Wywiad PAP z wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Wandą Zwinogrodzką.
PAP: Oliver Frljić jawnie krytykuje z powodu wstrzymania ministerialnej dotacji dla festiwalu Malta, MKiDN, Kościół katolicki, władze Polski. Prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak ogłosił w czwartek podczas konferencji prasowej Festiwalu Malta, że „nie pozwoli, żeby w sztukę ingerowali cenzorzy”. Z kolei organizatorzy tego festiwalu i skupieni wokół artyści zapowiadają przeprowadzenie licytacji, składkę… Co pani minister na to?
W. Z.: Skoro mowa o licytacji, składkach itp., proponuję najpierw przywrócić sprawie właściwe proporcje – udział MKiDN w Festiwalu Malta jest znikomy, wynosi ok. 7 proc. kosztów całej imprezy, finansowanej głównie przez Urząd Miasta. Utrata dotacji ministerialnej stanowi oczywiście komplikację dla organizatorów, ale z pewnością nie zagraża powodzeniu całego przedsięwzięcia. Jęki o cenzurowaniu są niedorzeczne, nikt nie zakazuje realizować festiwalu w dowolnie obmyślonym kształcie, ale ponieważ ten kształt nie jest zgodny z deklaracjami, na podstawie których przyznano ministerialną dotację, została ona wstrzymana. Minister udzielił Malcie wsparcia na podstawie wniosku złożonego w 2015 r., na 3 lata czyli w tzw. trybie wieloletnim, często stosowanym wobec imprez cyklicznych. We wniosku tym zapewniano, że to „inkluzywne wydarzenie społeczno-artystyczne, włączające odbiorcę w dialog i działanie, otwierające go na doświadczenie sztuki”. Otóż mianowanie Olivera Frljicia kuratorem tegorocznej edycji stoi w jaskrawej sprzeczności z takim założeniem. To reżyser, który ilekroć pojawia się w Polsce, tylekroć wywołuje głębokie konflikty i falę protestów – począwszy od „Nie-Boskiej komedii” w Starym Teatrze, poprzez „Naszą przemoc, waszą przemoc” pokazaną na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy aż po niesławną „Klątwę” w warszawskim Teatrze Powszechnym. Frljić bynajmniej nie „otwiera odbiorcy na doświadczenie sztuki”, wprost przeciwnie – ogromną część publiczności zraża i odstręcza od teatru, gruntując w społeczeństwie jego diaboliczny wizerunek: jako instytucji, w której zdemoralizowani nihiliści plugawią wartości szczególnie bliskie swoim widzom i jeszcze im bezczelnie urągają, gdy ci śmią się sprzeciwiać. Co więcej Frljić czyni to świadomie i celowo…
PAP: No właśnie, Frljić wprost mówi, że antagonizowanie społeczeństwa jest jednym z jego celów artystycznych.
W.Z.: Artystycznych? Czy tak zdefiniowany cel należy jeszcze do porządku artystycznego? Mam wrażenie, że teatr pełni tu co najwyżej rolę listka figowego, zostaje cynicznie zinstrumentalizowany dla wzniecania niepokojów społecznych. I płaci za to straszliwą cenę. Straty, jakie skutkiem takich poczynań ponosi prestiż sztuki scenicznej i godność zawodu aktorskiego są nieprzeliczalne. Jest dla mnie zdumiewające, że środowisko tego nie dostrzega i nie próbuje się przed tym bronić – wystarczy przecież otworzyć jakiekolwiek forum internetowe, by się o tym przekonać. Ponad sto lat trwała walka o to, by podnieść status aktora w hierarchii społecznej. W XVIII wieku był on człowiekiem sytuowanym w okolicach marginesu społecznego, w Polsce jeszcze Norwid miał wątpliwości, czy aktorzy zasługują na miano inteligentów. Ta bitwa została wygrana, a teraz zdobyte już pozycje w błyskawicznym tempie są wytracane. Aktor w mediach coraz częściej funkcjonuje bynajmniej nie jako wrażliwy, natchniony artysta, ale jako celebryta, bohater pikantnych plotek i głupkowatych reklam, albo co gorsza, jako rozwydrzony awanturnik, który – jak w „Klątwie” Frljicia – masturbuje się krzyżem i żąda, by na te jego żenujące, obyczajowe ekscesy łożyć pieniądze podatników. Czy to jest prawda o polskim teatrze? Skąd! To fałszywy obraz powstający w krzywym zwierciadle mediów, które w pogoni za sensacją promują rozmaite sztubackie prowokacje wmawiając ich uczestnikom, że zapewniają im sławę, choć w istocie oferują tylko przelotny rozgłos. Ale ten właśnie skrzywiony obraz coraz mocniej kształtuje potoczne wyobrażenia o teatrze. Przytłaczająca większość aktorów z podobnymi praktykami nie ma nic wspólnego, to poważni ludzie, przejęci swoim społecznym i artystycznym posłannictwem. Ale skonsternowani milczą, milczy ZASP, powołany przed stu laty właśnie po to, by walczyć o godność i prestiż stanu aktorskiego. I skutkiem tego grzechu zaniechania obiegowy wizerunek artystów sceny kształtuje niewielka grupka hałaśliwych krzykaczy i skandalistów. Czy naprawdę sądzi pan, że Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej powinien wspierać ten proces degrengolady etosu sztuki scenicznej przyznając budżetowe dotacje na różne hałaśliwe brewerie, byle tylko zapewnić sobie święty spokój i uniknąć furiackich napaści?
