Co tam w świecie soft porno dla mamusiek? Tak, wiem zaraz się jakiś czytelnik obrazi na mnie za to określenie, jak było w przypadku recenzji „50 twarzy Greya”. Cóż, na porannym pokazie kontynuacji tego, pożal się Markize de Sade, filmu były praktycznie same panie w wieku wyższym niż 35+. Taki też jest główny target odbiorców bestsellerowych grafomańskich książek E L James. Nikt inny wcześniej w takim rozmachem nie wprowadził pornografii do mainstreamowej popkultury. Lars Von Trier może się schować.
Poprzednim razem napisałem, że seans „50 twarzy Greya” jest torturą większą niż zabawa w czerwonym pokoju tortur młodego miliardera, gdzie podobno można zobaczyć 50 jego twarzy. Dodałem, że wolę już wolę czerwony pokój z karłem z „Miasteczka Twin Peaks”. Nie mam pomysłu jak inaczej podsumować „Ciemniejszą stronę Greya”. Film Jamesa Foleya jest jeszcze głupszy, infantylniejszy i skandalizuje jeszcze tańszymi chwytami niż część pierwsza.
Tym razem sadystyczny książę Seattle Christian Grey (Jamie Dornan) próbuje odzyskać serce swojej dawnej seks-niewolnicy Anastasi (Dakota Johnson). Podobno zwalczył w sobie mroczną stronę i chce być już tylko dobrym księciem. Wciąż jednak potrzebuje w pełni kontrolować ambitną dziewczynę. Ale teraz to ona chce pejczów i kajdanek, które ostatecznie są emanacją największej miłości między nowoczesnymi kochankami (sic!). Ba, są oni tak nowocześni, że prześladuje ich ikona erotycznego kina lat 80. Kim Basinger. W następnej części pewnie uprzykrzy kochankom życie na więcej niż 9 i pół tygodnia.
Nie jest problemem sam fakt, że Hollywood ekranizuje najbardziej prymitywnego erotycznego harlequina. Problemem jest to, że jest to ekranizacja tak nieudolna. Fatalne dialogi powodują ból uszu. Męczarnia aktorów wypowiadających pokraczne i banalne treści przyprawiają o bój oczu. A same sceny seksu wyglądają jak nieocenzurowana wersja teledysków największych radiowych hitów na czasie. Trudno mi uwierzyć, że uznany reżyser takiej perełki jak „Glengarry Glenn Rose” nakręcił tak zły film.
Ojciec Dakoty Johnson, czyli Don Johnson wcielał się w latach 80. w Crocketta w kultowym serialu „Policjanci z Miami”. Powinien jeszcze raz zagrać gliniarza, przyjść do córeczki i dać jej porządne lanie za granie w tak kretyńskich filmach. A nie, zaraz, przecież jej bohaterka byłaby tym zachwycona. Taka jest przecież istota świata E L James.
1,5/6
**„Ciemniejsza strona Greya”, reż: James Foley, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/327038-ciemniejsza-strona-greya-jeszcze-wiecej-obciachu-i-grafomanii-recenzja