"Służby specjalne", czyli syndrom Pasikowskiego. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Materiały prasowe
Fot. Materiały prasowe

Służby specjalne” to wielki powrót twórcy „Pitbulla” do kryminalnej konwencji. Jeśli weźmiemy pod uwagę warsztat reżyserski, trudno uwierzyć, że ten sam filmowiec stworzył gnioty pokroju „Ciacha” czy „Last Minute”.

Patryk Vega udowadnia, że nie porzucił aspiracji, które sytuują go wyżej niż w wygodnej roli dostawcy taniej rozrywki dla zjadaczy hamburgerów. Miłośnicy szorstkich opowieści o pracy funkcjonariuszy Komendy Stołecznej Policji powinni doskonale odnaleźć się w brutalnym świecie, jaki wprawną ręką kreśli reżyser.

Tyle, że tematyka służb specjalnych to nieco wyższa szkoła jazdy niż odtwarzanie barwnych anegdot, których akcja toczy się w oparach wódy, kurzu policyjnych notatek i trupiego smrodu. W nowym filmie Vegi na pierwszy plan wysuwa się intryga, zakłamanie, brak skrupułów, hipokryzja i niesamowite zapętlenie.

W świecie, w którym „nic nie jest takim, jakim być się wydaje” widzimy krajobraz III RP po likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Vega przedstawia to niemal jako katastrofę, istną rewolucję, w ramach której prawicowa sankiuloteria nie bierze jeńców i kluczowe funkcje w państwie obsadza zgrają dyletantów zagrażających bezpieczeństwu państwa.

Czuć tu klimat „Psów” Władysława Pasikowskiego, gdzie dobrzy fachowcy na jakich wykreował pospolitych esbeków reżyser, zostają wyrzuceni ze służby, a za ich rozliczanie biorą się nieudacznicy z obozu oszołomów. Wspomniana w filmie Chrześcijańska Unia Jedności (proszę sobie utworzyć skrót) nie była dziełem przypadku. Podobnych pstryczków w nos prawicy nie brakuje również w przypadku „Służb specjalnych”. Niestety często przybierają formę naciąganych chwytów, które burzą całkiem przekonujący obraz. I tym sposobem widzimy postać likwidatora WSI do złudzenia przypominającą Antoniego Macierewicza, który sprawia wrażenia zagubionego w czasie i przestrzeni mizantropa, który na śmiertelnie niebezpieczną misję do Afganistanu wysyła strażnika miejskiego. Trudno o bardziej toporną satyrę…

Ale podobnie jak Pasikowski u progu „nowej, demokratycznej Rzeczypospolitej”, Vega doskonale oddaje obraz patologii, jakie narosły wokół „wojskówki”. Ludzie, którzy nigdy nie wychodzą z cienia pociągają za sznurki marionetek, które wydają się grać pierwsze skrzypce w świecie polityki, biznesu czy mediów. Polityk w biało-czerwonym krawacie (analogie są oczywiste), który decyduje się ujawniać swoich niedawnych mocodawców przyjmuje wizytę b. esbeka, który „przyszedł zrobić mu samobójstwo”, co zostaje szybko przykryte przez usłużnych prokuratorów i przytakujące me(r)dia działające na smyczy „smutnych panów”. Grunt, że lud wszystko kupi i nikt się nie przyczepi. Jednak w plątaninie układów i nieczystej gry, w której giną ludzie, również sami agenci przestają wiedzieć czemu właściwie służą. Tyle, że scena w której wojskowy bez skrupułów odbierający życie innym osobom, nagle zaczyna rozważać swoją żołnierską misję można uznać za nieco naciągane. W końcu był trybikiem maszyny generującej najgorsze ludzkie odruchu. Ale skoro i z bezwzględnego esbeka Franza Maurera dało się zrobić idola młodzieży, wszystko jest możliwe.

Mocnym punktem filmu Vegi jest jego wielowarstwowość. Oprócz wstrząsającego obrazu uwikłania i intryg, twórca „Pitbulla” odsłania nieznane dotąd oblicze. Niczym Abel Ferrara w mrocznym pejzażu maluje silne religijne przesłanie. Najlepszym tego przykładem jest próba nawrócenia pułkownika Mariana Bońki (rewelacyjny Janusz Chabior) przez przeora zakonu (Andrzej Grabowski równie przekonujący w habicie, co w kalesonach Ferdka Kiepskiego czy polówce Gebelsa z „Pitbulla”). Stary esbek, który szantażuje duchownego, toczy z nim religijne dysputy, które w obliczu zagrożenia życia skłaniają go do rachunku sumienia. Kapitan Janusz Cerat (Wojciech Zieliński) w akcie desperacji, całuje różaniec. Czyżby jak w „Złym poruczniku” na nawrócenie nigdy nie były za późno? Również podporucznik Aleksandra Lach (nieznana od tej strony Olga Bołądź), która zabija z zimną krwią wyznaczone jej „cele”, rezygnuje z zemsty tylko i wyłącznie dzięki współczuciu. Vega wtłaczając elementy kina moralnego niepokoju pokazuje, że tworzenie plastikowych masówek spod znaku „Last Minute”, nie zabiło w nim zdolnego twórcy.

Mimo poważnej konwencji, nie zabrakło typowo tarantinowskiego zacięcia - sporej dawki dobrego humoru (kto wie, czy nie w dawce większej niż w „Pitbullu”) i iście komiksowej stylizacji przy przedstawianiu postaci, jak w sztandarowym dziele reżysera.

Ten film będzie dzielił i trudno uznać, że Patryk Vega rozszerzy swoją listę przyjaciół. Salonowi publicyści już podnoszą zarzut, że film to idealny prezent dla PiS, bo przedstawia „spiskową teorię dziejów”, z kolei obóz niepodległościowy będzie miał reżyserowi za złe krytykę likwidacji WSI.

Trzeba jednak przyznać, że po tandecie spod znaku „Sępa” czy „Oficerów” i tym podobnych nieudolnych prób przeniesienia amerykańskich superherosów z FBI na polski grunt, w końcu mamy do czynienia z filmem, który ma w sobie sporą dawkę autentyzmu.

Podłość i kłamstwo odnoszą triumfy, ale warto pamiętać, że jednak ktoś ten świat pokolorował…

Aleksander Majewski

Służby specjalne” (Polska 2014), reż. Patryk Vega, wyst.: Olga Bołądź, Janusz Chabior, Wojciech Zieliński, Andrzej Grabowski, Kamilla Baar, Wojciech Machnicki, Eryk Lubos, Agata Kulesza

Recenzja ukazała się pierwotnie na portalu wNas.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych