W drugą rocznicę rosyjskiej inwazji na Ukrainę stacja RMF FM opublikowała sondaż Unites Surveys, z którego wynika, że 12% Polaków „zdecydowanie się zgadza” z opinią, że Putin będzie chciał zaatakować Polskę, zaś 35,4% Polaków, „raczej się zgadza” z takim prawdopodobieństwem. „Raczej nie zgadza się” mniej niż 30% Polaków, a spokojna o brak konfliktu między Rosją a naszym krajem jest mniej niż 9% badanych. Reszta nie miała zdania.
Wtorkowy sondaż IBRiS na zlecenie Radia ZET również nie napawa optymizmem. 34,5% Polaków nie wierzy w zwycięstwo Ukrainy, a 31,2% uważa, że jednak Kijów wygra tę wojnę. Przy pierwszym scenariuszu tylko głupiec uwierzy, że jak Rosja połknie np. południe Ukrainy, to się naje do syta i nie będzie parła do kolejnej wojny.
Zatem co drugi obywatel uważa wojnę za realną - i co? I nic. Sondaż został enigmatycznie omówiony z okazji drugiej rocznicy pełnoskalowej wojny i zapomniany. Żadnych wniosków - że potrzebujemy schronów, że potrzebujemy zwiększyć zakupy zbrojeniowe, że należałoby Amerykę trzymać mocniej przy sobie, że przeszkolenie ludzi z zakresu pierwszej pomocy - a mężczyzn np. ze strzelania, czy choćby że należałoby ułatwić ułatwić uczestnictwo w takim szkoleniu - nic.
Z jednej strony nie wolno wzbudzać paniki. Ale czy Estonia o ludności mniej licznej niż jedna nasza Warszawa, mająca regularną armię mniejszą niż pracowników w Ratuszu polskiej stolicy, a decydująca się na spektakularne wybudowanie 600 schronów, które pomieszczą nawet 730 tys. ludzi czy to jest „wzbudzanie paniki” czy jest to jednak konkretne działanie, mające na celu przygotować kraj na czarny scenariusz?
Wobec zagrożenia zwijane państwo
U nas jest jednak gorzej niż „nic”, u nas jest demontaż i pohukiwanie. TVP INFO już nie ostrzeże Polaków przed zagrożeniem, bo tego z tej stacji uczyniono osiedlowy kanał do pogadanek, Korea Południowa dostała już sygnał, że niektóre zamówienia z Polski będą poddane „weryfikacji” i być może nieaktualne - wiarygodność spada tu na łeb i na szyję. Donald Tusk gorliwie zraża sobie prawdopodobnego 47. prezydenta USA, a marszałek Sejmu przy aplauzie fajnoPolaków zapowiada, że „wgniecie Putina w ziemię”. Przecież to jest jakieś zbiorowe szaleństwo, jakby pierwszym etapem wojny było rozpylenie nad Wisłą proszku ogłupiającego, wywołującego powszechny obłęd i lekceważenie zagrożenia.
W swoim otoczeniu odnotowuję różne reakcje na prawdopodobieństwo wojny - są tacy co już nawet kupili niewielką posiadłość poza Europą, by było gdzie odesłać rodzinę, są tacy co zapisali się całą rodziną na strzelnicę, a jeszcze inni niby to żartem, a trochę serio porozumieli się z bliskimi z miast w zachodniej Europie, by było się gdzie sprowadzić.
Pierwsza rada: piwnica
Ze swoich dwustu dni na wojennej Ukrainie mam jednak dwa głębokie przeświadczenia co do skuteczności cywilów w obronie swojego życia, ale i godności. Wojna bowiem jest rzeczywistością tak przerażajacą, że nawet najtwardsi tracą zmysły, a większość ulega plotkom i dezinformacjom, które dają złudne poczucie sprawczości.
Pierwszą przewagę w trosce o swoich bliskich mieli ci, którzy mieli wysprzątane piwnice. Nawet zwykła „komórka” w wielopiętrowym bloku dawała schronienie, pewien komfort psychiczny i po prostu bezpieczniejsze miejsce na trudne pierwsze godziny. Porządek w takim miejscu i pozostawienie tam podstawowych rzeczy pierwszego użytku takiego jak pojemnik na wodę pitną czy karimaty i koce, były po prostu jak wygrany los na mrocznej loterii. Zatem tych co się obawiają wojny zachęcałbym - posprzątać piwnicę.
Druga rada: własna parafia
Drugą przewagę - o wiele znaczniejszą niż czysta piwnica - dawała przynależność do jakiejś wspólnoty. Stowarzyszenia, fundacje, organizacje zrzeszające ludzi o podobnych poglądach i rodzaju zaangażowania dawały Ukraińcom w pierwszych tygodniach wojny osobny mikroświat, który uzupełniał się produktami żywnościowymi, pomocą humanitarną, przedmiotami podstawowego użytku.
Ale ten mikroświat dawał jeszcze jedną opokę - zwiększał bezpieczeństwo informacyjne. Ilość pogłosek i niefortunnych porad od przypadkowych ludzi, często nawet życzliwych, była porażająca. W Czernihowie ktoś wyczytał w internecie, że miasto padnie i lepiej się przenieść na wieś. Miasto się utrzymało, a wsie dookoła były zajęte przez najeźdźcę - pasmo tragedii rosyjskiej okupacji trwało blisko miesiąc. Podobnie niektórzy wyjechali z Kijowa do Buczy czy Irpienia… Przynależność do wspólnoty daje informacje bardziej wiarygodne, bardziej odpowiedzialnie się do nich odnosi i mogą być weryfikowane przez całe grono a nie w szale paniki i pochopności przez głowę rodziny.
Ale, uczciwie mówiąc, wspólnota wspólnocie nierówna. I naprawdę, gdybym był nawet wściekłym ateistą, to po doświadczeniach na Ukrainie rękami i nogami musiałbym się podpisać, że najskuteczniejszą opiekę i komfort psychiczny dawano sobie we wspólnotach katolickich, np. w parafiach. Pomijając już fakt, że wierni odnajdują nadzieję i spokój w modlitwie (przekonałem się o tym w wersji ekstremalnej), to po prostu duchowieństwo stworzone jest do podobnej misji - zajmowania się swoimi owieczkami. Duchowni na Ukrainie jako liderzy swoich środowisk byli zawsze: lepiej poinformowani o tym co się naprawdę dzieje, mieli wsparcie hierarchii w kraju i za granicą, nie mają rodzin o które musieliby się martwić w dobie kryzysu, mają stosowną infrastrukturę - kościoły i kancelarie parafialne to prawdziwe centra pomocy humanitarnej i psychologicznej.
Druga rada jest więc trudniejsza niż posprzątanie piwnicy, ale precyzyjnie określona: zaangażuj się w życie parafialne. Jeśli to wszystko okaże się niepotrzebne, to tym bardziej będzie można Panu Bogu podziękować - choćby w swojej parafii.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Profesor Henryk Głębocki: Putin będzie prowadził tę wojnę za wszelką cenę
ZOBACZ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kraj/683333-dwie-rady-na-wojne-posprzatac-piwnice-i-wrocic-do-parafii