"Slow West". Błyskotliwa oda do miłości na Dzikim Zachodzie.Recenzja DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
„Slow West”, reż. John Maclean,  dystr. Best Film
„Slow West”, reż. John Maclean, dystr. Best Film

Nie tylko westerny Tarantino czy serial „Deadwood” dowiodły, że western nie umarł i wciąż można coś z tego gatunku wycisnąć. W końcu nawet bracia Coen ugryźli świat Dzikiego Zachodu w „Prawdziwym męstwie”. „Slow West” wpisuje się w kino niepokornych reżyserów, choć widać tu i ówdzie inspiracje „Truposzem” Jarmuscha. Film Johna Macleana można wręcz nazwać przypowieścią o miłości i śmierci.

Młody szkocki idealista Jay Cavendish (Kodi Smit-McPhee) przez ślepą miłość porzuca życie arystokraty, czym skazuje się na banicję. Trudno jednak romantykowi, który pragnie zbudować „tory na Księżyc”, odnaleźć się na spalonej słońcem i przesiąkniętej krwią ziemi Kolorado. Może dlatego zaraz dodaje, że na Księżycu będzie trzeba „wyciąć tubylców w pień”? Słowa zamienią się w czyny. Śmierć zajrzy w oczy arystokracie z namacalną, dymiącą z luf rewolwerów siłą. Wszystko przez napotkanie cynicznego, brutalnego i tajemniczego, niczym „Człowiek bez imienia” u Sergia Leone, Silasa Sellecka (magnetyczny Michael Fassbender). Obaj stoją na dwóch przeciwległych moralnych biegunach, a jednak ich los splecie się w ostatecznym zderzeniu czystej miłości i namacalnej śmierci, które na Dzikim Zachodzie najwyraźniej nie mogą bez siebie istnieć. Reżyser John Maclean był niegdyś członkiem ekscentrycznej kapeli Beta Band.

Jego debiutancki film ma w sobie coś z muzycznego utworu. Powolne, hipnotyzujące, liryczne tempo niespodziewanie przerywane jest serią z rewolwerów, strzelb i indiańskimi okrzykami. Subtelny sytuacyjny humor miesza się ze strzelaninami, które jednak wolne są od celebracji śmierci w duchu Sama Packinpaha. Choć to western bardzo kameralny, momentami poetycki i skupiający się na indywidualnym pojęciu przemocy oraz miłości, to Maclean brawurowo dotknął w nim ikonograficznych elementów „filmów o kowbojach”.

Miłośnicy tego rodzaju kina odnajdą kilka bezczelnych mrugnięć okiem, które mają w sobie świeżość nawet po ostatnim tarantinowskim ukąszeniu westernu. Niedoświadczony reżyser zaskakująco sprawnie spina ten eklektyzm, choć łatwo mógł przecież popaść w pretensjonalność. Maclean nakręcił po prostu błyskotliwą odę do miłości na Dzikim Zachodzie.

5/6

„Slow West”, reż. John Maclean, dystr. Best Film

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych