RODZINA BORGIÓW III. U papieża nic nowego NASZA RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Pisałem o poprzednich dwóch sezonach „Rodziny Borgiów” (w oryginale po prostu „Borgias”), że w szczególny, nowoczesny sposób wysmakowane, wychwytujące ogólnego ducha epoki włoskiego renesansu, choć równocześnie tandetnie reklamowane i mocno niewierne faktom co do szczegółów. Trzecia seria spod batuty Neila Jordana idzie właśnie w HBO. Piszę ten tekst po czwartym odcinku.

Papież Aleksander VI (grany bardzo dobrze przez Jeremy’ego Ironsa) wywinął się opresjom i przechodzi do kontrofensywy. Cudem uniknął śmierci od trucizny, potem oczyścił kolegium kardynalskie z potencjalnych przeciwników, córkę Lukrecję wydał za kuzyna króla Neapolu, ma nawet szansę na sojusz z nowym królem Francji, co gwarantuje mu odzyskanie politycznej inicjatywy. A zarazem cały czas nie ma pieniędzy i ulega pokusom… To krótkie streszczenie można by streścić jeszcze krócej: u papieża nic nowego. Ten serial, pozostał ciągiem nadal zręcznie aranżowanych sytuacji. Ale jest z nim trochę podobny problem jest z kolejnym sezonem „Zakazanego imperium”: zasady funkcjonowania dworów włoskich książątek (biskupa Rzymu nie wyłączając) w ciągu kilku lat zmieniły się równie mało co reguły obowiązujące amerykańskich gangsterów w Atlantic City. Większość sytuacji wygląda więc mocno już znajomo. Wkrada się rutyna i pewne znużenie.

Autorzy próbują z nimi od czasu do czasu walczyć. Czym? Naturalnie przekraczaniem granic. Pisałem niedawno recenzując sezon drugi, że gorszyć się tu nie bardzo jest czym. Tak naprawdę wyglądały obyczaje kompletnie zeświecczonego włoskiego Kościoła. Jak bardzo byśmy się buntowali, papież mógł dla przykładu naciągnąć swoich kardynałów na orgię po to aby ich potem szantażować.

Ale już wątek kazirodczej miłości Lukrecji i jej brata Cezara to jednak pójście na łatwiznę. Plotki o takich ich relacjach wtedy krążyły po całych Włoszech. Ale może oryginalniej byłoby im nie uwierzyć po latach? Bardziej kasowo jest jednak uwierzyć. Szukając wrażeń, można popaść w banał. Serial zaczyna nim momentami szeleścić. I tak późno – zważywszy na jego długość.

Nie oznacza to zresztą, że ogląda się to źle. Ogląda się dobrze, choćby dlatego, że nie możemy wcześniej sprawdzić w podręcznikach, co stanie się dalej z bohaterami. Sztab scenarzystów odszedł tak daleko od ich rzeczywistych losów, że możliwe jest właściwie wszystko. No chyba tylko śmierć Aleksandra VI nastąpi wtedy, kiedy nastąpiła w historii. Mamy jeszcze kilka lat: silna kobieta Katarzyna Sforza i główna przeciwniczka papieskiej rodziny, ma czas uknuć kilka dodatkowych intryg.

Zniknęły jednak obserwacje, które mnie przynajmniej pociągały w pierwszych odcinkach. Aleksander VI czyli Rodrigo Borgia i jego syn Cezar, to swoiści wolnomyśliciele tamtej epoki, konfrontowani z rozmaitymi pozostałościami średniowiecza. W trzeciej serii pozostała rozpusta, zbrodnie i polityczne rozgrywki. Może odrobinę głębsza refleksja jeszcze wróci? Gwarancji nie ma żadnych.

Piotr Zaremba

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych