wSieci: Keith Richards. Niewybredny i arogancki. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

„Wesołe jest życie staruszka” – głosi wers popularnej piosenki i choć nie jest to prawdziwy opis rzeczywistości, do keitha richardsa pasuje idealnie. l eciwy muzyk, współtwórca the rolling Stones, wydaje właśnie swoje pierwsze od 23 lat solowe dzieło.

Mało we współczesnym świecie tak bardzo wyrazistych postaci. Twórczych, kontrowersyjnych i rozrywkowych. Człowiek, który może powiedzieć, że jest ojcem klasycznego, rockowego riffu, kiedy odkładał gitarę, rzucał się w wir rozrywek, co zawsze kończyło się źle  — pewnie sam nie jest w stanie zliczyć, ile razy był aresztowany za narkotykowe ekscesy i burdy; paradoksalnie właśnie znajomość ciemnych stron życia pozwoliła mu oddawać w swojej grze brud ulicy.

Chuligan o niemiłosiernie pomarszczonej twarzy kojarzy się wszystkim jednoznacznie, mało kto wie jednak, że to on był pionierem w zastosowaniu efektów gitarowych i jeden z pierwszych użył sławnego fuzz boxa, dzięki któremu świat usłyszał niepowtarzalne brzmienie utworu „(I Can’t Get No) Satisfaction”. Pozostają dywagacje, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby nie spółka z innym chuliganem rocka, Mickiem Jaggerem, z którym stworzył do dzisiaj iskrzący tandem produkujący kolejne, lepsze i gorsze, płyty sygnowane nazwą The Rolling Stones. Zazdroszcząc Jaggerowi, rozpoczął karierę solową, zaliczył też epizody filmowe z najsłynniejszym w „Piratach z Karaibów”.

Trudno nie pokiwać z uznaniem głową, widząc, że niezniszczalny rockman ponownie wspina się na scenę z nową płytą, którą jak zawsze promuje niewybrednymi i aroganckimi wypowiedziami na temat klasyków metalu z Black Sabbath na czele, nazywając ich żartem. Dostaje się również rapowym nawijaczom, którzy — jak twierdzi nasz bohater — grają muzykę dla ludzi głuchych. Czy te kontrowersje — które przysporzą mu zwolenników — są potrzebne do promocji „Crosseyed Heart”? Absolutnie nie, bo jeśli zapomnieć na chwilę, że Richards skończył już 71 lat, muzyka z krążka broni się bez wysiłku. Paradoks polega na tym, że wyszczekany gitarzysta łobuz, gdy chwyta gitarę, wszystkie swoje przywary przekuwa na rasowe, szczere dźwięki zarówno w warstwie muzycznej, jak i tekstowej, pozostając w swoich wynurzeniach rozbrajająco szczery. Poważnie robi się, kiedy spojrzymy na same kompozycje. Przede wszystkim  — umiłowanie do klasyki, która  w dzisiejszych eklektycznych czasach ginie w natłoku niestrawnych krzyżówek. Keith w swoich wyborach jest naturalny, ale też niespecjalnie odsuwa się od korzeni i fascynacji, do jakich przyzwyczaił nas przez lata bytności na scenie.

Danie główne stanowią rock i blues i z tego monumentu gitarzysta zerka np. w stronę country („Robbed Blind”), lecz i — co może zaskoczyć — reggae („Love Overdue”, który to kawałek mógł sobie spokojnie darować). Jest głęboki ukłon dla mistrza Cohena („Suspicious”) oraz, co oczywiste, dużo odniesień do macierzystej formacji, chociażby w „Something or Nothing”. Nie porównania są jednak najważniejsze, ale całokształt, klimat emanujący z tych nagrań. Słuchając „Crosseyed Heart”, mamy wrażenie obcowania z niezobowiązującym, luźnym muzykowaniem, pozbawionym ciśnienia. Lądujemy w zadymionej knajpce, w której Keith skromnymi środkami tworzy podkład pod zadymiony bar, przy którym siedzą podejrzane typy. Bo taka jest właśnie ta muzyka pochodząca przecież wprost z ulicy, wulgarna, jednak mająca w sobie coś magnetycznego.

Jeśli przyłożyć do tego albumu współczesną miarę zarówno pod kątem produkcyjnym, jak i w kontekście dzisiejszego statusu The Rolling Stones, okaże się, że to skromny, może nawet niezbyt ambitny album. Problem w tym, że za każdym razem wzbudza falę przyjemnej melancholii. Stary, dobry rock & blues żyje i ma się dobrze. Tak długo, jak długo po ziemi będzie chodził chuligan z nieodłączną bandaną na głowie.

Arek Lerch

_Keith Richards „Crosseyed Heart” wyd. universal_

W nowym wydaniu tygodnika „wSieci”:

  • Polska wstaje z kolan, a prezydent Duda podbija świat. - Po wizycie Andrzeja Dudy w Stanach Zjednoczonych zostanie dużo więcej niż wspólne zdjęcie z Barackiem Obamą. Mamy przywódcę, który jasno stawia sprawy Polski na forum międzynarodowym i nazywa ważne rzeczy po imieniu. Dlatego nawet obóz rządzący musi uznać amerykańską misję prezydenta za sukces – podkreśla na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci” Marcin Wikło, a Grzegorz Kostrzewa-Zorbas opisuje jak prezydent Duda podbił Greenpoint.

Nowy numer tygodnika „wSieci” w sprzedaży od 5 października br., także w formie e-wydania. Szczegóły na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych