„To nie jest tak, że my przegrywamy. To nam chcą wmówić. Powiedziałbym raczej, że jako Polacy jesteśmy postrzegani w tej części Europy jako naturalny lider. Natomiast jeżeli zwątpimy w naszą moc i jeśli będziemy mówili tylko „danke Deutschland”, to tym liderem nie będziemy. Będziemy karłem, za którym nikt nie pójdzie. Ale wtedy będzie to klęska nie tylko Polski, ale i całej Europy”. (…) „Lewacy już nic innego nie mają do zaoferowania: od strony negatywnej walczą z tym fundamentem polskości, jakim jest chrześcijaństwo, natomiast od strony pozytywnej proponują nam jedzenie robaków. Za jedno i drugie należy powiedzieć im stanowcze dziękuję” – mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl ks. arcybiskup Marek Jędraszewski, metropolita krakowski.
wPolityce.pl: Spodziewał się Ksiądz Arcybiskup takiego zjednoczenia ludzi na Marszach Papieskich? Liberalno-lewicowe środowiska sądziły, że atak na św. Jana Pawła II został przygotowany na tyle dobrze, że katolicy zostaną obezwładnieni i będzie to cios ostateczny, rozbijający.
Ks. Abp Marek Jędraszewski: To zjednoczenie pojawiło się już w pierwszych dniach po ataku na Jego osobę. Proszę zwrócić uwagę, że środowiska ludzi prostych – w dobrym znaczeniu tego słowa – miały od razu jednoznaczne podejście do sprawy ataków na Jana Pawła II: my w to nie wchodzimy, my nie przyjmujemy tego rodzaju zarzutów. Zastanawiałem się nad tą sytuacją i pomyślałem, że w jakiejś mierze cały nasz polski naród został poddany kuszeniu, które opisuje Księga Rodzaju. Najpierw diabeł powiedział pierwszym rodzicom, że Pan Bóg kłamie i to nieprawda, że jeśli okażą Mu nieposłuszeństwo, to poddani będą śmierci. Powiedział ponadto, że Pan Bóg po prostu nie chce, by mieli takie poznanie dobra i zła, jakie ma On sam. I temu kłamstwu pierwsi rodzice ulegli. Po drugie, Ewa spojrzała na owoc i zobaczyła, że on jest piękny i nadaje się do spożycia. Gdyby w ogóle nie wchodziła w dialog ze złem, z kłamstwem, nie dostrzegłaby, że zakazany owoc jest ponętny, w konsekwencji nie doszłoby do późniejszych nieszczęść. Ten opis jest paradygmatem wszystkich pokus, na jakie jesteśmy wystawiani przez złego ducha – ojca wszelkiego kłamstwa. Dopuszczenie do dialogu z nim, uznanie, że, być może, w tym, co nam proponuje, jest jakaś prawda, jakieś dobro dla nas, jest początkiem naszej późniejszej tragedii. Otóż w przypadku pomówień dotyczących postaci św. Jana Pawła II Wielkiego zdecydowana większość ludzi prawego sumienia, prawego myślenia, od początku nie weszła w dialog ze złem. Łącznie z kibicami Legii. Powiedzieli sobie: to niemożliwe, Jan Paweł II to święty człowiek. Taki był, taki jest w naszych sercach, taki pozostanie. Nie wchodzimy w dialog z kłamcą. Ta właśnie jednoznaczna reakcja, w przeciwieństwie do wielu tzw. intelektualistów, pociągnęła innych. Ten ruch społeczny, narodowy, który objawił się w Niedzielę Palmową – w sytuacji przedświątecznej, przy bardzo kiepskiej pogodzie, przy zimnie, przy deszczu – okazał się cudownym zjednoczeniem ludzi, którzy uważali, że ich obowiązkiem jest stać na straży prawdy. Prawdy o Papieżu, ale jeszcze bardziej na straży prawdy ich serc: nie dopuszczać do siebie kłamstwa i przewrotności.
I nie był to tylko marsz, ale powrót do duchowego testamentu Ojca Świętego.
To było wspaniałe trwanie przy św. Janie Pawle II. Odkrywanie na nowo jego nauczania. Fascynacja jego osobą, a przede wszystkim tym, co ma nam do przekazania jako człowiek prawdziwie Boży, ale jednocześnie jako człowiek głęboko zakorzeniony w naszej historii, jako patriota.
Wracając do tego dialogu ze złem, czy nie uważa Ksiądz Arcybiskup, że Episkopat powinien bardziej zdecydowanie, jednoznacznie sprzeciwić się tej nagonce? Pierwsze oświadczenie rzecznika KEP, w którym czytamy, że sprawa „wymaga dalszych badań archiwalnych”, na taki dialog wyglądało.
Przyznaję z bólem, że ten pierwszy komunikat nie był najbardziej szczęśliwy.
Otworzył drogę do dalszych wątpliwości.
Dopuścił, że jest możliwość jakiejś nowej weryfikacji. W domyśle – nawet weryfikacji procesów beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, co jest przecież nonsensem.
Zarzuty wobec św. Jana Pawła II, także jako metropolity krakowskiego, wciąż są powielane. Mówi się o braku reakcji kard. Wojtyły na niepokojące doniesienia dotyczące księży. Są też oszczerstwa wobec kard. Sapiehy. Ksiądz Arcybiskup ma dostęp do szczegółowej dokumentacji, do archiwum kurii krakowskiej. Jaka jest wiarygodność tych zarzutów?
Przeglądałem teczki personalne tych księży, których nazwiska pojawiły się w kontekście czy to ks. kard. Sapiehy czy ks. kard. Wojtyły. W sumie kilka teczek. Nic z tego, o co byli oskarżani Kardynałowie, w tych teczkach nie ma. Ale poruszę jedną sprawę, która nie jest dość nagłaśniana, a która powinna pokazać jak „rzetelnie” traktowane były dokumenty, które stały się podstawą do książki Overbeeka czy filmu Gutowskiego. Jest to postać ks. Mistata.
Sekretarza ks. kardynała Sapiehy.
W 2004 r. w „Studiach Zachodnich” Uniwersytetu Zielonogórskiego ukazał się artykuł naukowy (Juliusz Sikorski, W obronie ks. Andrzeja Mistata. Zajścia Cybińskie 12-13 lipca 1949 roku, „Studia Zachodnie”, t. 7:2004, s. 239-249), opisujący prześladowanie Kościoła w czasach PRL na przykładzie właśnie ks. Mistata. Przeglądając jego teczkę, byłem zdziwiony jedną rzeczą: jak to się stało, że najbliższy współpracownik kard. Sapiehy nagle znalazł się na Ziemiach Odzyskanych, a potem w więzieniu? Na to pytanie daje odpowiedź wspomniany artykuł. Proszę sobie wyobrazić: jest rok 1946, kardynał udaje się do Rzymu, aby otrzymać insygnia kardynalskie, właśnie z ks. Mistatem. Ktoś w Krakowie poprosił ks. Mistata, aby jadąc do Wiecznego Miasta, zabrał tam pewną paczkę. Dopiero w Rzymie okazało się, że były w niej dokumenty dotyczące działalności WiN za prezesury Franciszka Niepokólczyckiego. Ks. Mistat przekazał je w Rzymie ludziom gen. Andersa, a wracając stamtąd, wziął listy andersowców do ich rodzin mieszkających w Polsce, a także pewne dary dla tych rodzin. Prawdopodobnie ubecja się o tym dowiedziała. Żeby go ratować, wysłano go na Ziemie Odzyskane, bo wydawało się, że tam będzie bardziej bezpieczny. Kiedy najpierw pracował w maleńkiej parafii w Różańsku, w ówczesnej administracji apostolskiej z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim, naraz na łamach „Expressu Szczecińskiego” ukazał się artykuł, w którym przedstawiono go jako „wroga ludzi pracy”. Ks. Mistat poprosił więc o przeniesienie go do Cybinki, miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów od Różańska. W połowie lipca 1949 r. do tej miejscowości przybył z Poznania funkcjonariusz UB i zaczął całonocne przesłuchiwanie ks. Mistata na temat przewożonej przez niego w 1946 roku korespondencji. Parafianie, dowiedziawszy się