„To dom jest pierwszym miejscem, które powołuje do dojrzałej decyzji – małżeńskiej, kapłańskiej, czy do życia zakonnego. Wobec tego musimy się mocno zatrzymać nad tym środowiskiem, a niestety, mamy w tej chwili cywilizację bardzo mocno relatywizującą życie rodzinne i wręcz bardzo mocno je atakujące. Podcinamy gałąź, na której sami siedzimy” — powiedział w rozmowie z portalem wPolityce.pl ks. prof. dr hab. Marek Tatar, prodziekan Wydziału Teologicznego UKSW w Warszawie, teolog duchowości i Krajowy Duszpasterz Powołań.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: Przeglądałem ostatnio stronę internetową jednego z polskich seminariów. Zwróciłem uwagę na infografikę, w której zestawiono dwa zdjęcia. Na pierwszym widzimy kaplicę seminaryjną w 2007 roku, pełną kleryków i liczbę 94; na drugim, niemal pusta kaplica w 2021 roku i liczba 19… To chyba dosyć uderzająco ilustruje zjawisko nazywane „kryzysem powołań”. Czy uprawnione jest w takim razie stawianie pytania, które może zrodzić się po takim obrazie, czy Bóg nie potrzebuje i dlatego nie powołuje już tylu ludzi do służby w Kościele?
Ks. prof. Marek Tatar (UKSW): Statystyki, które obserwujemy, na pewno rodzą pytania i wśród nich takie pytanie o działanie Pana Boga jest zasadne i właściwe. Czy to znaczy, że dzisiaj jest potrzebna mniejsza ilość księży? Czy ta intensywność działania Bożego jest zmniejszona? Oczywiście, kiedy patrzymy na te statystyki, to one mogą trochę przerazić. W 2020 roku mieliśmy 438 kandydatów do seminariów i to jest o 60 mniej niż kandydatów w poprzednim roku. W 2007 roku mieliśmy 6025 kandydatów do kapłaństwa, w tym na pierwszym roku 1078, ale już na przykład w roku 2015 było 725 kandydatów, którzy się zgłosili. Ten spadek od ostatnich 15 lat jest bardzo duży…
I pojawia się nurtujące pytanie, dlaczego?
Tak, mamy prawo zastanawiać się, jakie czynniki tym rządzą. Otóż wydaje mi się, że trzeba na to spojrzeć o wiele szerzej. Moja teza jest taka, że Pan Bóg nie przestał powoływać. Dlatego, że zaprzeczyłby swojej Ewangelii. Myślę, że kryzys nie jest po stronie Pana Boga, jednak po stronie człowieka i po stronie również cywilizacyjnej. W jednym ze swoich wywiadów – to odbiło się trochę głośnym echem – powiedziałem, że to nie jest kryzys powołań, tylko jest to kryzys powołanych. Proszę zauważyć, że mamy bardzo duże tąpnięcie cywilizacyjne, jeśli chodzi o rodzinę. Kiedy sięgniemy do dokumentów Kościoła dot. powołań – i nie chodzi tylko o powołania do kapłaństwa i życia zakonnego w całej różnorodności form, ale także do małżeństwa – to zwraca się uwagę na bardzo poważny kryzys podejmowania decyzji przez człowieka. To świadczy o tym, że w ogóle mamy bardzo poważny problem z formacją i wychowaniem człowieka do podjęcia jakiejś decyzji ważnej i decyzji radykalnej - ślubu aż do końca, aż do śmierci; ślubów zakonnych, które są wieczyste; w końcu święceń kapłańskich – pozostawiających nielikwidowalny charakter sakramentalny.
Trzeba też mieć świadomość kierunków, które ukształtowały się w obecnych czasach, czyli absolutyzacja wolności – „mogę wszystko”, aż do pewnej samowoli. Dalej, bardzo mocny trend w postaci subiektywizacji – „to jest moja decyzja”, „nikt nie będzie mi się wtrącał”. Jest również silny indywidualizm. Niestety, czas pandemiczny temu sprzyja, ale spowodował to też bardzo poważny kryzys rodziny.
Jak już wspomniałem, w dokumentach Kościoła, zwłaszcza dotyczących powołań, teologii, charakteru i formacji powołań, to rodzina jest na pierwszym miejscu. To dom jest pierwszym miejscem, które powołuje do dojrzałej decyzji – małżeńskiej, kapłańskiej, czy do życia zakonnego. Wobec tego musimy się mocno zatrzymać nad tym środowiskiem, a niestety, mamy w tej chwili cywilizację bardzo mocno relatywizującą życie rodzinne i wręcz bardzo mocno je atakujące. Podcinamy gałąź, na której sami siedzimy. Zawsze podstawą życia w cywilizacji był dom, była rodzina, małżeństwo.
