Dokładnie 83 lata temu w niemieckim nazistowskim obozie Auschwitz Birkenau śmiercią męczeńską zmarł ojciec Maksymilian Maria Kolbe. Polski franciszkanin dobrowolnie oddał życie za Franciszka Gajowniczka, jednego z dziesięciu Polaków skazanych na śmierć głodową w odwecie za ucieczkę z obozu. „Małym ludziom nie uda się pokonać świętego Maksymiliana” - napisała na X europoseł PiS Beata Szydło.
14 sierpnia 1941 r. w Auschwitz-Birkenau o. Maksymilian Kolbe zmarł, dobity zastrzykiem z fenolu przez Hansa Bocka, niemieckiego więźnia-kryminalistę pracującego w obozowej izbie chorych. Męczeńska śmierć polskiego zakonnika, który w 1971 r. został beatyfikowany, a 12 lat później - kanonizowany, była wynikiem jego decyzji o oddaniu życia za współosadzonego Franciszka Gajowniczka. Ojciec Kolbe chciał, aby hitlerowscy oprawcy oszczędzili współwięźnia, ponieważ Gajowniczek miał żonę i dwoje dzieci.
CZYTAJ TAKŻE:
„Jestem polskim księdzem katolickim”
Michał Micherdziński, który również był więźniem Auschwitz i świadkiem poświęcenia o. Maksymiliana wspominał po latach, że po południowym apelu w obozie rozległy się syreny oznaczające, że któryś z więźniów próbował zbiec. Esesmani zaprowadzili więźniów na apel i okazało się, że na bloku 14a brakuje jednego z osadzonych. Więźniowie z tego bloku zostali ukarani staniem na baczność - przez cały dzień i noc, bez czapek, na mrozie. Choć dla wielu osadzonych, zwłaszcza starszych, już ta forma kary była ponad siły, Niemcy na niej nie poprzestali.
Rano oficer niemiecki wykrzyczał w naszym kierunku: „Ponieważ z waszego bloku uciekł więzień, a wy nie przeszkodziliście temu, dlatego dziesięciu z was umrze śmiercią głodową, ażeby pozostali zapamiętali, że nawet najmniejsza próba ucieczki nie będzie tolerowana”. Karl Fritzsch, kierownik obozu, patrzył na nas, mierzył każdego i co chwilę podnosił prawą rękę i mówił: „Du! - ty”. Ten jeden wyraz był wyrokiem śmierci dla wskazanego. Esesmani wywlekali biedaka z szeregu, zapisywali jego numer i odstawiali pod strażą na boku. (…) Modliłem się do Matki Bożej. Nigdy przedtem ani potem, muszę to uczciwie przyznać, już tak żarliwie się nie modliłem. Esesmani minęli mnie. Nie usłyszałem tego strasznego słowa: „Du”. Minęli o. Maksymiliana i stanęli przed Franciszkiem Gajowniczkiem. Niemiec wskazał na niego, a on zawołał: „Jezus, Maria! Moja żona, moje dzieci!”. Niemcy jednak nie zwrócili na to najmniejszej uwagi
— wspominał Michał Micherdziński.
Wówczas z szeregu wystąpił o. Maksymilian, spokojnie podchodząc do oficerów, mimo że wyjście z szeregu bez zezwolenia było karane śmiercią. Współwięźniowie byli więc przekonani, że Niemcy zabiją franciszkanina, jednak „stało się coś nadzwyczajnego, co nigdy dotąd nie miało miejsca”.
Było to dla Niemców coś tak niewyobrażalnego, że stali jak skamieniali. Patrzyli po sobie i nie wiedzieli, co się dzieje. Mieli pilnować porządku, a naraz okazało się, że ten porządek narzuca więzień. Taki jak wszyscy, umęczony, udręczony…(…) Stanął spokojnie przed oficerami. Cała świta, która dokonywała selekcji, wszyscy stali i patrzyli po sobie, nie wiedzieli, co robić. Wreszcie opamiętał się kierownik obozu i wściekły, zapytał swojego zastępcę: „Czego chce ta polska świnia?”. Zaczęli szukać tłumacza, ale okazało się, że tłumacz jest zbędny. O. Maksymilian w postawie na baczność odpowiedział spokojnie po niemiecku: „Chcę umrzeć za niego” i wskazał lewą ręką na stojącego obok Gajowniczka. Padło kolejne pytanie: „Kim jesteś?” - „Jestem polskim księdzem katolickim”. O. Maksymilian, mimo iż wiedział, jak Niemcy traktują polskich księży, nie bał się przyznać do swojego kapłaństwa. Panowała wtedy nieznośna cisza. Każda sekunda wydawała się trwać wieki. Wreszcie stało się coś, czego do dzisiaj nie mogą zrozumieć ani Niemcy, ani więźniowie. Kapitan SS, który zawsze zwracał się do więźniów przez wulgarne „ty”, zwrócił się do o. Maksymiliana per „pan”: „Dlaczego pan chce umrzeć za niego?” O. Maksymilian odpowiedział: „On ma żonę i dzieci”. Po chwili esesman powiedział: „Dobrze”
Nie mogli zagłodzić zakonnika, więc wstrzyknęli truciznę
Opisywane powyżej wydarzenia miały miejsce 29 lipca 1941 r., a więc na dwa tygodnie przed śmiercią o. Maksymiliana Kolbego. Niemieccy okupanci planowali uśmiercić zakonnika przez zagłodzenie, jednak przeżył kilkanaście dni w piwnicy, w bloku śmierci. Dodawał otuchy pozostałym 9 skazańcom, którzy początkowo byli zrozpaczeni i rozżaleni, a swój żal kierowali także przeciwko Bogu. W rozpaczy wypowiadali bluźnierstwa.