o tym, w liczbie ok. 300 osób zaczęli bronić ks. Mistata, uniemożliwiając dalszych jego przesłuchiwań. Ubecja wróciła więc do Poznania, a ludziom wydawało się, że odnieśli pełny sukces. Tymczasem po kilku tygodniach ks. Mistat został zaproszony do starostwa do Słubic, żeby omówić sprawy katechetyczne w rozpoczynającym się niebawem nowym roku szkolnym. Zaproszenie okazało się pułapką. Ks. Mistat został aresztowany, a następnie przewieziony do Krakowa do więzienia na Montelupich. Tutaj przez kilka miesięcy trwał jego proces, a potem zapadł wyrok, na mocy którego otrzymał 5 lat więzienia i tyleż lat pozbawienia praw obywatelskich oraz całkowity przepadek mienia. Jednakże Najwyższy Sąd Wojskowy uchylił ten wyrok i po kolejnym procesie ks. Mistat został skazany na 10 lat więzienia. Przebywał w więzieniach w Krakowie, w Rzeszowie i na końcu w słynnych Wronkach. Tam przez półtora roku podobno przebywał w całkowitej izolatce. Co można zrobić z ludźmi w takich warunkach, łatwo sobie wyobrazić. Świadczy o tym chociażby los z tych samych czasów ks. bp. Czesława Kaczmarka, biskupa kieleckiego. Jedyny biskup Antoni Baraniak, który się nie załamał, przebywając dwa i pół roku w więzieniu śledczym na Rakowieckiej w Warszawie.
A ksiądz Mistat?
Po kilu latach pobytu we Wronkach został z tego więzienia urlopowany ze względu na fatalny stan zdrowia: chorował na przewlekłe zapalenie mięśnia sercowego, powiększenie tarczycy, zapalenie dróg moczowych, ostry nieżyt oskrzeli. Potem ubecja nie pozwalała mu pracować, bo wtedy – według prawa stalinowskiego – nawet na pełnienie urzędu wikariusza każdy ksiądz musiał otrzymać zgodę od władz państwowych. Dopiero na mocy odwilży popaździernikowej 1956 roku ks. Mistat mógł zacząć pracować jako ksiądz. To w ogólnym zarysie stanowi treść wspomnianego artykułu naukowego na jego temat. W związku z tym rodzą się pytania: dlaczego pisząc o nim, w ogóle nie wspomina się tego artykułu jako bardzo ważnej okoliczności, aby móc właściwie osądzić jego postać? Gdzie w tych niedawnych publikacjach o nim można dostrzec jakiekolwiek rzetelne podejście do materiałów źródłowych? Ja nie wykluczam, że ubecja mogła ks. Mistata wtedy złamać, że mógł stać się TW, chociaż w jego teczce personalnej, znajdującej się w zasobach Archiwum Archidiecezji Krakowskiej, nie znajduje się żaden dokument na ten temat. Co prawda, w tej teczce znajdują się pewne zarzuty kierowane później przeciwko niemu przez różnych ludzi z zewnątrz, dotyczące jego życia, ale one też mogły być pewną prowokacją i rodzajem zemsty na nim ze strony ubeków – tym bardziej, że ks. Mistat, indagowany przez Kurię w tych sprawach, całkowicie je odrzucał. Na tym zresztą polegała ówczesna walka z Kościołem: ubecja donosiła na wielu księży, a biskup –nie mając innych narzędzi weryfikacji poza osobistą z nimi rozmową – albo uznawał te oskarżenia za prawdziwe i na danego księdza nakładał odpowiednią karę, albo też uważał, że oskarżenia, najczęściej anonimowe, są prowokacją i dlatego nie podejmował wobec oskarżonego księdza żadnych czynności o charakterze dyscyplinującym. Ówczesna sytuacja Kościoła była bardzo, bardzo trudna, a jej rzetelny osąd, w sytuacji gdy ani oskarżeni księża ani też ewentualni świadkowie już dawno nie żyją, jest dzisiaj sprawą jeszcze trudniejszą. Tymczasem panów Overbeeka i Gutowskiego przedstawia się jako tych, których wyroki są niepodważalne i ostateczne, mimo że ich podstawa są ubeckie materiały. Jeśli są rzeczywiście tak rzetelni w swoich badaniach, to dlaczego w swych ocenach całkowicie przemilczeli artykuł naukowy o ks. Mistacie?
Zwłaszcza, że historycy twierdzą, iż nie ma oryginału zeznań ks. Mistata, dotyczących nieobyczajnych zachowań kard. Sapiehy, a znalazły się one w materiałach, które por. Srokowski, prowadzący także ks. Boczka, najprawdopodobniej stworzył dla „ratowania własnej skóry”. Nawet SB uważała jego działania za niewiarygodne, a ze służby wydalono go za fałszowanie dokumentów. Dla dzisiejszych oskarżycieli św. Jana Pawła II i kard. Sapiehy okazały się wystarczającymi dowodami.
A mieli pod ręką artykuł naukowy, o którym mówię. Nie skorzystali z niego. Co to za nauka, którą ci ludzie uprawiają? Jaka tu jest ich rzetelność i obiektywność?
Tuż po emisji materiałów szkalujących Ojca Świętego, powiedział Ksiądz Arcybiskup, że to „drugi zamach na Jana Pawła II”. Dlaczego uderzono właśnie teraz? Co za tym stoi? Jakie mogą być kolejne kroki, bo z pewnością nie był to ostatni akt jakiejś… zemsty.
Powiedziała pani „akt zemsty” i to jest coś bardzo ważnego. Ten wątek pojawił się w niedawnym wywiadzie pana prezydenta Andrzeja Dudy, który zwrócił uwagę na to, że Jan Paweł II odniósł zwycięstwo nad komunizmem. Dzięki niemu doszło do zmiany sytuacji politycznej w Polsce, a także w tej części Europy, w świecie. Ale przecież nie jest tak, że ci, którzy przegrali, wybaczyli to papieżowi lub też przyjęli jego sukces z radością. Przeciwnie, chęć zemsty z ich strony na pewno będzie trwała i stąd możemy się liczyć z kolejnymi próbami zamachu na dobre imię Jana Pawła II. Wiem, że to moje sformułowanie wzbudziło w niektórych kręgach wiele dyskusji i kontrowersji. Oczywiście, dzisiaj wprost o zamachu na życie Jana Pawła II nie można w ogóle mówić, bo on jest w niebie, jest poza jakąkolwiek możliwością odebrania mu życia biologicznego. Natomiast jest to zamach na nas, na naszą pamięć o nim po to, żeby zohydzić w naszych sercach, w naszych umysłach jego postać i pozbawić nas, może już ostatniego, autorytetu. W tym momencie znowu wraca to, o czym mówiliśmy na początku: albo dopuścimy do siebie te złe myśli – że może był jednak winny, uwikłany w jakieś dziwne historie z kard. Sapiehą, bo przecież takie podłe, niewyobrażalne wprost pomówienia pojawiły się w przestrzeni publicznej – albo po prostu będziemy się od nich zdecydowanie odcinać. Ważne jest to, co my z tym zamachem na nas uczynimy: albo uznamy rację zamachowców i wejdziemy w ich szatańską dialektykę, albo powiemy zdecydowane „nie” wobec tego, co próbuje się nam zgotować. To jest sytuacja, w której znajdujemy się dzisiaj. Ona niewątpliwie zakończyła się pewnym zwycięstwem, patrząc na wydarzenia ostatniej niedzieli: na te marsze, na koncert w Wadowicach czy na modlitwę młodzieży przy Franciszkańskiej w Krakowie. Ale chciałbym tutaj dodać jeszcze jedną, bardzo ważną rzecz. Media emocjonują się ogromną liczbą ludzi biorących udział w marszach. Słusznie, jest się z czego cieszyć, jest za co Panu Bogu pod tym względem dziękować. Ale chciałbym powiedzieć o czymś, czego kamera telewizyjna nie zauważyła, bo nie bardzo mogła. Rozmawiałem przed niedzielą z moimi księżmi o całej sytuacji, pytając, jak będą przeżywali Niedzielę Palmową. Mówili mi zazwyczaj tak: część z naszych ludzi pojedzie do Krakowa na wieczorne czuwanie, część pojedzie do Wadowic na koncert, a my będziemy mieć u siebie w parafii jeszcze Drogę Krzyżową lub też czuwanie przed Najświętszym Sakramentem, będziemy jednak jako społeczność parafialna trwali przy Janie Pawle II. W tym wielkim dziele modlitwy widzę największą nadzieję, że nie damy się zwyciężyć i pokonać poprzez ten drugi zamach. Że ocalą się nasze sumienia, które będą nam z mocą mówiły, zgodnie z nauczaniem Pana Jezusa: „Niech wasza mowa będzie tak – tak, nie – nie, a to, co jest ponadto, pochodzi od Złego”.
Miejmy nadzieję, że wrócimy też świadomie do nauczania św. Jana Pawła II, także do kwestii dotyczących naszej postawy publicznej. Papież zawsze wskazywał na odpowiedzialność społeczną katolików za Ojczyznę. Co powiedziałby dzisiaj? Jakie zadanie jest dziś dla Polaków najważniejsze?
Myślę, że powiedziałby to, co powiedział w 1997 r. w Gnieźnie na spotkaniu, w którym uczestniczyło pięciu prezydentów z Europy środkowo-wschodniej. Mówił wtedy o przyszłości Europy. Polska jeszcze nie była wówczas w Unii Europejskiej, dobijaliśmy się, żeby wejść do NATO, nasza sytuacja geopolityczna była bardzo rozchwiana, niepewna, a Ojciec Święty mówił, że, po pierwsze, Europa jest ciągle jeszcze podzielona, że istnieje jakaś szklana granica, która oddziela jednych od drugich, a po drugie, że nie będzie prawdziwej jedności Europy bez ludzi, których sumienia będą wypalone jak cegły w ogniu Ewangelii. Ocalimy się, jeżeli będziemy trwać na straży naszych sumień. Ciągle wraca ten wątek kuszenia… Sądzę, że Ojciec Święty powiedziałby nam dzisiaj: strzeżcie waszych sumień, stójcie na straży w sposób właściwy ukształtowanych waszych sumień.
Św. Jan Paweł II mówił też, że wspólnotę europejską mają tworzyć suwerenne państwa na równych prawach, odwoływał się do pełni odpowiedzialnej wolności. Ale wskazywał również, że Europa potrzebuje świadectwa wiary Polaków. Dziś ideologia zdominowała Unię, a wykorzenianie wiary i tożsamości państw narodowych stało się programem. Jak dziś, zdaniem Księdza Arcybiskupa, rysuje się rola Polski?
