Filmy Giullermo Del Toro to uczta dla oka. Plastyczne perełki, dopracowane w najmniejszym szczególe są niczym najlepsze obrazy, z idealnie dobranym światłem, paletą barw i grą cieniem. Meksykański reżyser jest równie skrupulatny w poważniejszym kinie („Labirynt Fauna”) czy lekkich wysokobudżetowych wariacjach („Pacific Rim”). Najlepiej wizjonerstwo del Toro jest jednak widoczne w jego ulubionym gatunku czyli horrorze.
Autor „Kręgosłupa diabła” i „Hellboya” wzorem wielu dzisiejszych filmowców lubi mieszać ze sobą gatunki, co dobitnie widać w „Crimson Peak”. A jednak ten gatunkowy eklektyzm nie jest zwykłym popisem reżyserskiej wirtuozerii i filmowej erudycji jednego z najciekawszych filmowców pracujących dziś w Hollywood. Del Toro łącząc ze sobą wiktoriański, kostiumowy horror przypominający klasą „Draculę” Francisa Forda Coppoli ze stylistyką kina gore, chce coś konkretnego powiedzieć. Jest pełen empatii do swoich bohaterów, wzrusza, niepokoi i przede wszystkim przeraża bez wykorzystywania prostych tricków rodem z co drugiego współczesnego horroru. O wiele mocniej przerażają tutaj długie ujęcia zbliżającej się w ciemności ociekającej krwią zjawy, niż nagłe pojawienie się upiora w lustrze w rytm głośnej dźwięków.
Edith Cushing ( Mia Wasikowska) to ukochana córka bogatego przemysłowca z Buffalo w stanie Nowy Jork (Jim Beaver). Dziewczyna marzy o karierze pisarki, niemal tak samo mocno jak o jej ręce śni przystojny lekarz ( Charlie Hunnam). Ona zaś balansuje na granicy dwóch światów. Pisze opowiadania duchach, co jest o tyle zrozumiałe, że w dzieciństwie jeden ją nawiedzał. Jej zmarła na cholerę matka przestrzega ją przed tajemniczym Crimson Peak. Czym jest owo wzgórze krwi? Edith przekona się o tym z całą mocą dopiero w dorosłym życiu. Wszystko przez poznanie magnetycznego przybysza z Anglii Thomasa Sharpe ( Tom Hiddleston) i jego demonicznej siostry Lucille (Jessica Chastain). Przez dramatyczne wydarzenia Edith poślubia tajemniczego Anglika, i trafia do jego postawionej przy rodzinnej kopalni posiadłości. Krwawa ziemia pod postawionym na wzgórzu wiktoriańskim domu wygląda wyjątkowo złowieszczo w czasie mroźnej, skąpanej w śniegu zimy. Wydobywana czerwona skała jest bowiem nasączona krwią umarłych mieszkańców domu.
Del Toro nie robi prostego horroru o nawiedzonym domu i wyjętych z japońskich horrorów mszczących się duchach. „Crimson Peak” to raczej melodramat z elementami dreszczowca. Notabene Edith przekonuje potencjalnego wydawcę swojej książki, że nie napisała historii o duchach, a historię z duchem jako przenośnią. To samo mówi Del Toro, który zrobił film o złych ludziach, prześladowanych przez duszę swoich ofiar. Koniec filmu jest wyjęty z gatunku gore, z chirurgicznymi ujęciami ciętego ciała, tryskającą hektolitrami krwi, zaś wymyślne stwory to kabotyński popis wyobraźni Meksykanina. A jednak filmowi bliżej do klimatu Edgara Allana Poe niż współczesnego kina grozy.
Ten film nie jest wyłącznie zabawą formą, połączeniem XIX wiecznego romansu z horrorem. Del Toro ma o wiele większe ambicje. Choć nie jest wysublimowany jak Clayton we „W kleszczach lęku”, to i tak satysfakcjonująco niuansuje swoje postacie. Znakomita w roli diabolicznej siostry jest Chastain. Świetnie psychologiczną transformacje pokazuje też Hiddleston. Zło tego przerażającego rodzeństwa nie wzięło się znikąd. A jednak nie są oni jego ofiarami w myśl lewackich bajdurzeń o „przestępcy jako ofierze otoczenia”. Świetnie jak na ten gatunek kina rozpisane postacie wznoszą krwawy romans z upiorami w tle na wyższy poziom i dzięki wizualnemu majstersztykowi Del Toro i operatora Fernando Velázquez powodują, że można „Crimson Peak” nazwać jednym z najznakomitszych horrorów tego roku.
5/6
„Crimson Peak. Wzgórze krwi”, reż: Giullermo del Toro, dystr: UIP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/269476-crimson-peak-wzgorze-krwi-stylowa-wiktorianska-brutalna-basn-grozy-recenzja