Nie wiem, czy sprawa WOK jest elementem ogólnopolskiej walki o kulturę. Tej, która toczy się w Teatrze Narodowym w Krakowie, czy Powszechnym, w Warszawie. Tu jednak sprawa jest bardziej skomplikowana. Bo chyba nie tylko względy polityczno -ideologiczne decydują. Ale jedno jest pewne: jeśli z mapy polskich scen operowych zniknie ta elitarna placówka - będzie to strata niepowetowana. Panie ministrze Gliński, może da się jeszcze temu jakoś zapobiec?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/343107-warszawska-opera-kameralna-rozdarta-konfliktem-czy-27-festiwal-mozartowski-bedzie-ostatnim