Zanim na to pytanie odpowiem, wskażę na jedną rzecz, trochę przemilczaną. Ostatnie lata pontyfikatu Jana Pawła II, tuż przed ustanowieniem tzw. Konstytucji dla Europy, były naznaczone jego batalią o to, żeby znalazło się w niej miejsce dla Boga. To zostało storpedowane, między innymi przez Giscarda d’Estaing, należącego do masonerii. Nie stało się tak przez przypadek. Papież doskonale wiedział, o co chodzi w jego zmaganiach, zapewne w myśl słynnego powiedzenia św. Augustyna: jeśli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko inne jest na właściwym miejscu. Papież chciał, żeby Europa była poukładana, jak należy. To zostało zakwestionowane, ponieważ nie znalazło się miejsce dla Boga. W konsekwencji dzieje się to, co się dzieje. Lewacka ideologia walczy z wartościami chrześcijańskimi, z aborcji czyni się prawo kobiet, zachęca się do eutanazji, propaguje ideologię gender. Ponadto Polska jako państwo jest poniewierana, chociażby poprzez to, że ciągle blokuje się należne jej pieniądze. Z drugiej natomiast strony nie znajduje ona dla siebie ze strony Europy odpowiedniego wsparcia, będąc najważniejszym dla Ukrainy zapleczem w jej zmaganiach o wolność i suwerenność podczas wojny wywołanej przez pełną agresji i przemocy Rosję.
Co zatem zrobić?
Są pewne znaki nadziei, gdy patrzymy na przemiany polityczne w różnych krajach należących do Unii Europejskiej. Zaznacza się jakiś bardziej znaczący zwrot w przypadku tych społeczeństw, które nie chcą żyć zwariowanymi pomysłami lewaków i chcą budować Europę na wartościach tradycyjnych, gwarantujących wewnętrzny pokój społeczny, ale także dającymi jasną perspektywę na przyszłość. W ten proces Polska musi wchodzić bardzo wyraźnie, bardzo jednoznacznie, nie ulegając presji ani zewnętrznej ani wewnętrznej, jednocześnie wracając do tego, czego nas nauczał św. Jan Paweł II Wielki: jeśli mamy wejść do Europy, to nie jako parias, tylko jako kraj, któremu to miejsce w Europie się przynależy, ponieważ zostało ono Polsce zdradziecko zabrane na skutek porozumień jałtańskich i potem poczdamskich. Polska ma wnieść do Europy to, co jest naszą najbardziej podstawową strukturą DNA – patriotyzm, przywiązanie do chrześcijaństwa – po to, żeby Europie Zachodniej, która znajduje się w coraz większym kryzysie duchowym, dać autentyczną nadzieję i szansę odbudowy siebie samej. Jeśli by jednak lewacka ideologia nadal nadawała ton Europie, to spełnią się zapowiedzi Houellebecqa, gdy chodzi o Francję, zawarte w jego słynnej książce „Uległość”, a Niemcy, przy całej ich potędze ekonomicznej, będą coraz bardziej słabe ze względu na nękający je kryzys demograficzny. Gdy mówię o tym kryzysie, pragnę skierować serdeczny apel do Polski, żeby broniła nie tylko swojej tożsamości narodowej, ale również swojej tkanki biologicznej, bo my także znajdujemy się tuż przed progiem tragedii demograficznej.
Wielkie wyzwanie. Nie tylko w kwestii demografii, ale także pozostałych zobowiązań. Pytanie, czy mamy na to siłę, bo przecież Polska nie pozostaje bez wpływu na naciski ideologiczne. Również te wewnętrzne. Świeckie państwo, „odjaniepawlanie”, „dewojtylizacja” stały się postulatami politycznymi. I nie kończy się jedynie na słowach. Niszczenie pomników i ataki na kościoły to tylko zewnętrzny wyraz tego, co próbuje się nam zrobić w duszach. Ta fale płynie szerokim przekazem medialnym. Mamy siłę, by się temu przeciwstawić?
