Jeden z największych kaznodziejów XX wieku amerykański arcybiskup Fulton Sheen wygłosił w 1972 roku słynne kazanie, które było jego reakcją na posoborowy kryzys w Kościele.
Powiedział wówczas:
„Na kogo można liczyć, aby uratować nasz Kościół? Nie na naszych biskupów, naszych kapłanów ani członków zakonów. To wasze zadanie, ludu wiernego! Pan Bóg dał wam rozum, oczy i uszy, abyście uratowali Kościół. Wasza misja to pilnować, aby wasi kapłani zachowywali się jak kapłani, biskupi jak biskupi, a zakonnicy jak zakonnicy!“
Większość biskupów poza chrześcijaństwem
O tym, że Kościół katolicki dziś, zwłaszcza w krajach cywilizacji zachodniej, przeżywa kryzys, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Obecny ordynariusz Granady arcybiskup Francisco Javier Martinez porównuje obecną sytuację do kryzysu ariańskiego w IV wieku. Był to okres, gdy większość biskupów na świecie stanęła nie po stronie ortodoksyjnej wiary chrześcijańskiej, lecz po stronie arianizmu. De facto postawili się oni poza obrębem Kościoła powszechnego. Herezja ariańska głosiła bowiem, że Jezus nie był Bogiem oraz nie uznawała Trójcy Świętej. Oznacza to, że arianie nie byli nawet chrześcijanami. Przez kilkadziesiąt lat w IV stuleciu dotyczyło to większości światowego episkopatu – poza nielicznymi wyjątkami na czele z niezłomnym biskupem Aleksandrii św. Atanazym. Jak pisał św. Hieronim:
„Cały świat wydał z siebie jęk zdziwienia, odkrywszy, że jest ariańskim”.
Arianizm wspierali niektórzy cesarze na czele z Konstancjuszem i Walensem. Wyznawali go tak wybitni hierarchowie, jak Euzebiusz z Cezarei czy Euzebiusz z Nikomedii. Arianie złamali nawet największy autorytet moralny ówczesnego Kościoła, czyli sędziwego biskupa Hozjusza z Kordoby. Ukorzył się przed nimi także papież Liberiusz, który podpisał się pod kompromisowym, niejednoznacznym wyznaniem wiary, zwanym „credo datowanym” lub „pierwszą formułą z Sirmium”, jednak w ostatniej chwili (ku wielkiemu rozczarowaniu heretyków) odmówił uznania credo ariańskiego.
Mentalna kolonizacja Kościoła
Istota dzisiejszego kryzysu jest odmienna. Współczesną herezją jest ideologia sekularnego rozumu, która poddała laicyzacji wszystkie najważniejsze prawdy wiary. Jest to efektem mentalnej kolonizacji dużej części Kościoła, zwłaszcza na Zachodzie, przez nowoczesne ideologie. Katolicy przestali myśleć o sobie i rozumieć swoją religię w kategoriach chrześcijańskich, a zaczęli w kategoriach obcych im prądów ideowych.
Ten proces został tak głęboko uwewnętrzniony, że nie zdają sobie oni nawet sprawy z tego, że nie myślą po chrześcijańsku, lecz są przekonani, iż to właśnie oni reprezentują prawdziwy katolicyzm. To również przypomina okres IV wieku, kiedy arianie byli przeświadczeni, że to oni wyznają autentyczną wiarę chrześcijańską.
Wspomniany już arcybiskup Francisco Javier Martinez w rozmowie ze mną mówił:
„Dzisiejsze czasy przypominają nieco sytuację z IV wieku, gdy ktoś powiedział: pewnego dnia odkryliśmy, że nasz Kościół jest ariański. Tak samo dziś odkrywamy, że istotna część Ciała Chrystusowego, czyli Kościoła, przede wszystkim jego elit intelektualnych czy środowisk akademickich, ma zupełnie inne rozumienie chrześcijaństwa niż przez wieki przekazywała nam Tradycja. Nagle kryterium tego, co może być lub nie może być prawdą w naszym depozycie wiary, zaczęły wyznaczać kategorie nowoczesności. To dzieje się na masową skalę w wielu przestrzeniach katolickiej edukacji, gdzie nie ma nawet świadomości tego procesu. Po prostu bezwiednie przyjmuje się kategorie nowoczesności i wychowuje się do bycia nowoczesnym. Chrześcijaństwo stopniowo staje się jakąś marginesową resztką, która trwa jako inspiracja etyczna, ale jest coraz mniej istotna dla realnego życia.
Bardzo wyraźnie ujawniło się to przy okazji latynoamerykańskiej teologii wyzwolenia, ale dzieje się to również w naszych zachodnich społeczeństwach, w subtelniejszy sposób, za pomocą kolonizacji przez kategorie liberalne, np. liberalną koncepcję wolności czy władzy. Są to koncepcje rozpowszechniane na wielką skalę przy pomocy środków masowego przekazu, bez głębszej świadomości czy szkodliwej intencji. Nagle jednak ludzie odkrywają, że ich sposób myślenia i przeżywania należy do religii, która nie jest już tą religią, jaką poznali w Kościele. Nasze kategorie myślenia zostają skolonizowane przez ten świat, który przedstawia Kościół jako twór dziwny, obcy, nierzeczywisty. Takie są tego owoce.”
Synodalność w czasach kryzysu
Św. John Henry Newman w swej pracy „Arianie w czwartym wieku” pisał, że ówczesny Kościół ocalony został nie przez biskupów, lecz przez świeckich, którzy w większości, w odróżnieniu od hierarchów, wytrwali przy prawdziwej wierze.
W tym kontekście warto przypomnieć, jak wyglądał synod w Mediolanie w roku 355, który niemal całkowicie opanowany został przez biskupów ariańskich. Prawdziwej wiary broniło wówczas jedynie trzech biskupów. Dopóki jednak obrady synodalne odbywały się na chórze mediolańskiej katedry, niemożliwe było przegłosowanie heretyckich sformułowań. Świątynia wypełniona była bowiem świeckimi, których od ojców synodalnych oddzielała jedynie kurtyna. Wierni przez cały czas modlili się, recytowali nicejskie Credo i krzyczeli „Precz z arianami”.
Heretyccy biskupi, obawiając się reakcji tłumu, zwlekali więc z przeforsowaniem swych postulatów. Dopiero gdy obrady zostały przeniesione do pałacu cesarskiego, gdzie kontynuowano je w obecności jednej tylko osoby świeckiej, czyli imperatora Konstancjusza, nota bene nie będącego nawet członkiem Kościoła, synod przyjął ariańskie sformułowania.
„Pasterzy ogarnęło szaleństwo”
Komentując postawę hierarchów i świeckich w tamtych czasach św. Hilary z Poitiers w swym dziele „Contra Arianos” pisał, że „uszy wiernych są bardziej święte niż usta biskupów”. Wtórował mu św. Grzegorz z Nazjanzu, który porównał ówczesnych biskupów do kameleonów, ponieważ „potrafią nadać swoim słowom różne kolory”. Ten sam święty w jednej ze swych mów tak scharakteryzował działalność większości hierarchów w czasach kryzysu ariańskiego:
„Zaprawdę, pasterzy ogarnęło szaleństwo, jak napisano: «liczni pasterze zniszczyli moją winnicę«, zbezcześcili «moje umiłowane miejsce« (Jr 12, 10), czyli Kościół Boży, zgromadzony dzięki licznym trudom i ofiarom, zabitym przed Chrystusem i po Chrystusie oraz wielkim cierpieniom samego Boga za nas. Z wyjątkiem bardzo nielicznych (…) wszyscy ukorzyli się przed okolicznościami tamtych czasów, z tą tylko różnicą, że jedni poddali się im wcześniej, a drudzy później. Jedni stali się orędownikami i wyznawcami niegodziwości, inni zajęli miejsca drugorzędne, będąc albo porażeni strachem, albo zniewoleni potrzebami, albo skuszeni pochlebstwami, albo pogrążeni w niewiedzy, co stanowi mniejszą winę, jeśli komuś wystarczy to, by usprawiedliwić tych, którym powierzono opiekę nad ludem. (…) Być może przebaczylibyśmy plebejuszom, gdyby im się to przydarzyło; ich często ratuje niefrasobliwość; ale jak możemy wybaczyć to nauczycielowi, który, jeśli nie jest fałszywy, powinien pomagać innym w przezwyciężaniu ignorancji? (…) Ostatecznie niech mają wymówkę ci, którzy podążyli za nieprawością poprzez ignorancję. Co jednak powiedzieć o innych, którzy sami sobie przypisują umiejętność rozeznawania, a z powodu wyżej wymienionych przyczyn ulegli przemożnej sile, którzy długo jawili się jako ludzie pobożni, a gdy tylko napotkali jakąś trudność, natychmiast się potknęli.”
Ciekawe, jak zareagowałby Grzegorz z Nazjanzu, gdyby przeczytał postulaty reform Kościoła popierane przez większość hierarchów uczestniczących w niemieckiej Drodze Synodalnej. Co pomyślałby Hilary z Poitiers, gdyby zapoznał się z działalnością takich dostojników, jak kardynał Blaise Cupich z Chicago, biskup Hermann Glettler z Innsbrucka czy szereg innych? Co powiedziałby John Henry Newman o przyzwoleniu całej rzeszy biskupów w krajach zachodnich na zanik sakramentalnej spowiedzi oraz dopuszczanie do Eucharystii osób utrzymujących relacje seksualne w związkach niesakramentalnych? Jak skomentowałby Fulton Sheen wielką akcję błogosławienia par homoseksualnych w niemieckich kościołach, przeprowadzoną przy milczącej akceptacji większości tamtejszych hierarchów?
W czasach zapaści Kościoła inicjatywa ozdrowieńczych zmian często wychodziła od świeckich. Niekiedy zobligowani do działania czuli się nawet cesarze, jak Konstantyn czy Teodozjusz, którzy zwołali sobory w Nicei i Konstantynopolu, by zażegnać kryzys ariański. Podobnie było w czasach reformacji, gdy uporczywe naciski cesarza Karola V doprowadziły w końcu do zwołania Soboru Trydenckiego, by odpowiedzieć na wyzwanie protestantyzmu. Dziś nie ma już jednak władców, z którymi zwykli świeccy mogliby wiązać nadzieję na podobny przełom. Dziś wezwanie Fultona Sheena każdy musi wziąć do siebie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/580409-czy-swieccy-uratuja-kosciol