Fanów “24 godzin” z Kieferem Sutherlandem w roli Jacka Bauera – pogromcy terrorystów u nas nie brak. Zamiast kolejnego sezonu twórcy zaproponowali nam spin-off serii, zupełnie nową historię z nowymi bohaterami. Łącznikiem pomiędzy starym a nowym serialem ma być jedynie Tony Almeida.
Dziwna to decyzja, bo tak Kiefer Sutherland, jak grana przez niego postać były lokomotywami ciągnącymi serię. Czy Corey Hawkins jako były żołnierz (ranger) Eric Carter udźwignie serial? Wątpię. Widzowie rozpieszczeni większym realizmem (albo tym, co biorą za realizm) „House of Cards” czy „Homeland” i bez wabika w postaci Jacka i Chloe mogą się od nowej propozycji Roberta Cochrana i Joela Surnowa odwrócić. W nowych “24 godzinach” dostajemy mniej więcej to samo, ale z mniejszym polotem. Po pierwszych dwóch epizodach można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że trudno będzie twórcom przekonać do siebie widzów rozpieszczanych HBO i Netflixem.
W 2001 roku, gdy startowała pierwsza odsłona „24 godzin”, było to dziełko dość nowatorskie, z oryginalnym pomysłem na ukazywanie wydarzeń w czasie rzeczywistym, odmierzanym przez charakterystyczne tykanie zegara. Jack Bauer w ciągu doby kilkakrotnie ratował Amerykę i świat przed terrorystami, nie mając czasu nie tylko się wyspać, ale nawet zjeść posiłku i skorzystać z toalety. Niewiarygodny, uproszczony, patetyczny, z absurdalnymi twistami? W tym serialu jakimś cudem przerobiono to na zalety. Serial stawiał na zaskakującą dramaturgię, pełną karkołomnych zwrotów akcji, regularnie powodując u widzów opad szczęki (w stylu „prezydent agentem? niemożliwe!). Spisek gonił spisek, układy się piętrzyły, paranoja była mile widziana, każda zła postać mogła okazać się dobrą pod przykrywką – i vice versa. Najważniejsze, że widz czuł się niesamowicie wkręcony w dynamiczną historię. Nie uchodziło uwadze lekkie polityczne zaangażowanie, powodujące zgrzytanie zębami lewicowej połowy świata – terroryści, zdrajcy i ludobójcy dostawali za swoje. Tortury? Spiskowe teorie, które się sprawdzają? Bauerowi uchodziło wszystko, nie oglądał się żadne konwencje genewskie. Ot, zdrowe, jankeskie przekonanie, że mordercom i terrorystom trzeba skopać tyłki, a nie dawać się zastraszyć.
Wciąż robi się przymiarki do czarnoskórego Jamesa Bonda – w nowych „24 godzinach”, póki co, dostaliśmy czarnoskórego Jacka Bauera… no, prawie. Carter to taki świeży Bauer, który jeszcze nie jest „po przejściach”. Scenarzyści, zgodnie z dzisiejszymi tendencjami, próbują go trochę odszlachetnić, sugerując, że do ścigania terrorystów motywuje go nie tyle patriotyzm, co „uzależnienie od walki”, którego nabawił się po powrocie z Afganistanu. Rozbita przez niego tamże szajka szejka Bin-Khalida podnosi głowę i gotowa jest dalej knuć antyamerykańskie spiski. Czego by jednak scenarzyści nie wymyślili, trudno im będzie przebić poprzednie odsłony serialu z bombą atomową, epidemią i zamachami na prezydentów (w tym rosyjskiego). Może wysadzenie Kongresu? E, to już było, w dość podobnej produkcji (lepszej) „Designated Survivor”, do której wyemigrował zresztą Kiefer Sutherland
Są też wątki odnoszące się do rzeczywistej polityki. Szefowa kampanii prezydenta zostaje przyłapana na modlitwie w meczecie, co z automatu jest odczytywane jako wspieranie islamistów. Trudno nie zauważyć podobieństwa do Humy Abedin – kampanijnej prawej ręki Clinton, również muzułmanki. Nie wiadomo, czy serialowa postać będzie „dobrą” muzułmanką, którą oskarżają źli paranoicy, czy wręcz przeciwnie. W każdym razie jakiekolwiek rozwiązanie tego wątku będzie odebrane jako polityczna aluzja, a może i głos w sprawie muzułmańskich imigrantów. W poprzednich odsłonach mieliśmy antycypującego rzeczywistość czarnoskórego prezydenta (ponoć sam Obama inspirował się Davidem Palmerem) czy rezydenta-kobietę (tu twórcy spudłowali).
Niestety, najprawdopodobniej serial będzie odgrzewanym kotletem, pełnym tych samych chwytów scenariuszowych, które, po ponad dwustu odcinkach poprzednich serii, mówiąc łagodnie, nie wbijają w fotel. Jedyną nowością jest tu inny główny bohater, co raczej nie będzie odebrane jako dobra zmiana. Z „wkręcaniem” widza w historię jest dość kiepsko, pilotażowy odcinek był chyba najsłabszym otwarciem w dziejach serii. Na szczęście drugi jest trochę lepszy, przynęta na widza zostaje wreszcie zarzucona, a wątki już krystalizują na tyle, że można mieć ostrożną nadzieję, że serial sprawdzi się przynajmniej jako wypełnione akcją widowisko political fiction.
3,5/6
24: Dziedzictwo (24: Legacy) nadawany jest na Fox.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/326676-nowy-jack-bauer-bez-jacka-bauera-24-dziedzictwo-recenzja