Powiedział władzy, że ma tupet. Pisarz Zygmunt Miłoszewski nie boi się skandalu. I nie waha się mówić, co myśli. Może sobie na to pozwolić. Niektórzy muszą nosić sweter w renifery od babci Marylki. A niektórzy — nie muszą.
Większą groteskę trudno sobie wyobrazić. „Wybryku Miłoszewskiego ”, który na gali paszportów Polityki, powiedział zgromadzonym na sali oficjelom, że mają niezły tupet, by przychodzić na imprezę ludzi kultury, nie może ścierpieć prof. Jan Hartman. Pisarz dopuścił się zbrodni niesłychanej. „Obdartus, co to nie nosi garnituru” zaczął „pyskować na zgromadzoną władzę ”.
Cóż za straszne podeptanie wszelkich norm naszej cywilizacji. Prawdziwa transgresja, przed którą cofa się umysł filozofa. Prof. Hartman bez trudu wyobraża sobie „piękny związek brata i siostry ” i złamanie tabu kazirodztwa. Za zachęcenia do dyskusji nad legalizacją kazirodztwa wyleciał przecież z Ruchu Palikota.
Kazirodztwo to jednak mały pikuś w porównaniu ze zbrodnią Miłoszewskiego i nic dziwnego, ze oburzenie filozofa nie zna granic. „ Tupet, chamstwo, bezczelność i głupot ” - komentuje Hartman, elegancko, jak na arbitra elegancji przystało. I oskarża Miłoszewskiego, że „Kąsa rękę, która go karmi i głaszcze ”. Taki brak logiki u profesora filozofii musi dziwić.
Bo przecież jedyna ręką, jaka karmi Zygmunta Miłoszewskiego, to niewidzialna ręka rynku. I na tym polega istota problemu.
Zygmunt Miłoszewski jest człowiekiem niezależnym. Zdecydowali o tym czytelnicy, którzy sięgają po kolejne powieści o prokuratorze Teodorze Szackim. Kupują je w księgarni lub wrzucają do koszyka w Biedronce, bo i tam pojawił się „Gniew”, co świadczy o tym, że książki Miłoszewskiego stały się dla wielu niemal artykułem pierwszej potrzeby. Jego powieści zostały przetłumaczone na kilkanaście języków.
Nie musi liczyć na żadne granty, dotacje, dofinansowania, zlecenie popłatnych chałtur. Nie jest zależny od żadnych instytucji państwowych.
To dokładnie tak, jak w reklamie pewnego banku. Dziecko widzi, że wujek nosi sweter w renifery, który dostał od babci Marylki. Sweterek nie jest z pewnością szczytem marzeń wujka, ale nosi go, bo babcia Marylka sfinansowała jego kurs pilotażu. A tatuś dziecka — nie musi. Bo jest niezależny.
Dlatego profesor Hartman będzie pokornie nosił sweterek w renifery. I tkwił przy babci Marylce. A Zygmunt Miłoszewski — nie musi.
Skandal wywołany z wystąpieniem Miłoszewskiego przypomniał mi pewną sytuację sprzed czterech lat.
Także gala, wręczenie nagrody Grand Press dla dziennikarza roku. Na scenę wchodzi Artur Domosławski, autor biografii „Kapuściński non — fiction ”. Zaskoczony, odbiera statuetkę. Nie liczył na nią, był przecież pod ostrzałem krytyki branżowego miesięcznika „Press ” i „GW”. Ale zdecydowały głosy wielu redakcji. I nagle Domosławski mówi, że nie przyjmie luksusowego samochodu, czyli nagrody materialnej. Bo taki gadżet nie przystoi reporterowi jeżdżącemu po świecie.
Cała sala zamiera. Na scenie zamieszanie, hostessy z przylepionymi do twarzy uśmiechami stoją z kluczykami w ręku i, biedactwa, nie wiedzą, co mają zrobić. Pamiętam ten moment. Domosławski zaimponował mi niezwykle. Ale jako kobieta praktyczna pomyślałam, że powinien wziąć samochód, sprzedać i sfinansować swoje reporterskie podróże.
Nadal tak sądzę. I ciekawa jestem, co on sam o swym geście myśli dzisiaj, a przede wszystkim, co na to powiedziała jego żona….
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/230031-powiedzial-wladzy-ze-ma-tupet-zygmunt-miloszewski-nie-boi-sie-skandalu-i-nie-waha-sie-mowic-co-mysli