Musimy nauczanie papieskie i postać Ojca Świętego traktować poważnie. Najgorsze, to popaść tu w jakąś anegdotę, w przysłowiowe „kremówki”. Ojciec Święty nawiązywał więź bezpośrednią z ludźmi, miał oddziaływanie bezpośrednie. Gdy się widzi nagrania z Janem Pawłem II po latach, mogą u nas, starszych ludzi, wywoływać wzruszenie, łzy. Jednak na młodzież to nie działa - przestrzega w Dniu Papieskim, w rozmowie z portalem wPolityce.pl, prof. Wojciech Polak, historyk, członek Kolegium IPN.
wPolityce: Dzień Papieski jest okazją, a może wręcz zobowiązaniem dla tych, którzy osobiście pamiętają św. Jana Pawła II, do dawania świadectwa. Kim był dla Pana? Jak go Pan wspomina?
prof. Wojciech Polak: Był z pewnością największym przywódcą narodu w naszej historii. Prowadził nas z jednej strony do Boga, a z drugiej – do niepodległości. Sam jego wybór w październiku 1978 roku i potem I pielgrzymka do Polski – to było coś, co Polakom pozwalało się Polakom policzyć, zmobilizować na tyle, że mieliśmy niedługo potem Sierpień ‘80, strajki, przemiany, powstanie Solidarności. W czasie karnawału Solidarności i stanu wojennego to był dla nas najwyższy autorytet. Wszyscy oczekiwali na jego słowa, jego wsparcie dla dzieła niepodległości i obrony praw człowieka. I te oczekiwania nie były próżne.
Najbardziej mi utkwiła w pamięci pielgrzymka w 1983 roku. To był jeszcze stan wojenny najgorszy, jego najgorszy okres. Jeździłem wtedy za Ojcem Świętym po całej Polsce. Byłem w Warszawie, Częstochowie, Poznaniu. Ojciec Święty wszędzie dodawał otuchy, panował entuzjazm. Właściwie to był taki moment, gdy ludzie przestali się przejmować komunistami, represjami. Kiedy jechał swoim papamobile, to z jego punktu widzenia musiało to tak wyglądać, że był jeden niekończący się okrzyk: Solidarność! Ten entuzjazm, ta radość czasem trochę na wyrost – to było niezapomniane. Kiedy wracaliśmy z Mszy św. na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie, byłem w grupie, którą skierowano na Powiśle na ul. Tamka. I tam doszło do pałowania nas przez ZOMO, ale nikt o tym nie myślał. Żyliśmy spotkaniem z Janem Pawłem II.
Za Ojcem Świętym jeździłem także w roku 1987. Byłem w Gdańsku, Gdyni, Warszawie. Wtedy to już było inaczej. Komuna była ciągle jeszcze rozwydrzona, dochodziło do różnych incydentów, zatrzymywania ludzi. Z drugiej strony już bardzo mocno wiało wolnością. Gdy Ojciec Święty na Zaspie w Gdańsku powiedział, że występuje nie tylko w obronie solidarności, ale wprost także w obronie NSZZ Solidarność, brawa nie ustały przez wiele minut. A potem ruszył kilkuset tysięczny tłum w kierunku ulicy Grunwaldzkiej skandujący: „Niech żyje papież!”. Na jednym z balkonów stała starsza pani z wielkim ręcznikiem z napisem „Solidarność” i płakała. Gdy ludzie to zobaczyli, przestali krzyczeć „Niech żyje papież!” a zaczęli krzyczeć „Niech żyje babcia!”. To było piękne. Ojciec Święty był dla nas wtedy i później prawdziwą ostoją. Dzieło Niepodległości roku 1989 to w wielkim stopniu zasługa papieża.
Były też trudne słowa do Polaków, np. Dekalog dla Polaków podczas pielgrzymki do Polski w 1991 r. Jan Paweł II był też z pewnością dla nas wielkim wyrzutem sumienia, kiedy trzeba było - ojcem karcącym.
Były także spotkania osobiste?
Gdy w 1997 roku byłem na stypendium Karoliny Lanckorońskiej w Rzymie, z jednej strony chodziłem na audiencje papieskie niedzielne na Plac Świętego Piotra, z drugiej - mogłem brać udział w prywatnej audiencji w Sali Klementyńskiej. Mogłem wtedy ucałować pierścień papieski, kilka słów z Ojcem Świętym zamienić. Już był już dość słaby, zmęczony, ale chciał do każdego podejść, każdego pobłogosławić.