Później pod wpływem ojca Kolbego zaczęli się modlić i śpiewać pieśni do Matki Najświętszej. Zakonnik dodawał im otuchy, spowiadał i przygotowywał na śmierć. Stojąc lub klęcząc, wpatrywał się pogodnym wzrokiem w dokonujących inspekcji esesmanów
— wspominał świadek, więzień Bruno Borgowiec.
Jak wyglądały egzekucje przez zagłodzenie? Serwis Dzieje.pl opisywał, że osadzonych zamykano w jednej z cel w podziemiach bloku nr 11, bez pożywienia i wody. Wystarczyło kilka, najwyżej kilkanaście dni, aby nastąpiła śmierć w niewyobrażalnych męczarniach. Ojciec Kolbe przetrwał ponad dwa tygodnie - najdłużej ze wszystkich skazanych razem z nim 29 lipca 1941 r. na śmierć przez zagłodzenie.
14 sierpnia 1941 r. został uśmiercony przez niemieckiego więźnia-kryminalistę Hansa Bocka który wstrzyknął mu zabójczy fenol - bezpośrednio do komory serca.
Polski franciszkanin został beatyfikowany przez papieża Pawła VI w 1971 r., a kanonizowany przez Jana Pawła II jedenaście lat później. Ojciec Maksymilian to pierwszy polski męczennik z czasów II wojny światowej wyniesiony na ołtarze.
Franciszek Gajowniczek przetrwał wojnę i dożył wieku 94 lat.
„Za drugiego człowieka. Za ojca rodziny”
Wspomnienia o polskim zakonniku w rocznicę jego męczeńskiej śmierci publikowali w mediach społecznościowych m.in. polscy politycy. Beata Szydło, była premier, od 2019 r. europoseł PiS, przypomniała, jak nowe władze Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku próbowały usunąć z ekspozycji o. Kolbego.
Dziś rocznica męczeńskiej śmierci świętego Maksymiliana Kolbego, człowieka, który dał dowód największego poświęcenia. Tymczasem doczekaliśmy się czasów, gdy podlegające polskiemu rządowi instytucje próbują św. Kolbego wycinać i niszczyć pamięć o Nim. Dlaczego? Bo zabili go Niemcy? Bo był duchownym? Bo jego los przypomina o dokonanym na Polakach ludobójstwu? Małym ludziom nie uda się pokonać świętego Maksymiliana
— napisała na X.
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. 14 sierpnia 1941 r. w Auschwitz, zmarł, dobity zastrzykiem fenolu, ojciec Maksymilian Maria Kolbe, jako ostatni z więźniów skazanych 29 lipca na śmierć głodową. Uratowany przez niego Franciszek Gajowniczek przeżył wojnę. Zmarł w 1995 w wieku 94 lat. Pochowany został w Niepokalanowie
„O. Maksymilian Kolbe, wskazując ręką na mnie wyraził swoją chęć pójścia za mnie na śmierć. Lagerfuhrer Fritzsch ruchem ręki i słowem: „Heraus” (pol. Wyjść)” - ze wspomnień Franciszka Gajowniczka
✝️ Zapisał się na kartach historii jako męczennik, który oddał swoje życie za drugiego człowieka w niemieckim nazistowskim obozie koncentracyjnym i zagłady KL Auschwitz. 🗓️ 14 VIII 1941 r. w wyniku śmiertelnego zastrzyku z fenolu podanego przez Niemców zmarł o. Maksymilian Kolbe, który podczas apelu w niemieckim obozie Auschwitz dobrowolnie zgłosił się na śmierć głodową w zamian za skazanego współwięźnia Franciszka Gajowniczka
To tu oddał życie o. Maksymilian Kolbe. 83 lata temu. Za drugiego człowieka. Za ojca rodziny.
CZYTAJ TAKŻE: 82. rocznica śmierci św. Maksymiliana Kolbego. Uroczystości w b. niemieckim KL Auschwitz z udziałem bpa Tadeusza Kusego OFM
jj/Dzieje.pl, X, web.archive.org/web/20160426162320/http://www.nasza-arka.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/702449-83-rocznica-meczenskiej-smierci-o-maksymiliana-kolbego