Tutaj należałoby wrócić do wspomnianych już trochę wyzwań cywilizacyjnych. W tych trendach pokazuje się bardzo mocno – o czym pisał papież Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” – uwierzenie w postęp, przekonanie że kreowanie wizerunku Kościoła i życia w Kościele, życia powołaniami w Kościele, jest jakimś zacofaniem, że dzisiejszy świat – jak pisze Benedykt XVI – rozumie wiarę w postęp. Ale powołując się na jednego z filozofów, papież wskazuje: tak, proces od procy do bomby nuklearnej też jest jakimś postępem… Trzeba więc się tutaj zatrzymać i zastanowić, co dzisiaj jest ideałem dla młodego człowieka, jakie wzorce kreujemy? Mam styczność ze studentami na uniwersytecie i przyznam, że bardzo chętnie rozmawiam z nimi na te tematy, tym bardziej, że uczę również w seminarium diecezji warszawsko-praskiej; mogę więc porównywać tych studentów i ich myślenie.
Na koniec wspomniałbym o jeszcze jednej rzeczy. To zachwianie antropologiczne. Mamy do czynienia z bardzo poważnym kryzysem tożsamości. Kto to jest człowiek? Jak go dzisiaj określić? I to, co mówił Jan Paweł II, jakie jest jego powołanie i ostateczne przeznaczenie? Czy chcemy żyć w kulturze utylitarnej i hedonistycznej? Tutaj odsłania się kolejny trend, czyli skrajny materializm – tworzenie filozofii dobrostanu, sukcesu, itd. Na wizerunek młodego człowieka i jego życia bardzo mocno wpływają media. Ja absolutnie nie oskarżam mediów o to, że demolują młodego człowieka, ale mają mocny wpływ. To oderwanie chociażby – patrzę tutaj uniwersytecko – od biblioteki, i mocne skoncentrowanie się na ładunkach informacyjnych oraz emocjonalnych w internecie. Ks. prof. Krzysztof Pawlina pokazuje w swoich badaniach bardzo ciekawą rzecz, czyli zanikający trend studiowania, czytania i poszukiwania informacji głębszych, a przyjmuje się powierzchowną sferę wiadomości bez weryfikacji czy to prawda, czy nie. To oznacza, że bardzo łatwo młodym człowiekiem można manipulować.
Młody człowiek z takim „bagażem” wchodzi do seminarium, bądź zamierza związać się z drugą osobą. A doświadczenia są nieubłagane - coraz więcej rozwodów, życia w wolnych związkach, ale też chyba coraz częściej z kapłaństwa odchodzą młodzi księża, zaledwie kilka lat po święceniach… Czy kolejnym wyzwaniem nie jest więc jakaś konieczność aktualizacji formacji wobec tego konkretnego młodego pokolenia?
Znów potraktowałbym to trochę szerzej i podkreślił konieczność zweryfikowania motywu, dla którego młody człowiek decyduje się pójść do zakonu i seminarium. To jest bardzo ważne! Czego poszukuje? Czy rzeczywiście idzie ze względu na Pana Boga i pracę w Kościele w takiej formie życia? Tu nie chodzi o wykonywanie określonych funkcji, tylko czy chcę żyć w taki sposób? To pewna uczciwość i oczyszczanie motywacji w trakcie seminarium, postulatu i nowicjatu. Druga rzecz, którą bym tutaj bardzo mocno podkreślił, to jego uczciwość wewnętrzna.
To znaczy?
Czyli jego życie w prawdzie, w prawdzie wobec obecnego wyboru i konsekwencji tego wyboru, ale też w prawdzie – co jest bardzo podkreślane w dokumentach formacyjnych – rozliczenia się z przeszłością. Do seminarium, do zakonu, czy związku małżeńskiego nie wstępują ideały. To przecież ludzie, którzy mają określoną przeszłość, z którą w kontekście podejmowanego powołania trzeba się rozliczyć, nie tylko w świetle odcięcia psychologicznego, zapomnienia, wypchnięcia czy zracjonalizowania, ale popatrzenia na swoją przeszłość też w kategoriach wiary i tego powołania, które się podejmuje.
