KOEHLER: Ale czemu tak chwilami nieporadnie ta historia jest opowiedziana?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Ciekawy tekst Krzysztofa Koehlera na temat „Syberiady Polskiej”. Warto zapoznać się z krytyczną opinią byłego dyrektora TVP Kultura. Autor opisuje na swoim blogu swoje odczucia związane z filmem „Syberiada Polska”. Jego opinia różni się od recenzji filmu Piotra Zaremby, którą pisał dla portalu wNas.pl.

Dziwny to film: ważny, bo wreszcie pokazujący gehennę Polaków zesłanych na Sybir za to tylko, że byli Polakami; wstrząsający, przykuwający uwagę i potrzebny. Nie mieliśmy jeszcze z takim rozmachem zrobionego filmu o ponurej historii tysięcy naszych rodaków; tu mamy i obozy pracy, widmo łagrów, i ziejących nienawiścią do Polski i Polaków enkawudzistów, i opisaną sprawnie historię tak zwanej amnestii, kiedy to Sowieci usiłowali wymusić na Polakach zrzeczenie się polskiego obywatelstwa (tak trudno im było rozstawać się z niewolniczą siłą roboczą).

pisze Koehler w tekście „Znowu to samo” w serwisie portalfilmowy.pl.

Ale czemu tak chwilami nieporadnie ta historia jest opowiedziana? Nawet nie patetycznie, ale raczej w sposób jak z – chwilami – niemych filmów? Przykład? Oto zmarła matka. Staszek zapamiętały z bólu (założę się, że tak było w scenariuszu) nie zważa na nic, rąbie sosnę. Czyni to mechanicznie, agresywnie. Podchodzi ojciec. Woła go po imieniu. Tamten nie reaguje (zapamiętały): ojciec łapie go za rękę trzymającą siekierę. Mocują się. Twarze zdradzają wysiłek. Następuje moment przełamania. Padają sobie w objęcia.

dodaje publicysta. Były dyrektor TVP Kultura zwraca uwagę na wątek uciekającego z obozu jednego z bohaterów.

Adam Woronowicz (jak to możliwe? Nikt go nie szukał? Nie dostał kary?) uchodzi z obozu pracy, szuka lekarstwa dla chorej żony u Buriatów. Wycieńczony dociera do zrujnowanej cerkwi. Ogląda stare freski (to tylko zostało z wyniszczonego wnętrza), po czym (też tak zapewne było w scenariuszu) osuwa się na kolana. Ale jak się osuwa! Osuwa się tak, jak aktor powinien się osuwać na kolana, grając wycieńczonego człowieka osuwającego się na kolana. Chodzi mi o przedzierającą nawet z takiej sceny sztuczność, wykoncypowanie, jakąś źle pojętą teatralność.

Publicysta krytykuje jeszcze inną scenę filmu.

Ojciec, kiedy dowiaduje się o śmierci Mamy, zanurza twarz w dłoniach syna podającego mu właśnie jeżyny. I spożywa je przez łzy. Jak w szkolnej jakiejś akademii: niezbyt to pociągające, ograne. Znajdźcie aktora, co to zagra naturalnie!

Według Koehlera film jest kolejną zmarnowaną szansą w polskim kinie. Koehler pisze, że reżyser filmu Janusz Zaorski uległ „jakiemuś epickiemu, a la radzieckie kino z dawnych lat, zaczadzeniu, jak jakaś nieudana podróbka Bondarczuka.”

Czemu aktorów niekiedy ustawiano w takich sytuacjach poetycko-symbolicznych, niestety osuwających się w grafomanię? I to wcale nie narodową, bo akurat w tym względzie jest reżyser oszczędny, ale właśnie – jakąś taką wydumaną?

pyta Koehler, który dodaje, że scenariusz filmu jest sprawnie napisany i momentami zdjęcia zapierają dech w piersiach. Publicysta dodaje, że wyszedł jednak z kina wściekły i smutny. Koehler odnosi się również do postaci autora książki, na której oparty jest film.

Chciałem rozważyć problem, który pojawił się w dyskusjach o filmie: czy i w jakim stopniu mocno dwuznaczna postać autora książki, na podstawie której powstał scenariusz, powinna wpływać na ocenę filmu. Ile z tego, że Domino był komunistycznym prokuratorem i przykładał rękę do egzekucji patriotów, wpływa na pierwszy polski film o polskich losach na Sybirze? Czy wolno, należy, jest sens te dwa zjawiska łączyć? Domino – człowiek, Domino – autor – stary, odwieczny, ale pociągający dylemat (bo i słyszałem takie głosy, które nie wydały mi się zbyt rozsądne, że należy bojkotować ten – naprawdę polski film – z racji tego, że nakręcono go na podstawie powieści napisanej przez „prominentnego funkcjonariusza stalinowskiego systemu bezprawia”).

Autor nie zamierza podejmować tej dyskusji. Dlaczego?

Ale nic z tego, jak widać nie napisałem. Bo poczucie żalu, zmarnowanej szansy, zwyciężyło. A jak kończy się rozpoczęta na wstępie historia? Przecież wiadomo: podmuch wiatru uderza w plecy, albo wybicie z progu następuje o ułamek sekundy za późno, a na murawie grudka ziemi, cóż z tego, że minął obrońców, skoro się potknął i przewrócił. I znowu jest to samo. Szkoda.

kończy gorzko Krzysztof Koehler na swoim blogu na portalfilmowy.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych