„Autopsja Jane Doe” debiutującego w Hollywood Norwega André Øvredal jest stylistycznie udanym połączeniem kilku gatunków horrorów począwszy od psychologicznego dreszczowca na slasherze kończąc. Twórca „Łowcy Troli” umiejętnie dawkuje napięcie i sprawnie balansuje między kiczem gore a psychologicznym horrorem. Aż do mało pomysłowego finału, który psuje ogólny efekt tego horror
Dwójka sądowych patologów- ojciec (Brian Cox) i syn (Emile Hirsch) muszą w ciągu nocy dokonać sekcji zwłok młodej kobiety. Miejscowy szeryf odkrył jej zakopane w piwnicy zwłoki w domu, w którym doszło do przerażającej zbrodni. Do bólu racjonalni patolodzy z minuty na minutę odkrywają, że nie da się naukowo wyjaśnić zdumiewającego stanu martwej kobiety. Szybko okazuje się, że otwierając je wypuszczają demoniczne siły, które będą chciałby unicestwić wszystko na swojej drodze.
Øvredal umieszczając akcję w klaustrofobicznych piwnicach i rozgrywając ją z pomocą dwóch aktorów, nakręcił horror w duchu znakomitego zeszłorocznego „Cloverfield Lane 10”. Niestety nie starcza mu pary by utrzymać w ryzach napięcie przez cały film. Ostatni akt zupełnie bez pomysłu eksploatuje rozwiązania horrorów klasy B traktujących o diabelskich siłach. Zaskakująco infantylnie podchodzi też do religijnego podtekstu opowieści, w której pojawiają się stosy i czarownice z Nowej Anglii. Nie pochyla się nawet nad ciekawym wątkiem zderzenia racjonalnego lekarza ze światem demonów. Szkoda też, że nie pobawił się gatunkiem body horror w duchu Croneberga, skupiając się za mocno na realizmie pracy patologów rodem z serialu „The Knick”.
„Autopsja Jane Doe” jest najlepszy w środkowej części, gdy kilka razy naprawdę można podskoczyć na fotelu. Co jednak z tego, skoro dobitnie widać brak pomysłu na finał tej historii i zmarnowany potencjał na oryginalny i mądry dreszczowiec.
3/6
„Autopsja Jane Doe”, reż: André Øvredal, dystr: Monolith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/323446-autopsja-jane-doe-co-w-ciele-piszczy-recenzja