„Sufrażystka” to film z bardzo słuszną tezą, choć usprawiedliwia działania niezgodne z prawem. Bohaterki nie mogąc doczekać się zrealizowania przez rząd podstawowych praw, sięgają po partyzanckie metody (rozbijanie witryn sklepowych, wysadzanie skrzynek pocztowych, podpalenia). Jednocześnie jest to film bardzo nierówny.
Ma kilka wzruszających scen, ale nie mówi nam absolutnie nic ożywczego o walce kobiet o podstawowe prawo człowieka w państwie demokratycznym, czyli prawo głosu. Żałuję też bardzo, że Sarah Gavron nie podkreśla mocniej istoty ówczesnego feminizmu, który nie skupiał się na walce o prawo do zabijania nienarodzonych i nie wymagał od działaczek biegania publicznie z gołymi piersiami. Zamiast tego był zanurzony w chrześcijańskim pojmowaniu człowieczeństwa. Sufrażystki działały na przełomie XIX i XX wieku w Wielkiej Brytanii. Przewodziła im Emmeline Pankhurst, która notabene ostatecznie działała w Partii Konserwatywnej w obawie przed przypisywaniem jej związków z bolszewizmem.
W filmie Gavron Panhkrust ( Meryl Streep) pojawia się tylko na kilka minut wygłaszając płomienną i patetyczną mowę, która de facto symbolizuje powierzchowność i przesłodzony patos. Głównym problemem tego obrazu jest mało pomysłowy scenariusz. Nikt przecież dziś nie przeczy, że kobiety mają prawo do uczestniczenia w życiu politycznym. Tak jak nikt rozsądny nie popiera niewolnictwa w USA. A jednak zarówno Steve McQueen w „Zniewolonym” jak i Ava DuVernay w „Selmie” szukali oryginalnego sposobu na wyeksponowanie koszmaru niewolnictwa. „Sufrażystka” nuży zaś swoją przewidywalnością, banalnością i wtórnością. To dydaktyczny film nadający się do pokazywaniu na lekcjach WOS. Gavron opowiada o najbardziej znanych epizodach walki sufrażystek ( podpalenie opuszczonego domu ministra Lloyda George’a czy tragiczna śmierć na oczach króla Emily Davison), wpisując wszystko w historię Maud Watts (znakomita Carey Mulligan).
Zahukana robotnica wbrew mężowi i otoczeniu stała się czołową feministyczną fighterką, za co zapłaciła najwyższą cenę. Owszem, wzrusza scena, gdy wyrzucona przez męża (niejednoznaczny Ben Whishaw) z domu traci ostatecznie zupełny kontakt z ukochanym synkiem. Ciekawa jest też jej relacja z mającym wyrzuty sumienia, złamanym niegdyś moralnie policjantem (Brendan Gleeson). A jednak osobisty wymiar dramatu jest przykryty przez zbiorową krzywdę, co osłabia identyfikowanie się z poszczególnymi bohaterkami. Za słabo Gavron rozgranicza walkę kobiet dla idei, z walką wynikającą z zemsty za osobiste krzywdy. Najciekawsze postacie filmu ( lekarka grana przez Helenę Bonham Carter) giną też pod ciężarem lekko niestrawnej dickensowskiej schematyczności. Po końcowych napisach można się poczuć jak po wykładzie nudnawego profesora prawiącego mądrze, ale bez polotu i błysku.
Ostatecznie z seansu wychodzimy z satysfakcją, że gdy sufrażystki przemieniały się na ulicach Londynu w miejską partyzantkę, ich siostry w Warszawie wrzucały kartki do urn wyborczych. Obrzucana przez feministki „zacofana i kołtuńska Polska” była jednym z pierwszych krajów, który dał kobiet prawa wyborcze, o czym, o zgrozo!, ten film delikatnie przypomina.
2,5/5
Łukasz Adamski
„Sufrażystka”, reż: Sarah Gavron, dystr: Filmostrada
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/284692-sufrazystka-feministki-i-partyzancka-wojna-recenzja-dvd