Filmowi „Millerowie” blisko jest do Leszka Millera. Choć jest to przewidywalna jak komuszy lider SLD komedia, to jednak ma w sobie niegrzeczną błyskotliwość, bezczelny pazur i hultajski czar polskiego polityka. Choć nie jest to jeszcze poziom „Teda”, to i tak mamy zagwarantowany ubaw po pachy w niepoprawnie politycznym sosie.
Patrząc na plakaty filmu myślałem, że jest to kolejna, schematyczna komedia jakich wiele pojawia się w okresie wakacyjnym. Jakież było moje zdziwienie podczas seansu! Nie będę oryginalny jak napiszę, że „Millerowie” to połączenie „Breaking Bad” z „Kac Vegas”. Wielu recenzentów tak określa komedię z Jennifer Aniston w głównej roli. Choć jest to porównanie wynikające z lenistwa krytyków ( czy każdy dzisiejszy film o narkotykach musi być porównywany do tego doskonałego serialu?), to rzeczywiście skojarzenia z tymi dwoma dziełkami przychodzą podczas seansu bardzo często. Film zupełnie niesłusznie przemknął niezauważony przez nasze kina, do czego jako recenzent sam przyłożyłem rękę, odkrywając go dopiero na DVD. Czy zawiniła nieumiejętna promocja filmu, który zamiast być reklamowany jako niegrzeczna rozrywka, ocierał się o trailerowy klimat typowych letnich rozśmieszaczy ze słodką i nudną jak Chałwa Jennifer Aniston? Można postawić taką tezę.
„Millerów” wrzuciłem do swojego odtwarzacza DVD wyłącznie z zawodowego obowiązku. Przyznam się bez bicia, że dawno nie czułem się tak zaskoczony. Dlaczego? Sam zadawałem sobie to pytanie. Przecież film o trzydziestokilkuletnim Davidzie (Jason Sudeikis), który zamiast wzorem swoich kolegów z liceum założyć rodzinę, handluje nadal narkotykami niczym oryginalnym nie jest. Również główny wątek obrazu nie jest specjalnie błyskotliwy, i wygląda jak klasyczny produkt macherów z Hollywood, którzy konstruują scenariusz według statystyk mierzących poziom salw śmiechu na sali kinowej. Co więc jest takiego pociągającego w opowieści o człowieku, który jest zmuszony przez szefa do wzięcia na pokład kampera (którym musi przewieźć kilka kilogramów trawki przez granicę z Meksykiem), spłukaną striptizerkę Rose ( Jennifer Aniston), zakompleksionego nastoletniego sąsiada Kenny’ego ( Will Poulter) oraz wyglądającą jak Eminem w „8 mili” bezdomną nastoletnią buntowniczkę Casey (Emma Roberts), i udawać z pokręconym towarzystwem rodzinkę?
Główną zaletą tej prostej jak pałka bejsbolowa komedyjki są ironiczne, bezczelne i ocierające się o błysk Setha McFarlane’a dialogi, które…po prostu doprowadzają do łez. Piszę to całkiem serio. Nie jest łatwo rozśmieszyć człowieka wychowanego na „South Park”. Ostatni raz równie zaskoczony byłem podczas seansu odjazdowego „Ted” o jarającym gandzie pluszowym misiu. Nie zapominajmy, że jest to film stworzony przez faceta, który wymyślił w końcu „Family Guy”. Poprzeczka jest więc ustawiona bardzo wysoko. Nie twierdzę, że „Millerów” można zestawiać z tymi klasykami niepoprawnej komedii. „Millerom” bliżej jest nieraz do kina braci Farrelly, którzy są mimo wszystko o piętro niżej od wymienionych wyżej mistrzów kontrowersji. Film ma też przewidywalny koniec, co nie jest zawsze typowe nawet dla obrazoburczych kreatorów „Kręglogłowych”. Jednak jest w nim coś, co nie pozwala go postawić na półce obok przeciętnych produkcji z Jimem Carreyem czy Stevem Carelem.
Nie przez przypadek na początku tekstu przywołałem postać Leszka Millera. Twardogłowy komuch z SLD właśnie tym różni się od kieszonkowego jokera z Biłgoraja, że ma gdzieś poprawności polityczną, i nawet jako lewicowiec kompletnie olewa antyhomofobicze, antyseksistowskie i antyfeministyczne dogmaty. „Millerowie” łamią wszelkie świętości tęczowych inkwizytorów, co nie jest typowe w komediach będących nośnikiem tez dzisiejszych „ulepszaczy” świata. Główna bohaterka to striptizerka, która zgrabnymi pośladkami ratuje własne życie, natomiast jej męski odpowiednik za pomocą szantażu godnego LGTB wymusza łaskę, ( rasizm i stereotyp!) przekupnego meksykańskiego gliniarza. W filmie znajdziemy jeszcze więcej takich oburzających smaczków.
Reasumując- nie będę się wydurniał jakąś długą analizą filmu, którzy w zamierzeniu ma wyłącznie śmieszyć. Mogę więc napisać tyle: ja z tą rodzinką bardzo chętnie wsiadłbym do kampera, i wyruszył po prostych drogach południowych stanów USA. Gwarantuje, że każdy pragnący wyłącznie relaksu i nienawidzący politpoprawnych nudziarstw człowiek nie będzie zawiedzony. Nawet jednak jak przekraczające w uroczy sposób poczucie humoru komuś nie przypadnie go gustu, to na pewno warto zobaczyć jedną ze scen z dojrzewającą jak dobre wino Jennifer Aniston. Nie tylko palce lizać. Oburzeni seksizmem Adamskiego? Cóż,taki jest ten film...
Łukasz Adamski
„Millerowie”, reż: Rawson Marshall Thurber, dystr: Galapagos
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/249872-millerowie-zaskakujaco-dowcipna-i-ostra-rodzinka-recenzja-dvd