Kolejny element to spojrzenie na seminarium i formację seminaryjną. Tutaj od razu zastrzegłbym ważną rzecz. Formatorzy – ojcowie, prefekci i zarząd seminarium – po prostu przyjmują każdego kandydata jak najbardziej pozytywnie, w sposób bardzo otwarty jeśli odpowiada tym warunkom, które się stawia. Czy można liczyć na otwartość i szczerość kandydatów? To prawda, którą sobie uświadamia kandydat, czy chce poddać siebie formacji. żeby nie występowała w samym kandydacie pewna dwulicowość, czy życie w podwójnym świecie.
Sam w pewien sposób partycypowałem w pracach w Kongregacji nad przygotowaniem nowego Ratio fundamentalis institutionis sacerdotalis, wydanego w 2016 roku. I na podstawie tego dokumentu rzymskiego, dotyczącego formacji do kapłaństwa, opracowuje się poszczególne ratio studiorum (chodzi o przygotowanie intelektualne) i ratio formationis (czyli formacja duchowa), dla każdego kraju. I tego typu dokument również dla seminariów w Polsce został przygotowany, jest w tej chwili w Rzymie i stara się uwzględniać wyzwania cywilizacyjne, z którymi spotyka się młody człowiek oraz Kościół, a także uwzględnia wszystkie koniecznie aspekty w czteropunktowym cyklu formacji, czyli formacja ludzka, duchowa, intelektualna i pastoralna. To tak jak ze stołem. Jeżeli którejś nogi zabraknie, bądź będzie za krótka, to stół będzie się chwiał. To musi być integralne wychowanie młodego człowieka, dające mu także wolność. Trzeba mieć tego świadomość. Oczywiście, zdarza się, że ktoś w trakcie seminarium mówi „pomyliłem się” i rezygnuje. Gorsza sytuacja, jeśli ktoś nie rozpoznaje, albo rozpoznaje niewłaściwie swoje powołanie, brnie i potem cały problem otwiera się po fakcie, czyli po święceniach kapłańskich.
Gdy jest już za późno. Potem mogą pojawić się problemy wewnętrzne w postaci załamań, tworzą się historie o porzuconych sutannach, opowiada się o zgorszeniu.
Trudno jest sobie wyobrazić, że jeżeli ktoś był w seminarium 6 lat i przeżył jeszcze trochę czasu w kapłaństwie, żeby to nie zostawiło śladu na jego osobowości. To samo dotyczy życia zakonnego i życia małżeńskiego. Ktoś rozbija sobie małżeństwo, odchodzi do drugiej osoby, uzyskuje rozwód cywilny, wchodzi w nowy związek, ale tamto doświadczenie pozostaje. To zbyt poważny temat. Człowiek nie jest przecież taką prostą istotą, która by to wyparła.
Chciałbym wrócić do wątku, o którym już Ksiądz Profesor wspomniał. Mowa o pandemii koronawirusa. Czy taki czas izolacji społecznej, również utrudnień dla życia religijnego, mniejszego kontaktu ze wspólnotami w których angażuje się pewnie wielu potencjalnych kandydatów do seminariów i zakonów, może być poważnym problemem z perspektywy nowych powołań?
Odwołam się tutaj jeszcze raz do raportu ks. prof. Krzysztofa Pawliny. Wyraźnie wskazano, że najwięcej powołań pochodzi ze służby liturgicznej, takich ruchów kościelnych jak np. Ruch Światło-Życie, który ma tutaj swoje ogromne zasługi, czy innego rodzaju różnych grup. Człowiek formuje się indywidualnie, ale również formuje się społecznie, do życia we wspólnocie. I myślę, że ta izolacja odciska bardzo wyraźne piętno, zamyka nas w naszym świecie, bardzo mocno ogranicza nas do kontaktów wirtualnych, co niestety będzie mogło potęgować niepotrzebność drugiego człowieka, a przecież powołanie kapłańskie, zakonne również, to powołanie też do życia wspólnego i wspólnotowego. Ta pandemia na pewno zostawi w nas bardzo poważny ślad. I nie mówię już o tym, że trzeba też zadać sobie pytanie o jakość kształcenia, bo czym innym jest jednak kontakt i relacja między osobą a osobą, a nie – co poważnie odczuwam jako wykładowca – mówienie do ekranu.
Ale spostrzegłbym jeszcze jedną rzecz. Nie chodzi oczywiście o gloryfikację, ale mam za sobą kilka rozmów z ludźmi, którzy już skończyli studia, trochę popracowali i ta sytuacja pandemiczna, w której się znajdujemy, skłoniła ich do głębszej refleksji nad sobą. Doświadczyliśmy jakiegoś wytrącenia z tego cywilizacyjnego biegu, pracy, pośpiechu, zobowiązań, spotkań. Dla wielu stało się to momentem zatrzymania. O co nam chodzi? Czego chcę w życiu? Wczoraj miałem nawet rozmowę z już bardzo dojrzałym człowiekiem, który podjął decyzję, że złoży prośbę o przyjęcie do seminarium, właśnie pod tym wpływem.
Czyli pandemia stała się pewnymi „rekolekcjami”?
Trochę tak. Ale absolutnie zaznaczam, że nie gloryfikuję tego. Nie o to tutaj chodzi. Dalej, zastanawia nas to, kiedy patrzymy na liczbę nowych zachorowań, ale też śmiertelność ludzi. Mówiąc tutaj językiem teologii duchowości, jesteśmy zmuszeni do postawy pokory wobec dużej niewiadomej. Nie wiemy, jak to się potoczy, a zatem przekonaliśmy się, że nie jesteśmy tak wszechpotężni, jak nam się wydawało.
Pokolenie naszych biskupów i proboszczów wstępowało do seminariów w czasach PRL-u, a potem początków III RP i być może mogło mieć przekonanie, że wchodzą do Kościoła niezłomnego, który był wtedy ostoją i znakiem wolności. Dziś młodzi ludzie muszą podejmować decyzję o takim wyborze, gdy panuje coraz większa atmosfera nagonki politycznej i społecznej na Kościół, są ataki i profanacje, a wyobrażenia o księżach pochodzą z filmu „Kler”. Czy to może grozić odstraszaniem potencjalnych kandydatów do kapłaństwa?
Ja sam wstępowałem do seminarium w 1983 roku, to druga pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. Myślę, że powołanie i odpowiedź na powołanie trzeba rozpatrywać w kontekście danego czasu i danych wyzwań. Bardzo boję się takiej redukcji, że seminaria stawały się jakimś azylem w sytuacji społeczno-politycznej. Ona była wtedy bardzo prosta, bo świat trochę się dzielił na czarno-biało. Ale raczej nie skłaniałbym się do tezy, że pójście do seminarium było wyrazem jakiegoś buntu przeciwko ustrojowi czy czemukolwiek… Bo proszę pamiętać, że mocno nas weryfikowano, a przez próby dla naszego katolicyzmu przechodziliśmy już w naszych szkołach. Gdy ja szedłem do seminarium, to nie mogłem o tym głośno powiedzieć, bo pewnie nie skończyłbym szkoły średniej. A wielu moich kolegów za pewien akt powieszenia krzyża w szkole dostało wilczy bilet i nie mogli być przyjęci na żadne studia. Byliśmy więc weryfikowani trochę inaczej.
Zgadzam się z tym, że młode pokolenie ma nieco utrudnione zadanie, bo świat przestał być już taki czarno-biały. Wracam do swojego przekonania, że bardzo niebezpieczny jest obecnie panujący subiektywizm i indywidualizm. Odróżnienie tego, co jest prawdą, od tego co jest propagandowe, czy jest – nazywając to wprost – pewną formą walki z Kościołem, może być dzisiaj utrudnione dla młodego pokolenia. Niemniej jednak popatrzyłbym na to również od strony optymistycznej, że przejście przez te próby, przez wyzwania z którymi się dzisiaj styka Kościół, może być bardzo oczyszczające dla motywu. Tłumaczyłbym tę sytuację właśnie obrazem dzisiaj powoływanych, że mamy przesunięcie wyboru. Wtedy szliśmy do seminariów przeważnie bezpośrednio po maturze, dziś kandydaci mają bardzo często skończone studia oraz doświadczenie pracy. To dojrzewanie zupełnie się przesunęło. Takim dowodem jest chociażby otworzenie seminarium 35+, które znajduje się w Łodzi.
Podobnie jak z przesuwaniem się wieku przy zawieraniu małżeństwa.
Tak, składa się na to wiele czynników. Nie chcę być huraoptymistą, ale też nie chcę być fatalistą. Patrzę na to wszystko z perspektywy pewnego doświadczenia. Mam 32 lata kapłaństwa i w swoim życiu byłem już wikariuszem, duszpasterzem akademickim, a teraz pracuję na uczelni. Tutaj można dodać, że oprócz dojrzewania do wyboru powołania, jest też dojrzewanie w powołaniu. Jestem więc księdzem już 32 lata, ale staram się i otwieram się na to, żeby Pan Bóg formował mnie dalej.
Rozmawiał Adam Kacprzak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/545531-nasz-wywiad-krajowy-duszpasterz-powolan-podcinamy-galaz