Ludzie z blizną. Remake kultowego filmu Briana De Palmy powinien powstać w Polsce

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Kadr z filmu "Człowiek z blizną" (reż. Brian De Palma)
fot. Kadr z filmu "Człowiek z blizną" (reż. Brian De Palma)

Nędza, brak perspektyw dla ludzi „znikąd” i rażące dysproporcje społeczne… Neofeudalny polski krajobraz mógłby stanowić tło dla dzieła z Alem Pacino w roli głównej.

„Lubię tylko te piosenki, które znam” - mawiał niezapomniany inżynier Mamoń z filmu „Rejs”. Jego słowa, po pewnej modyfikacji, można odnieść również do kina. W pamięci najbardziej pozostają nam filmy, które dobrze znamy. Jednym z takich filmów jest „Człowiek z blizną” Briana de Palmy. Opowieść o imigrancie z Kuby, który ponownie wstępuje na przestępczą ścieżkę wciąż jest aktualna, mimo że od premiery kultowego dramatu gangsterskiego upłynęło już ponad 30 lat. Dlatego też chilijski reżyser Pablo Larraín ma podąć się wymagającego zadania realizacji remake’u dzieła De Palmy. Nowa wersja będzie różniła się od pierwowzoru w wielu punktach fabuły, co jest związane ze zmianą realiów i aspektem historycznym. Po pierwsze, główny bohater nie będzie pochodził z Kuby, lecz z Meksyku, a miejscem rozwoju jego przestępczej kariery będzie Los Angeles, a nie Miami.

Historię Tony’ego Montanty można byłoby odnieść do naszego podwórka. I nie chodzi bynajmniej o żaden renesans przestępczości zorganizowanej w Polsce czy gwałtowny napływ imigrantów (choć akurat w obliczu konfliktu na Ukrainie jest on bardzo prawdopodobny), ale pustkę, jaka zionie przed ludźmi szukającymi swoich szans w tym kraju.

Brak zatrudnienia dla młodych, kiepskie płace, nikłe szanse na rozwój, pogarszające się warunki pracy i coraz większe dysproporcje… Z takim realiami musi zderzać się szary Kowalski, który chce walczyć o swoje we własnym kraju. Na dokładkę ma na głowie urzędniczą machinę, idiotyczną biurokrację i ucisk fiskalny, który dławi wszelkie formy przedsiębiorczości. Trudno dziś wskazać młodym ludziom, którzy wychodzą z dyplomem uczelni wyższej (czyt. przepustką do zmywania naczyń w Wielkiej Brytanii) zajęcie, które zapewniłoby im możliwość godnego bytu. Legalne zajęcie… Bo może okazać się, że jedynie handel narkotykami jest najbardziej opłacalnym fachem, który jest w zasięgu ręki niemal każdego.

Dziś każdy absolwent chce wykrzyczeć w twarz aroganckiemu urzędnikowi swoje Credo niczym Tony Montana przesłuchującym go policjantom. Każdy z nich patrzy na swój kraj zza szyby, jak kubański imigrant tyrający w podrzędnej budzie z żarciem, który z rozmarzeniem obserwuje drugą stronę ulicy – pełną neonów, luksusowych samochodów i przyjemności.

Bez uwolnienia przedsiębiorczości i zmniejszenia systemowego ucisku, takich Tonych może być więcej. Nie wszyscy mają sztywny kręgosłup moralny, nie każdy jest na tyle zdeterminowany, aby opuszczać ojczysty kraj. Zawsze wygodniejsze jest wybieranie dróg na skróty, zwłaszcza w ustroju „w którym bohatersko pokonuje się trudności nieznane w żadnym innym ustroju”.

Zresztą w Polsce opłaca się być przestępcą. Zawsze można wsypać kumpli, zostać świadkiem koronnym i rozpocząć spokojny żywot na koszt podatników. Wikt i opierunek zapewni państwo. A może „skruszonemu gangsterowi” uda się napisać jeszcze bestsellerową książkę? W końcu szlaki zostały już przetarte…

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych