Sto lat Przybory i Sinatry. "Tylko z pozoru wszystko zdaje się ich dzielić"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Okładka płyty "Come dance with me"
Okładka płyty "Come dance with me"

Tylko z pozoru wszystko zdaje się dzielić Jeremiego Przyborę i Franka Sinatrę. bo legendarny polski satyryk i amerykański pieśniarz światowej sławy urodzili się tego samego dnia – 12 grudnia 1915 r., a żywiołem ich niezwykłych talentów była rozrywka.

Pochodzący z inteligenckiej warszawskiej rodziny Przybora (1915—2004) studiował handel zagraniczny i anglistykę. W 1938 r. zaistniał jako spiker radiowy, po wojnie realizował przede wszystkim swoje uzdolnienia literackie. Jego mistrzami byli Tadeusz Boy-Żeleński, Marian Hemar i Konstanty Ildefons Gałczyński. W 1948 r. pisanie muzyki do swych tekstów w antenowym teatrzyku Eterek zaproponował Jerzemu Wasowskiemu (1913—1984), wówczas inżynierowi radiowemu i pianiście o nieodkrytym jeszcze potencjale kompozytorskim. Efekty tej współpracy przeszły najśmielsze oczekiwania, gdy po Eterku w 1958 r. powstał telewizyjny i radiowy Kabaret Star szych Panów — zjawisko o niewyobrażalnej dziś skali popularności. Gdy Starsi (Pan A. — Wasowski, w chwili rozpoczęcia emisji miał lat 45, a Pan B. — Przybora, lat 43) Panowie w „przedwojennych” cylindrach, getrach, z goździkami w klapach żakietów i laseczkami w dłoniach pojawiali się na ekranach w otoczeniu aktorów — Kwiatkowskiej, Jędrusik, Dziewońskiego, Michnikowskiego, Czechowicza — w Polsce zamierało życie. Każdy chciał choćby przez godzinę pobyć w świecie surrealistycznie odmiennym od burej rzeczywistości PRL. Twórcy genialnych programów wymyślili własny styl, stanowili wzorzec artystycznej jakości, jakże odległy od dominującej potem w kabarecie gry na niewybrednych gustach.

Frank Sinatra (1915—1998) wywodził się z prostej sycylijskiej rodziny osiadłej w Hoboken, getcie emigrantów pod Nowym Jorkiem. W szkole mu nie szło. Gdy w radiu usłyszał Binga Crosby’ego, zaprag nął zostać piosenkarzem. Talent wokalny wspierał pracą, czasem też znajomościami i tak potrzebnym w karierze łutem szczęścia. Zaczynał w 1939 r. w zespole amatorskim, ale szybko odkryły go słynne orkiestry Harry’ego Jamesa i Tommy’ego Dorseya.

Sukcesy odnosił także z big-bandem Counta Basiego. 11-krotny zdobywca Grammy, laureat Oscara, gwiazdor estrady i filmu wylansował niezliczone przeboje, by wspomnieć choćby „My Way”, „I’ll Never Smile Again”, śpiewany w duecie z córką Nancy „Something Stupid” czy „Strangers in the Night”. Ostatni z wymienionych hitów wykonywał w Las Vegas w duecie ze święcącą tam triumfy w latach 60. XX w. Violettą Villas. Wielokrotnie nagrywał repertuar związany z Bożym Narodzeniem. Kolęda „Silent Night” („Cicha noc”) w jego ciepłej interpretacji wciąż wzrusza.

Adam Ciesielski (wSieci)

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych