Nowa książka Elżbiety Cherezińskiej! Przeczytaj fragment "Turnieju cieni"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Już 6 września do księgarń w całej Polsce trafi nowa powieść Elżbiety Cherezińskiej - „Turniej cieni”. Autorka m.in. bestselleru „Legion” i cyklu „Odrodzone królestwo”, tym razem zabierze nas do świata carskiej Rosji  lat 30. XIX wieku. Książka wydana zostanie nakładem wydawnictwa Zysk i Ska.

Lata 30. XIX wieku.

Kluczem do panowania nad Azją jest Afganistan, o który Wielka Brytania rywalizuje z Rosją. W Wielką Grę, nazywaną przez Rosjan Turniejem Cieni wplątane są losy Polaków: Jana Witkiewicza – młodzieńca ułaskawionego z wyroku śmierci i zesłanego na Syberię, Adama Gurowskiego – ucznia Hegla i przyjaciela Heinego, arcyzdrajcy sprawy polskiej, a także Rufina Piotrowskiego – prostego żołnierza i najsłynniejszego uciekiniera z syberyjskiej katorgi.

W śniegach Syberii,  na gorących piaskach afgańskich pusty i wybrzeżach Morza Czarnego trwa Wielka Gra. Bohaterowie rzucają cienie, ktoś jednak pociąga za sznurki marionetek.

Już dziś mogą państwo przeczytać fragment nowej powieści Elżbiety Cherezińskiej.


Sen opiumowy był kaskadą błogosławieństw. Jego karłowate, zgarbione ciało prostowało się i smuklało. Zdejmował niebieskie binokle, a mimo to wciąż widział świat w intensywnej, niebiańskiej poświacie. Wydłubane w dzieciństwie oko otwierało się i choć nie było w nim utraconej źrenicy, to sama możliwość poruszania powieką dawała mu siłę skrzydeł lecącego ptaka. Wachlowanie powieką nad ziejącą pustką jamą oczodołu napawało go jakąś upiorną radością.

— Czy jestem tam? - pytał w pustkę. - Czy jestem tam?

Ostatnie, co pamiętał, to że wypił dość, by zafundować sobie sen do wieczności, ale nie miał pewności, czy to, co jest teraz, to jeszcze śnienie czy już umieranie. Dzielił się, rozdwajał. Jeden on, młody, czerwony demokrata w dwudziestym dziewiątym, trzyma w dłoniach wszystkie nitki spisku koronacyjnego, linie żywotów Romanowów - Mikołaja, Konstantego i nawet imperatorowej Aleksandry Fiodorownej. Wszystko, wszystko raz dwa trzy miało zależeć od tego sygnału. Od niego, jego oklasku - raz dwa trzy i salwa. Dwudziesty czwarty maja, koronacja Mikołaja I na króla Polski, defilada, parada, och, jak Romanowowie uwielbiają parady, i stu młodych podchorążych w galowych mundurach na placu Saskim.

Drugi on, Gurowski w Pskowie, w tym podłym mieszkaniu z łaski gubernatora Pieszczurowa, przy piecyku, w objęciach starego fotela, w kożuchu, szlafroku i mitenkach od madame gubernatorowej, z piórem, które jest jego pistoletem, on pisze:

Mikołaju Pawłowiczu Romanowie, z Bożej łaski Cesarzu i Samodzierżawco Wszechrusi! Kończę swe życie w Pskowie, bo wszystkie żyjące we mnie struny zostały zerwane pod wpływem miażdżących mnie okoliczności. Duszę Bogu polecam, a dzieci moje Tobie, jak i opiece szlachetnej cesarzowej. Nikogo nie winię za swój los poza mą nieszczęśliwą gwiazdą. Nie mogę dłużej żyć, gdy wszystkie me zabiegi i idee, nawet te najdroższe sercu, były niedocenione. Całą mą ambicją było służyć Tobie, najjaśniejszy cesarzu, skoro tego mnie nie wolno, pozwól panie, mą śmierć ci chociaż podarować

— kropka, podpis czytelny, data.

Czy car wie? Ile wie o spisku? Wysocki szlachetnie brał winę na siebie, ach, Wysocki był przeciwny strzelaniu do cara, więc cóż on mógł wziąć na własne sumienie ponad szlachetne sprzysiężenie podchorążych? Ja, ja, tylko ja wiedziałem wszystko i za wszystkich. Ja, Adam Gurowski, z urodzenia hrabia, z wyboru demokrata, z rozumu apostata piekielnej, przestarzałej polskości. Mikołaju Pawłowiczu Romanowie, z Bożej łaski cesarzu i samodzierżawco Wszechrusi! Dzisiaj ja tobie swą opiumową śmierć dedykuję, w zamian twojej śmierci w dwudziestym dziewiątym, śmierci, od której dzieliły cię trzy moje oklaski, sygnał dla podchorążych, którzy, a nie wiedziałeś o tym i nie wiesz, mieli ostrą amunicją załadowane paradne karabiny. Komenda na koniec defilady, czworobok podchorążych wokół ciebie, twej Aleksandry Fiodorowny i księcia Konstantego i pach! Sto karabinów, sto strzałów w wasze piersi. Ukochany twój czworobok defiladowy miał być grobowcem otwartym na trzy moje oklaski. I decyzja zapadła chwilę przed - nie strzelać. A podchorążowie z ostrą amunicją w wyglansowanych paradnych mundurach Korpusu Kadetów spocone palce zaciskali, czekając na oklaski. Na sygnał, którego im dać nie mogłem, za co mnie w swej naiwnej młodości znienawidzili. Ale gdybym to zrobił? Nie posłuchał rozkazu i klasnął? Salwa rozerwałaby was na strzępy i komuż dedykowałbym dzisiaj „Le civilisation et la Russie”?

Owładnął nim śmiech. Śmiał się tak opętańczo, że dłoń, w której wciąż trzymał pióro, kreśliła konwulsyjne litery w powietrzu. Wykrzykniki, znaki zapytania, przecinki, przecinki. Pusty oczodół zamykał się, a pełny łzawił, poczuł duszność w piersiach, jakby mizerny piecyk Pieszczurowa wepchnął mu się cały pod szlafrok i kamizelkę.

A może to czart? Może diabły przyszły po mą duszę wreszcie? Saint-Simonie, ratuj! Po ateistę powinna przyjść czysta, klarowna nicość, a nie lęk śmiertelny pod postacią szatana, ubrany w diabli frak, ufryzowany w bokobrody i dobry filcowy kapelusz!

— Panie gubernatorze Pieszczurow - głos Leoncjusza Dubelta, zastępcy hrabiego Benckendorfa, szefa tajnej policji, brzmiał czysto - proszę natychmiast wezwać do niego doktora. Jego cesarska mość nie ma życzenia, by Adam Gurowski sam sobie odebrał życie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych