Po serii nieszczęśliwych wypadków, jakimi były ostatnie ekranizacje DC z Supermanem, Batmanem i Legionem Samobójców w końcu dostaliśmy intrygującą mitologię z tego uniwersum. Wciąż nie jest to klimat produkcji marvelowskich, których już nie uda się DC dogonić, ale „Wonder Woman” może spokojnie stanąć na tej samej półce co pierwsza część „Kapitana Ameryki”. To zresztą opowieści bardzo do siebie podobne. Cofamy się do czasów wojny i widzimy zderzenie dwóch różnych światów, w które musi wpasować się heros. W obu przypadkach czarnym postaciami są Niemcy, jak zawsze pragnący zniszczyć świat i wyglądający jak naziole z opowiastki Jima Jarmuscha z „Blue in the Sky”. Papierosów w tym filmie niewiele, ale jest za to specyficzny akcent tak pięknie wyśmiany przez Jima.
Nie znajdziecie w „Wonder Woman” humoru, ironii i sarkazmu znanych z „Iron Mana”. Nie ma też politycznych podtekstów jak w serii o „Kapitanie Ameryce”. Niemniej jednak zaskakująco dobrze ten film się ogląda. Bez zgrzytów można dać się porwać kawałkowi przyjemnej rozrywki. Rozrywki na dodatek z solidnie nakreślonymi postaciami i dobrze rozegraną częścią mitologiczną, co było przecież bolączką „Batman vs Superman. Świt sprawiedliwości” . Wonder Woman czyli Diane (Gal Gadot) podobnie jak w „Supermanie” Zacka Snydera poznajemy w innym wymiarze. Po wojnie Zeusa z Aresem bogiem wojny Amazonki zamieszkują mityczną wyspę Themyscira. Diane szkoli się pod okiem Pani Underwood z „House of Cards” czyli legendarnej Antiopy (Robin Wright) oraz swojej matki, królowej wyspy Hippolity (Connie Nielsen). Bramy raju przekracza przypadkowo uciekający przed Niemcami amerykański pilot Steve Trevor (Chris Pine). Tak łączy się skąpany w krwi ofiar I Wojny Światowej świat z mitologiczną krainą Amazonek, które uciekły przed zemstą Aresa. Diane, wbrew woli matki, postanawia wraz z żołnierzem opuścić mitologiczną wyspę, wierząc, że za wojną w świecie Trevora stoi jej odwieczny wróg Ares.
Amazonka z raju stworzonego przez Zeusa przenosi się wprost do mrocznej, zdewastowanej wojną Europy. Naiwna, ale zdecydowana i silna poznaje kim jest człowiek. Z jednej strony mordujący kobiety i dzieci tyran, z drugiej potrafiący kochać i poświęcać się dla bliźniego, ktoś za kogo warto walczyć. Wiele w tym patosu i górnolotnych słów. Nawet sztywniacki bóg Thor by pewnie przełamał ckliwy klimat jakimś rozbrajającym sucharem.
Brak marvelowskiej autoironii, której nigdy w DC nie było zresztą, przykrywa kapitalna choreografia walk. Kopiąca niemieckie tyłki piękna Amazonka to uczta dla oka mężczyzn i miód na serce feministek, które nie miały do tej pory własnej superheroski na ekranie. Gadot wyciąga ze swojej bogini zarówno nadludzką siłę jak i dziewczęcy urok. Już teraz pokazuje, że będzie grała pierwsze skrzypce w nadchodzącej „Lidze Sprawiedliwych”. Nieźle przecież wypadła w tercecie z Batmanem i Supermanem. Teraz sama pociągnęła film na swoich zgrabnych ramionach.
Cóż, przynajmniej jej mitologia jest przyjemniejsza niż Thorowska. Krystaliczne morze, biały piasek i boginie na koniach lepiej ogląda się niż zimne nordyckie zamczyska Odyna z knującym wiecznie Lockym. Nawet jeżeli to w tych zamczyskach jest o wiele więcej sensu i powagi, w wakacje milej jest obcować z grecką mitologią przeżutą przez popkulturę.
4/6
„Wonder woman”, reż: Patty Jenkins, dystr: Warner Bros
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/342672-wonder-woman-piekna-amazonka-kopie-zadki-brzydkim-niemcom-i-aresowi-recenzja