Wielu wielbicieli historii Żołnierzy Wyklętych liczyło na to, że pierwszy fabularny film o partyzantach antykomunistycznego podziemia będzie słodką harcerską opowieścią idealnie skrojoną pod gusta niewymagającego odbiorcy. Jerzy Zalewski wybrał drogę znacznie trudniejszą.
Tym samym reżyser już na starcie stał się obiektem ataków z dwóch różnych stron barykady. Jedni w ogóle nie dopuszczali możliwości kręcenia filmu o „faszystach z NSZ” koncentrując swoją uwagę na przekazie rodem z „Pokłosia” czy „Idy”, inni natomiast byli zbulwersowani tym, że reżyser nie tworzy jednostronnej opowiastki dla naiwnych, tylko pokazuje rzeczywistość taką, jaka była nie cofając się przed serwowaniem scen picia wódy, przemocy i seksu. W pewnym momencie, Zalewski był całkowicie osamotniony na placu boju, nieustępliwy jak bohaterowie jego filmu – od początku do samego końca bronił swojej wizji filmu. Zwyciężył.
Otrzymaliśmy film, który z jednej strony ukazuje mroki stalinizmu i beznadziejną walkę, a z drugiej - w bardzo subtelny sposób, operując symboliką, przemyca mit Żołnierzy Wyklętych. Widzimy umęczonych, coraz bardziej zagubionych, partyzantów w brudnych ubraniach, ale dostrzegamy w tych postaciach również wspaniałych Rycerzy Rzeczypospolitej, zdyscyplinowanych, którzy mimo przeciwności zachowują zasady streszczone słowami „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Obserwujemy ponure ubeckie katownie, ale również sceny miłości i zabawy. Pragnienie życia partyzantów, którzy chcą kochać swoje kobiety i płodzić dzieci, znakomicie kontrastuje ze śmiertelnym zagrożeniem; nagie młode ciało przeszyte miłosnym dreszczem – ze zmasakrowanymi zwłokami.
Ten zabieg artystyczny znakomicie sprawdza się w ukazywaniu historii st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, młodego chłopaka, który już w bardzo młodym wieku musiał odbyć swój taniec śmierci na celowniku komunistów. Ludzie tacy jak Rój, Mazur czy Pilot nie snuli wielkich planów politycznych, ale broniąc przydrożnej figurki byli ostatnim krzykiem chrześcijańskiej Polski. Krzykiem, który był stopniowo zagłuszany, aż wreszcie zupełnie milknął. Na uwagę zasługuje ukazanie osamotnienia partyzantów NZW, którzy pod koniec swojej działalności nie mogli liczyć na aprobatę ze strony ludności cywilnej, co często przyznają świadkowie tamtych wydarzeń, a co starannie pomijają hagiografowie Żołnierzy Wyklętych. Najbardziej wymownym przykładem jest scena rekwizycji dokonanej przez partyzantów w nasielskim banku, w której miejscowa ludność nie odpowiada na patriotyczne okrzyki Roja i Mazura. Już ich nie potrzebuje…
Czytaj więcej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wielu wielbicieli historii Żołnierzy Wyklętych liczyło na to, że pierwszy fabularny film o partyzantach antykomunistycznego podziemia będzie słodką harcerską opowieścią idealnie skrojoną pod gusta niewymagającego odbiorcy. Jerzy Zalewski wybrał drogę znacznie trudniejszą.
Tym samym reżyser już na starcie stał się obiektem ataków z dwóch różnych stron barykady. Jedni w ogóle nie dopuszczali możliwości kręcenia filmu o „faszystach z NSZ” koncentrując swoją uwagę na przekazie rodem z „Pokłosia” czy „Idy”, inni natomiast byli zbulwersowani tym, że reżyser nie tworzy jednostronnej opowiastki dla naiwnych, tylko pokazuje rzeczywistość taką, jaka była nie cofając się przed serwowaniem scen picia wódy, przemocy i seksu. W pewnym momencie, Zalewski był całkowicie osamotniony na placu boju, nieustępliwy jak bohaterowie jego filmu – od początku do samego końca bronił swojej wizji filmu. Zwyciężył.
Otrzymaliśmy film, który z jednej strony ukazuje mroki stalinizmu i beznadziejną walkę, a z drugiej - w bardzo subtelny sposób, operując symboliką, przemyca mit Żołnierzy Wyklętych. Widzimy umęczonych, coraz bardziej zagubionych, partyzantów w brudnych ubraniach, ale dostrzegamy w tych postaciach również wspaniałych Rycerzy Rzeczypospolitej, zdyscyplinowanych, którzy mimo przeciwności zachowują zasady streszczone słowami „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Obserwujemy ponure ubeckie katownie, ale również sceny miłości i zabawy. Pragnienie życia partyzantów, którzy chcą kochać swoje kobiety i płodzić dzieci, znakomicie kontrastuje ze śmiertelnym zagrożeniem; nagie młode ciało przeszyte miłosnym dreszczem – ze zmasakrowanymi zwłokami.
Ten zabieg artystyczny znakomicie sprawdza się w ukazywaniu historii st. sierż. Mieczysława Dziemieszkiewicza „Roja”, młodego chłopaka, który już w bardzo młodym wieku musiał odbyć swój taniec śmierci na celowniku komunistów. Ludzie tacy jak Rój, Mazur czy Pilot nie snuli wielkich planów politycznych, ale broniąc przydrożnej figurki byli ostatnim krzykiem chrześcijańskiej Polski. Krzykiem, który był stopniowo zagłuszany, aż wreszcie zupełnie milknął. Na uwagę zasługuje ukazanie osamotnienia partyzantów NZW, którzy pod koniec swojej działalności nie mogli liczyć na aprobatę ze strony ludności cywilnej, co często przyznają świadkowie tamtych wydarzeń, a co starannie pomijają hagiografowie Żołnierzy Wyklętych. Najbardziej wymownym przykładem jest scena rekwizycji dokonanej przez partyzantów w nasielskim banku, w której miejscowa ludność nie odpowiada na patriotyczne okrzyki Roja i Mazura. Już ich nie potrzebuje…
Czytaj więcej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/283572-historia-roja-nie-jest-ckliwa-laurka-na-wzor-czterech-pancernych-film-zalewskiego-to-wstrzasajaca-opowiesc-o-synach-podlego-czasu-recenzja?strona=1