PAP: Prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski ogłosił, że wysłał list do ministra Glińskiego z pytaniem o powody nieprzyznania dotacji - mimo że złożono wniosek w procesie odwoławczym - Festiwalowi Prapremier, który niedawno otrzymał nagrodę EFFE LABEL 2017-18 od Europejskiego Stowarzyszenia Festiwali. Jaki jest pani komentarz? 29
W. Z.: Patrz wyżej, po części zresztą odpowiedź zawarta jest w pytaniu. Skoro to tak prestiżowy, utytułowany i nagradzany festiwal, zapewne łatwiej mu zdobyć środki pozabudżetowe niż setkom lokalnych, z trudem przebijających się inicjatyw, które bez ministerialnego zasilenia umrą. Relacja między skalą potrzeb a możliwością ich zaspokojenia w Programach Ministra jest dramatyczna – w wielu z nich dysponujemy środkami pokrywającymi ledwie 10 proc. zapotrzebowania. To generuje rozpaczliwie trudne decyzje – musimy wybierać między projektami, których wartość jest niezaprzeczalna. I często wybieramy te, które bez pomocy ministerialnej skazane są na zagładę, kosztem takich, które przez lata albo i dziesięciolecia otrzymywały systematyczną pomoc z budżetu i dzięki temu wypracowały sobie markę pozwalającą dziś pozyskać zainteresowanie prywatnych sponsorów czy władz samorządowych. Proszę zwrócić uwagę na stylistykę, której pan użył: „powody nieprzyznania dotacji”. Programy Ministra to z definicji otwarty konkurs, a nie system stałych dotacji. Tymczasem zwyczaj, że przez lata te same podmioty regularnie otrzymywały dofinansowanie doprowadził do skostnienia życia artystycznego, w którym są równi i równiejsi. Jedni zawsze wygrywają a inni, choćby nadzwyczaj kreatywni, są skazani na wieczną porażkę. Taki mechanizm demobilizuje, tłamsi inicjatywę twórczą, petryfikuje status quo i powoduje stagnację, a rozwój życia artystycznego odbywa się w ruchu, na wolnej giełdzie pomysłów i idei.
PAP. A jak pani minister ocenia sytuację w Teatrze Polskim we Wrocławiu? Zarząd województwa dolnośląskiego zaskarżył we wtorek do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego decyzję wojewody o wstrzymaniu odwołania dyrektora Cezarego Morawskiego.
W. Z.: W tej chwili to już kwestia rozstrzygnięć sądowych. Ani ja, ani żaden urzędnik MKiDN nie może tego komentować, sugerować sądowi werdyktu.
PAP: Minister Gliński w swoim stanowisku „poprosił o ponowny namysł nad zamiarem odwołania dyrektora Morawskiego”.
W. Z.: Ale nie został wysłuchany. Minister rzeczywiście opiniował negatywnie odwołanie dyrektora Morawskiego w środku pierwszego sezonu jego kadencji. Naszym zdaniem to był pomysł niefortunny, bo jest za wcześnie, by ocenić dorobek tej dyrekcji. Zwłaszcza że warunki, w jakich działa dyrektor Morawski, są nadzwyczajnie trudne. W ogóle zresztą odwoływanie dyrektora w trakcie trwania sezonu jest decyzją drastyczną i nieefektywną. Ktokolwiek przejmie jego obowiązki i tak będzie musiał realizować jego plan, bo nie sposób zmienić przebieg sezonu w toku, a następca wdroży odziedziczone projekty na pewno gorzej niż ich autor. Zatem takie posunięcie nie wnosi żadnej znaczącej korekty, tylko zwiększa ryzyko. Zarząd Województwa Dolnośląskiego jednak się na to zdecydował i tym samym wziął na siebie odpowiedzialność za losy tego przedsięwzięcia.