Warto dodać do tego obrazu, że zajmując się jako historyk podziemną solidarnością, w tym przemianami, które następowały w latach 80, widać było, jak przemożny wpływ na każdego miał papież. Był wszędzie obecny: w gazetkach, na ulotkach, w książkach, twórczości podziemnej. Był motorem niezliczonej ilości inicjatyw typu samokształcenie, wykłady. To wszystko krążyło w drugim obiegu. O wpływie Jana Pawła II na polski Kościół można także długo mówić. W ogóle Kościół jako taki był wówczas częścią „świata podziemnego”, stąd trudno było w przypadku bardzo wielu inicjatyw powiedzieć, czy to organizował Kościół, czy Solidarność. To były inicjatywy wspólne, jedno środowisko. Jan Paweł II w tym wszystkim był.
Jak to wszystko – nauczanie papieskie, tamte wydarzenia, emocje – przekazać dziś Polakom, którzy już nie pamiętają bądź są za młodzi, by je pamiętać?
To nie jest łatwe. Najgorsze, to popaść tu w jakąś anegdotę, w przysłowiowe „kremówki”. Ojciec Święty nawiązywał więź bezpośrednią z ludźmi, miał oddziaływanie bezpośrednie. Gdy się widzi te nagrania po latach, mogą u nas, starszych ludzi, wywoływać wzruszenie, łzy. Jednak na młodzież to nie działa.
Zawsze mówię, że musimy nauczanie papieskie i postać Ojca Świętego traktować poważnie. Jeśli już mówimy – mówić rzetelnie, właśnie poważnie. Młodemu człowiekowi zwłaszcza w szkołach należy pokazywać najważniejsze wartości, walory papieskiego nauczania i wpływ, jaki to nauczanie wywarło na losy nasze i losy narodu. Dużo zależy od mądrości nauczycieli historii, katechetów, którzy z jednej strony powinni uświadamiać młodym ludziom, czym był komunizm, czym było życie w tym systemie. Oni tego bez nas nie zrozumieją. Tak samo nie rozumieją, że to, że żyjemy w kraju normalnym, praworządnym, bezpiecznym, że coraz częściej mieszkańcy Europy Zachodniej woleliby żyć w Polsce, a nie tam, skąd pochodzą – na to wszystko wpływ miał św. Jan Paweł II. I wydaje mi się że to, jak mówimy o nim, powinno być na nowo przemyślane. Mniej anegdot, mniej „kremówek”, a więcej istotnych treści.
Także pokazywanie, że to, co mówił Jan Paweł II, jak opisywał rzeczywistość, przystaje do problemów, którymi żyjemy dzisiaj?
Jak najbardziej tak. Ale to trzeba w określony, mądry sposób młodym ludziom przekazać. Trzeba te problemy mądrze postawić i przeanalizować pod ich kątem nauczanie papieskie. I wtedy okaże się, że nauczanie Jana Pawła II ma charakter uniwersalny.
A sięganie po kulturę popularną, filmy? Pamiętam, że wg Pana Profesora jest to dobry sposób przekazywania naszej, polskiej historii. Swoją drogą – szkoda, że mało kto pamięta „Z dalekiego kraju” Zanussiego. A przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by w Dzień Papieski ten film pokazać.
Przekaz przez produkcje kultury popularnej są także ważne. Z tym, że te filmy też trzeba robić w sposób przemyślany. To musi być dobry film.
Często wadą takich dzieł dzieł literackich czy filmów jest ich wszystkoizm. Robi się film i chce w nim pokazać wszystko, całe życie Karola Wojtyły od urodzenia do śmierci. I widz ma wrażenie, że ogląda upchaną wydarzeniami kronikę. Ogląda to po wierzchu. Moim zdaniem fabułę trzeba powiązać z jakimś konkretnym zagadnieniem, sytuacją, człowiekiem lub grupą ludzi. Wtedy to do widza trafi, skłoni do refleksji. Film o papieży nie musi być jego biografią. A co do filmu Krzysztofa Zanussiego – to jest akurat rzeczywiście jeden z najlepszych filmów i Janie Pawle II, podobnie, jak ekranizacja dramatu Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera”. To są wyjątkowe filmy.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/666804-prof-polak-mniej-anegdot-i-kremowek-w-przekazie-o-jpii