Podpalił dwie urzędniczki opieki społecznej, bo nie otrzymał oczekiwanej pomocy. 64-latek został skazany na dożywocie

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. FreeImages
fot. FreeImages

Na karę dożywotniego więzienia skazał w środę łódzki sąd okręgowy 64-letniego Lecha G., który oblał benzyną i podpalił dwie urzędniczki ośrodka pomocy społecznej w Makowie k. Skierniewic. Jedna z kobiet zginęła na miejscu, druga zmarła w szpitalu.

Śledczy oskarżyli mężczyznę o zabójstwo obu kobiet ze szczególnym okrucieństwem oraz spowodowanie pożaru, zagrażającego życiu i zdrowiu wielu osób.

Sąd skazał również oskarżonego na 10 lat pozbawienia praw publicznych. Zarządził też od niego w sumie 500 tys. zł zadośćuczynienia na rzecz rodzin ofiar.

Uzasadniając wyrok sąd przyznał, że nie miał żadnych wątpliwości, iż doszło do zbrodni ze szczególnym okrucieństwem. Zdaniem sądu Lech G. działał z bezpośrednim zamiarem pozbawienia życia pracownic ośrodka. Jak mówiła sędzia Agnieszka Boczek, oblewając kobiety benzyną i podpalając je musiał zdawać sobie sprawę, że może to doprowadzić do ich śmierci.

To był okrutny sposób pozbawienia życia

— powiedziała.

Sąd uznał również, że oskarżony działał z motywacji zasługującej na szczególne potępienie. Było to wszystko zaplanowane i drobiazgowo zrealizowane.

Do tragedii doszło w grudniu 2014 r. Według prokuratury mężczyzna wtargnął na teren Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Makowie, przynosząc ze sobą co najmniej trzy plastikowe pojemniki z benzyną. Zdaniem śledczych Lech G. rozlał benzynę na urzędniczki pracujące w jednym z pokoi i podpalił je. Dodatkowo zamknął drzwi i przytrzymywał je, żeby kobiety nie mogły uciec z pokoju.

Jedna z kobiet w wyniku rozległych obrażeń zginęła na miejscu, druga zmarła po trzech dniach w szpitalu. Wkrótce po zdarzeniu napastnik został zatrzymany i aresztowany.

Jak ustalono, Lech G. doraźnie korzystał z pomocy makowskiego ośrodka, wnioskował też o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. GOPS jednak wydał decyzję odmowną, którą utrzymał w mocy sąd administracyjny.

Po zatrzymaniu Lech G. mówił, że nie pamięta zdarzenia; twierdził, iż nie pamięta nawet, czy był wtedy w Makowie, a przypomina sobie jedynie, że został przywieziony na przesłuchanie. Szczegółowo natomiast opisał swoje starania o umieszczenie go w domu pomocy społecznej. Także podczas kolejnych przesłuchań mówił, że nie pamięta, co robił w dniu tragedii; stwierdził jedynie, że skoro stawiane są mu zarzuty, to musiało być tak, jak wynika z ich treści.

Obok zabójstwa dwóch kobiet, prokuratura oskarżyła go także o spowodowanie pożaru, który - w ocenie śledczych - zagrażał życiu i zdrowiu innych osób przebywających w budynku. Wysokość strat materialnych oceniono na prawie 80 tys. zł.

Mężczyzna trafił na obserwację sądowo-psychiatryczną. Po jej zakończeniu biegli uznali jednak, że w chwili zbrodni miał on tylko nieznacznie ograniczoną poczytalność. Oznacza to, że za swoje czyny może odpowiadać przed sądem.

lap/PAP

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych