Chorwaci to naród, który przez wieki zawodowo walczył dla obcych władców. Rośli, odważni, silni, nie bali się chwycić za miecz, kiedy zaszła taka potrzeba. To ich cecha narodowa, która znowu dała o sobie znać na początku lipca, kiedy, jak podaje jeden z chorwackich portali internetowych, liczna grupa chorwackich imigrantów zaprotestowała przeciwko ustawieniu w katedrze w Linz obrazoburczej rzeźby rodzącej Maryi.
Są świętości, których tykać nie wolno. Jedną z nich jest Maryja.
I tu nie chodzi o kwestie artystyczne, bo dziś nawet historycy sztuki nie nadążają za prowokacjami współczesnych pseudoartystów. Ci, którzy protestują, czują, że tak nie można. Może to intuicja, może wychowanie wyniesione z domu i zwykła zdrowa pobożność. Efekt został osiągnięty. Figura straciła głowę, choć do dziś nie znane są personalia sprawcy. Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że to Chorwat.
Pytanie czy tak wolno, czy nie należało podjąć dialogu z artystą i biskupem nie ma w tym momencie sensu.
Doszło do profanacji, na którą pozwoliły władze kościoła i które już po skróceniu figury o głowę (przecież to też można potraktować jako performance, więc nie rozumiem o co cały hałas?) trwały w oburzeniu broniąc „dzieła” i jego twórcę.
Tłumaczenie diecezji, że wybrano dla rzeźby przestrzeń bocznej kaplicy nie zmienia faktu, że została ona pokazana w miejscu poświęconym, które nie zostało zdesakralizowane.
Trudno nie zgodzić się z Zuzanną Radzik z TP, która w swoim tekście w obronie „dzieła” przywołuje pojęcie współczesnego ikonoklazmu i trafionej prowokacji. Taka jest reakcja na bluźnierstwo i prowokację, ale jak się okazuje głęboko nietrafioną.
To niejedyny problem z rzeźbą, której pojawienie się w przestrzeni kultu wywołało dyskusję nawet w liberalnej Austrii. Nie pierwszy jest też przypadek, w którym świeccy reagują na profanację miejsca przeznaczonego dla Boga. Podczas gdy Paczamama w 2019 r. skończyła w głębinach Tybru, obrazoburcze przedstawienie Maryi zostało pozbawione głowy. Podobno doszło do konsultacji sprawców obu działań, które na potrzeby tego tekstu można nazwać katolickimi „performance’ami”.
No i zaczęło się. W obronie rzeźby stanął Johann Hintermaier, wikariusz biskupi ds. edukacji, sztuki i kultury diecezji Linz, który „zdecydowanie potępił ten akt przemocy i odmowę dialogu, a także atak na wolność sztuki” – powiedział po „zbrodni”, jak czytamy na jednym z austriackich portali.
Z oburzenia nie mogą ochłonąć również współczesne katofeministki zażenowane zażenowaniem katolików, krytykujących obecność rzeźby w katedrze. Jeśli sztuka współczesna ma prowokować, niech nie dziwi gwałtowność reakcji w tym „dialogu” z widzem. Ucięcie głowy figurze to jedyna odpowiedź na profanację bardzo słabej artystycznie rzeźby, która, o ile musiała zostać pokazana, nie powinna się znaleźć w katedrze. Dlaczego? Odpowiedź daje ks. Andrzej Draguła, który również zajął stanowisko w sprawie rodzącej Maryi.
Wyobrażenia kultyczne – czy to były obrazy, rzeźby czy malowidła ścienne – miały za zadanie opowiedzieć prawdę teologiczną o Chrystusie Zbawicielu, a nie prezentować w naturalistyczny sposób życie Jezusa.
Niestety w XX wieku dochodzi do śmierci wstydu i nagość wkracza do wszystkich dziedzin sztuki. Wolność wyrazu ma tłumaczyć nawet profanację. Chętnie korzystają z niej środowiska feministyczne, którym nie wystarcza już uwolnienie się z gorsetów. Ich wolność jest wolnością czysto ziemską, daleką od duchowej, której najlepszą nauczycielką jest właśnie Maryja.
Niezrozumiałe są dla nich przedstawienia spokojne, ale pełne symboli i możliwe do odczytania w osobistym spotkaniu z dziełem w przestrzeni ciszy. Potrzeba szokowania, chęć zaistnienia, a może właśnie brak wiedzy (katecheza domowa, warsztat i osobista relacja z Bogiem) jest powodem utraty świadomości sacrum.
Pewnie dlatego Maryja z setek przedstawień wydaje się współczesnym feministkom nie do przyjęcia, bo zbyt „bierna”. Stąd jak czytamy na jednym z austriackich portali, w przeciwieństwie do niemal wszystkich innych przedstawień, Madonna Esther Strauß – autorki rzeźby - jest przede wszystkim: aktywna. (Rodzi) „Nie siedzi bezczynnie, pięknie, cicho i biernie trzymając swoje dziecko w ramionach i patrząc pobożnie, odziana w swoje niebiesko-czerwone szaty”.
Drogie panie feministki, czerwono-niebieskie szaty i ikonograficzne przedstawienie Bogurodzicy niosą więcej treści niż mogłoby się wam wydawać. Warto o tym poczytać. Tyle, że dziś żyjemy w epoce obrazka, który zdobędzie uwagę o ile będzie szokował. Rejestrujemy miliony informacji, nie dając sobie szansy na przetrawienie dostarczonych treści. W efekcie w biegu łykamy kicz. Sztuka, która do Renesansu objawiała, dziś tylko ilustruje.
W pełni zgadzam się ze stwierdzeniem Zuzanny Radzik z TP, „że nasz sposób mówienia o Maryi jest pęknięty. (Matka Boga) jest wyjątkiem wśród grzeszników (…). Jest od nich lepsza, dziewicza, poczęta bez pierworodnego grzechu, więc nieuwikłana w jego konsekwencje. A konsekwencjami miały być bolesne porody i męska dominacja”.
Kobiety z ich wrażliwością narażone są w życiu na wiele bólu, ale z pomocą Tej, która doświadczyła go najwięcej, łatwiej go znieść. Rodziłam i wiem co mówię. Nigdy też nie przyszło mi do głowy, że Maryję bolało mniej. To Kobieta, najpiękniejsza z pięknych, pełna emocji, odważna i bliska każdej z nas, jeśli tylko Jej na to pozwolimy. A zatem, bądź jak Maryja (i Chorwaci), nie daj się nabrać na kicz.
Barbara Pycel-Andrijanić
CZYTAJ TAKŻE:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/699571-zyjemy-w-epoce-obrazka-swietosci-ktorych-tykac-nie-wolno