W Niemczech trwa medialna nagonka na papieża-emeryta Benedykta XVI, którego oskarża się o tuszowanie afer pedofilskich w Kościele. Rozpoczęła się ona po opublikowaniu raportu na temat nadużyć seksualnych popełnionych przez księży archidiecezji monachijskiej w latach 1945-2019. Dokument liczy 1900 stron i opowiada o przestępstwach 65 księży molestujących dzieci, przy czym tylko pięć z opisywanych przypadków dotyczy lat 1977-1982, kiedy na czele archidiecezji stał kardynał Joseph Ratzinger (tylko dwa z nich odnoszą się do czynów popełnionych w czasie, gdy był on tam metropolitą, zaś trzy pozostałe do czynów sprzed jego urzędowania i częściowo spoza granic archidiecezji).
Nowa kategoria: „prawna teoria prawdopodobieństwa”
Dla każdego, kto zapoznał się z treścią wspomnianego raportu, jest oczywiste, że nie ma w nim żadnych dowodów winy sędziwego, 94-letniego dziś dostojnika. Zdawali sobie z tego doskonale sprawę autorzy dokumentu z kancelarii prawnej Westpfahl Spilker Wastl, którzy zaprezentowali go 20 stycznia na konferencji prasowej. Zarzucając Benedyktowi XVI, iż „nie zareagował odpowiednio na przestępstwa seksualne księży”, nie przedstawili na potwierdzenie tej tezy żadnego dowodu, a jedynie uznali to za wysoce prawdopodobne.
Jak zauważył w swym komentarzu publicysta „Tagespost” Peter Winnemöller, tego typu raport, opierający się na „prawnej teorii prawdopodobieństwa”, nie miałby mocy dowodowej przed żadnym sądem, ponieważ nie można udowodnić czyjejś winy na podstawie „dużego prawdopodobieństwa”.
„Trudne do uwierzenia i do zniesienia”
Do tego, że w kłamliwych nagonkach biorą udział lewicowo-liberalne media, zdążyliśmy się już przyzwyczaić, obserwując choćby losy kardynała Georga Pella, fałszywie oskarżonego i niesłusznie skazanego w Australii. Tam jednak do ataków na niego nie przyłożył ręki żaden z jego współbraci w biskupstwie. Inaczej wygląda sprawa w Niemczech, gdzie dziś Benedykta XVI atakuje wielu tamtejszych biskupów. To prawda, że są także dostojnicy, którzy bronią papieża-emeryta przed nieudowodnionymi oskarżeniami, jak np. kardynał Gerhard Ludwig Müller, biskup Rudolf Voderholzer czy biskup Stefan Oster. Znacznie większa liczba niemieckich hierarchów atakuje jednak Benedykta XVI.
Wśród nich na pierwszy plan wysuwają się przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec biskup Georg Bätzing i jego zastępca biskup Franz-Josef Bode. Ten pierwszy zażądał od Benedykta XVI publicznych przeprosin. Według Bätzinga, papież-emeryt powinien wyjść i powiedzieć: „Jestem winny, popełniłem błędy, proszę pokrzywdzonych o wybaczenie”.
W podobnym duchu wypowiedzieli się także inni biskupi niemieccy, tacy jak Franz-Joseph Overbeck, Peter Kohlgraf, Heiner Koch, Felix Genn, Stefan Hesse czy Stephan Ackermann, który określił postępowanie Benedykta XVI jako „trudne do uwierzenia i do zniesienia”.
Zniszczyć autorytet Benedykta XVI
Co wielce znamienne, żaden z owych biskupów nie zadzwonił osobiście w tej sprawie ani do Benedykta XVI, ani do jego sekretarza, arcybiskupa Georga Gänsweina. Żaden z nich nie wziął pod uwagę faktu, że papież-emeryt stanowczo zaprzecza wszystkim oskarżeniom pod swoim adresem. Żaden nie poczekał, aż ustosunkuje się on do stawianych mu zarzutów. Żaden nie zwrócił uwagi, że najgłośniejsza ze wszystkich afer, mająca rzekomo najmocniej obciążyć Josepha Ratzingera, czyli sprawa ks. Petera Hullermanna, została już obszernie opisana w 2010 roku przez tygodnik „Der Spiegel”, który nie dopatrzył się wówczas żadnej winy purpurata.
Dla wspomnianych hierarchów niemieckich zupełnie nieistotna okazała się także nieugięta postawa Benedykta XVI wobec nadużyć seksualnych, jaką prezentował w trakcie swej posługi. Nikt w Kościele nie zrobił więcej od niego, by walczyć z plagą pedofilii wśród duchownych. Mimo to jednak pokaźna grupa jego rodaków i współbraci w biskupstwie ochoczo przyłączyła się do nagonki na papieża-emeryta.
Dostojników atakujących Benedykta XVI łączy jedno: entuzjazm wobec postulatów niemieckiej Drogi Synodalnej, której uczestnicy dążą do dekonstrukcji oficjalnej doktryny Kościoła, np. do zmiany nauczania moralnego, m.in. w sprawie homoseksualizmu, błogosławienia par jednopłciowych w świątyniach czy wyświęcania kobiet na księży. Największą przeszkodą dla ich rewolucyjnych planów jest opór i trwanie w wierze ortodoksyjnych katolików, dla których podstawowym punktem odniesienia jest wierność Magisterium, uosabiana w Niemczech przez Josepha Ratzingera. Zniszczenie jego autorytetu ułatwiłoby im przeprowadzenie zmian w Kościele.
Tchórzliwość międzynarodowej supergwiazdy
Z tego samego powodu papieża-emeryta wzięły na cel media lewicowo-liberalne, które niestrudzenie sekundują wspomnianym hierarchom. To charakterystyczne, że zupełnie pominęły one dwuznaczne zachowanie wobec skandali seksualnych kardynała Reinharda Marxa, który od 2008 roku stoi na czele monachijskiej archidiecezji. Nie postawiły również zasadnego pytania, dlaczego aż 80 proc. sprawców czynów pedofilskich wśród duchownych wymienionych w raporcie stanowili homoseksualiści. Na ten temat nie zająknęli się również sami biskupi, atakujący Benedykta XVI, który ostrzegał przecież przed „homoseksualnymi klikami” w niemieckich seminariach.
Zdaniem pisarza Michaela Hesemanna, atak na Josepha Ratzingera służy odwróceniu uwagi od ulubieńca mediów i jednego z głównych promotorów Drogi Synodalnej – kardynała Reinharda Marxa. Hesemann zwraca uwagę, że kiedy kilka miesięcy temu upubliczniono podobny raport na temat nadużyć w archidiecezji kolońskiej, był przy tym osobiście obecny tamtejszy ordynariusz, kardynał Rainer Maria Woelki, który wysłuchał wszystkiego, zachowując pokorną postawę. Podczas prezentacji analogicznego dokumentu w Monachium rzucała się w oczy nieobecność duszpasterza archidiecezji, kardynała Marxa. Jak pisze Hesemann:
„Międzynarodowa supergwiazda była oczywiście zbyt tchórzliwa, by stawić czoła rzeczywistości. Mimo że dołożono wszelkich starań, aby przekierować uwagę opinii publicznej z niego na papieża Benedykta XVI, arcybiskup Monachium zdobył się jedynie na wygłoszenie po południu letniego oświadczenia dla prasy, nie pozwalając na zadawanie żadnych pytań”.
Kardynał Marx szybko zadbał jednak o przypodobanie się mainstreamowym mediom, najpierw zapowiadając, że 13 marca będzie celebrował comiesięczne „nabożeństwo queer” organizowane przez środowiska LGBTQ w monachijskim kościele świętych Piotra i Pawła, a następnie publicznie opowiadając się za zniesieniem obowiązkowego celibatu księży. Trudno się dziwić, że po takich oświadczeniach otrzymał masę pochwał od lewicowych i liberalnych publicystów, którzy ze zrozumiałych względów zrezygnowali z zadawania trudnych pytań o jego postawę wobec afer pedofilskich w archidiecezji.
Wniosek jest prosty: ci, którzy są taranami rewolucji w Kościele, jak kardynał Marx czy biskup Bätzing, mogą liczyć na specjalną ochronę tamtejszych mediów, a tych, którzy bronią ortodoksji, jak Benedykt XVI czy kardynał Woelki, usiłuje się utytłać w błocie i zohydzić. W końcu cel uświęca środki.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/584599-niemieccy-biskupi-w-roli-naganiaczy-w-polowaniu-na-benedykta