PAP. Minister Jarosław Sellin w listopadzie ubiegłego roku zapowiadał, że na liście instytucji współprowadzonych przez MKiDN pojawią się nowe podmioty. Wymienił m.in.: Teatr Lalek „Banialuka” w Bielsku-Białej, Teatr Wielki w Łodzi, Teatr Polski w Warszawie czy Warszawską Operę Kameralną. Jakie będą losy tych placówek?
W. Z.: Jesteśmy w trakcie negocjacji. Wytypowaliśmy 9 instytucji przewidzianych do współprowadzenia. Pierwsze umowy zostały już podpisane – dotyczą Filharmonii Podkarpackiej i Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. W przyszłym tygodniu podpiszemy następną – o współprowadzeniu zespołu „Śląsk”. Kolejne są przygotowywane. Szczególna sytuacja zaistniała w przypadku Warszawskiej Opery Kameralnej, w której nagła zmiana dyrektora pociągnęła za sobą zapowiedź zmiany profilu i kształtu instytucji, co spowodowało głęboki kryzys, by nie rzec - chaos organizacyjny. Mediacja ministra jak dotąd nie przyniosła rezultatów. W tych okolicznościach trudno inwestować w WOK środki budżetowe, sytuacja najpierw musi zostać uporządkowana, a to jest w gestii organizatora tej sceny czyli marszałka Mazowsza, p. Adama Struzika. Ufamy, że sobie z tym poradzi. Będziemy jednak postępować adekwatnie do przebiegu wydarzeń, ale na pewno z zamiarem ocalenia znakomitej spuścizny zmarłego niedawno ś.p. Stefana Sutkowskiego. WOK – dzieło Jego życia i jedna z najświetniejszych marek polskiej kultury nie może ulec anihilacji.
PAP: Dzień Teatru Publicznego, bilety dla widzów po 500 groszy. Trafna idea?
W. Z.: Bez wątpienia. W historii polskiej kultury teatr co najmniej od dwóch i pół wieku tj. od czasu powstania Teatru Narodowego, pełnił szczególną rolę, warunkowaną społecznym rezonansem jego dokonań. Tę misję powinien kontynuować, ale jej powodzenie zależy od pozyskania szerokiej publiczności. Również z tego powodu tak boli mnie wspomniana wcześniej erozja jego autorytetu, osuwanie się w artystowską, narcystyczną niszowość, rozmijanie się z oczekiwaniami odbiorców i postępująca społeczna izolacja, z czego teatr nie całkiem chyba zdaje sobie sprawę. To zjawisko odcina go od korzeni niegdysiejszej świetności. Cenne i godne poparcia jest każde działanie, które pozwoli mu na nowo ukonstytuować przymierze z widownią, a zachęta taniego biletu temu właśnie służy.
PAP: Upłynął rok i blisko sześć miesięcy odkąd piastuje pani swoje stanowisko w MKiDN. Z czego jest pani minister dumna?
W. Z.: Cóż, na obszarze, który mi bezpośrednio podlega ja widzę ciągle raczej problemy do rozwiązania niż laury, na których mogłabym spocząć. Jednakowoż MKiDN pod kierunkiem Piotra Glińskiego ma moim zdaniem niezaprzeczalny sukces, osiągnięty zresztą skutkiem osobistego zaangażowania i determinacji ministra. Mam na myśli zakup kolekcji Czartoryskich przez Skarb Państwa. W potocznym wyobrażeniu emblematem tej kolekcji jest „Dama z gronostajem”, ale dla mnie nie ona jest najważniejsza lecz przechowywane w tych zbiorach artefakty polskości - takie elementy naszego dziedzictwa kulturowego, które fundują naszą tożsamość np. rękopisy „Kronik” Długosza, akt hołdu pruskiego czy unii polsko-litewskiej albo trofea wiedeńskie czy maska pośmiertna Chopina. Ta wielka spuścizna ocalona została z zapaści rozbiorów prywatnym wysiłkiem wielu pokoleń, w nadziei, że państwo polskie uda się kiedyś zrekonstruować. Fakt, że dzisiaj wreszcie wchodzi ono w posiadanie tych obiektów gruntuje jego powagę, jest widomym znakiem, że oto Rzeczpospolita Polska podnosi się z kolan.
Rozmawiał: Grzegorz Janikowski (PAP)/Prej
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/339816-minister-zwinogrodzka-przestrzega-przed-teatrem-ktory-zostaje-cynicznie-zinstrumentalizowany-dla-wzniecania-niepokojow-spolecznych