To, co miało miejsce w Niedzielę Palmową, pokazuje, że znacząca część naszego społeczeństwa nie poddaje się i publicznie wypowiedziała się, co o tym wszystkim sądzi. Nie wolno tego sygnału lekceważyć. Przeciwnie, na nim właśnie należy budować nadzieję na zwycięstwo. Niewątpliwie, pod tym względem na mediach spoczywa ogromna odpowiedzialność, ponieważ one są z jednej strony częścią współczesnej kultury, ale też tę kulturę kształtują. Zdaję sobie sprawę z ogromu kryzysu i z tego, że próbuje się nas upokorzyć, że uderza się w symbole naszej tożsamości, między innymi także w pomniki Ojca Świętego Jana Pawła II. Można jednak powiedzieć, że lewacy już nic innego nie mają do zaoferowania: od strony negatywnej walczą z tym fundamentem polskości, jakim jest chrześcijaństwo, natomiast od strony pozytywnej proponują nam jedzenie robaków. Za jedno i drugie należy powiedzieć im stanowcze „dziękuję”.
Ale to jednak bolesne, że atak na św. Jana Pawła II wyszedł z Polski.
Inni na nas patrzą, w tym narody z bliższego i dalszego sąsiedztwa. Jedni patrzą na nas ze zdziwieniem – co wy Polacy robicie z Janem Pawłem II? Inni z nadzieją. Kilka dni temu otrzymałem list od biskupa z Węgier, który zapytał mnie, czy uważam za stosowne, ażeby zorganizował pielgrzymkę Węgrów do Krakowa i do Wadowic w imię solidarności z Polską walczącą o wartości chrześcijańskie, o prawdę o Janie Paweł II. To budzi wielką nadzieję.
W tym galopującym relatywizmie ogromnie potrzeba nam słowa odważnego i jednoznacznego. Zwłaszcza w chwilach wzmożonych ataków na tożsamość – ludzką, polską, katolicką, narodową – gdy wydaje się, że rewolucja kulturowa jednak nas dosięga.
To nie jest tak, że my przegrywamy. To nam chcą wmówić. Powiedziałbym raczej, że jako Polacy jesteśmy postrzegani w tej części Europy jako naturalny lider. Natomiast jeżeli zwątpimy w naszą moc i jeśli będziemy mówili tylko „danke Deutschland”, to tym liderem nie będziemy. Będziemy karłem, za którym nikt nie pójdzie. Ale wtedy będzie to klęska nie tylko Polski, ale i całej Europy.
Dziś Niedziela Zmartwychwstania, która niesie ze sobą siłę zwycięstwa prawdy, dobra i miłości. A skoro wiarę przeżywa się w teraźniejszości, w bieżących znakach i zadaniach, nad czym powinniśmy się w tych dniach zatrzymać szczególnie? Z czym Ksiądz Arcybiskup chciałby zostawić naszych czytelników?
Na te wydarzenia ostatnich tygodni i na te upokorzenia, jakie przeżyliśmy, ale także na te nadzieje, które się w nas rodzą, spójrzmy właśnie w perspektywie paschalnej. Pan Jezus przeszedł przez wszystko. Najświętszy, najbardziej miłosierny, najbardziej kochający, został oskarżony o największe zło, skazany na największe cierpienia, ale ostatecznie zwyciężył. Zwyciężył! Właśnie ten fakt daje nam, chrześcijanom, siłę do codziennej konfrontacji z rzeczywistością, niekiedy bardzo trudną. Ciągle trzeba wracać do słów Pana Jezusa: „Nie lękajcie się, Jam zwyciężył świat”. On zwyciężył! Chodzi o to, żebyśmy byli przy Nim i z Nim. Żebyśmy razem z Nim zwyciężali to wszystko, co w nas czy wokół nas jest niedobre, słabe, pozbawione siły nadziei w patrzeniu na przyszłość. On nas uczy Zwycięstwa i przez to obdarza nas swoim pokojem. Tego właśnie życzę wszystkim Szanownym i Drogim Czytelnikom.
Rozmawiała Marzena Nykiel
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/641846-wywiad-ks-abp-jedraszewski-to-nie-jest-takze-przegrywamy