Australijski kardynał George Pell, był zdecydowanym przeciwnikiem zabijania nienarodzonych dzieci. Mafia aborcyjna postanowiła go za to zniszczyć i oskarżyła o pedofilię. Sądy australijskie skazały kardynała na 6 lat więzienia. Ostatecznie w wyniku odwołania, bezstronni sędziowie Sądu Najwyższego Australii, uniewinnili kard. Pella, gdyż dowiedziono, że oskarżenia były fałszywe. Jednak hierarcha spędził wiele miesięcy w więzieniu o zaostrzonym rygorze, w więzieniu dla najgroźniejszych przestępców. Po tej sprawie, mafia antykościelna uznała, że kardynał został uniewinniony, ponieważ… żył. A jak żył, to mógł się bronić i dochodzić prawdy.
W oparciu o to, wrogowie Polskiego Kościoła postanowili uderzyć w jednego z jego dostojników, w kardynała Henryka Gulbinowicza. Nienawidzili go za wspieranie antykomunistycznej opozycji i przechowanie 80 milionów złotych „Solidarności”. Ani złotówka nie zginęła z tego depozytu! Żadnym podstępem kardynał nie dał się podejść lub zastraszyć i nie zdradził ani sposobu, ani miejsca przechowywania solidarnościowego majątku.
Nienawidzili też Jego współpracowników (zwłaszcza dwóch), mianowanych za Jego przyczyną biskupami. Oskarżyli go więc o pedofilię, ale kiedy?! Dopiero wtedy, gdy 96-letni kardynał był już nieprzytomny i w żaden sposób nie mógł się bronić. To wykorzystali, w swych gadzinówkach pisząc, że „odmówił komentarza”. Zarzuty opierały się na zeznaniu jednego człowieka, który w 1990 r. był ponoć ofiarą molestowania w wieku 16 lat (więc nie pedofilia!). Zeznań złożonych 29 lat po tym rzekomym incydencie, nie można zweryfikować. On mówił, że był w Kurii po przesyłkę, czekał na nią, został na noc i kardynał go molestował właśnie wtedy, gdy nocował w rezydencji metropolity. A to stwierdzenie jest nieprawdopodobne. Posłaniec nie był biskupem, by mógł nocować w Rezydencji. Jeśli miałby zostać na noc, to mógł nocować jedynie w Seminarium Duchownym (może tego nie pamiętał?). Jeśli by go ktoś tam molestował, to nie mógł to być kardynał. Tak więc te jego zeznania, zupełnie nie są przekonywującym dowodem.
Oskarża się też Kardynała o to, że prowadził rozmowy z SB. Ten zarzut podobny jest do oskarżania dowództwa AK o wybuch Powstania w Warszawie w 1944 r. Czynią je ludzie, rozumujący post factum ahistorycznie, w oparciu o dokumenty, bez znajomości i wyczucia czasu, miejsca i warunków. Kto nie żył w Warszawie w 1944 r., nie ma pojęcia o czym mówi i pisze! Tak też jest z rzekomą „współpracą” Kardynała z SB. Pochodził on ze skromnej szlacheckiej rodziny na Wileńszczyźnie. Od Powstania Listopadowego, a zwłaszcza od Styczniowego, ta ziemia poddawana była szczególnie intensywnej rusyfikacji i terrorowi. Za byle co można było być zesłanym na Sybir, czy utracić rodzinny majątek. W takiej atmosferze, kiedy trzeba było być „chytreńkim”, aby się utrzymać, wychował się Henryk Gulbinowicz. Gdy miał 16 lat na Polskę napadli Sowieci. Pod ich okupacją trzeba było „lawirować”, by nie zostać zesłanym na Sybir. Elementem tego „lawirowania”, było posługiwanie się przez Gulbinowicza metryką, odmładzającą go o 5 lat.
Nowa okupacja rosyjska (PRL) sprawiła, że gdy Gulbinowicz został księdzem, a potem biskupem, postanowił być tak, jak w jego rodzinnych stronach „chytreńkim”. Uważał, że w tych warunkach „stawianie się” tylko pogorszy sprawę. Wdawał się więc w rozmowy z agentami SB, może nawet przyjmował od nich drobne prezenty, żeby nie psuć „dobrych stosunków”. Może czasem przeniósł jakiegoś księdza mającego „niepoprawne” dla władzy kazania na inną placówkę. Ale i nie tak dawno, we Wrocławiu, młody ksiądz za „niepoprawne” kazania był karany tak, że aż odszedł z duchownego stanu. W warunkach Dolnego Śląska inne, niż „chytreńkie” postępowanie kard. Gulbinowicza mogło dać dużo gorsze rezultaty. A dzięki niemu, udało się wybudować pewną liczbę kościołów, legalnie działały duszpasterstwa akademickie, w domach parafialnych odbywały się lekcje religii.
W papierach SB są domniemania o homoseksualizmie Gulbinowicza, ale tylko plotki. Gdyby były na to dowody, to by SB szantażem zmusiło Gulbinowicza do współpracy, jako TW, a tak jednak nie było, a nawet SB, by go „postraszyć” podpaliła mu w Złotoryi w 1984 r. auto. Zarzut, że rozmawiając z SB, kardynał był wobec Prymasa Wyszyńskiego nielojalny, nie jest niczym poparty. Możliwe, że czynił to właśnie w cichym porozumieniu z Prymasem, który na to się zgadzał, ze względu na warunki Dolnego Śląska.
Wydany wyrok na kardynała i niejawność śledztwa kościelnego budzi zastrzeżenia. To był proces, w którym oskarżony nie miał prawa do obrony. Nikt sprawy we Wrocławiu nie badał, nikt o nic nie pytał, nikt tu o niczym nie wiedział i „wyrok” Watykanu dla bardzo wielu był zaskoczeniem.
Wielu uważa, że wyrządzono Kardynałowi olbrzymią krzywdę (choć on się tym już nie przejmie), za którą ci, co mu ją wyrządzili, odpowiedzą przed Bogiem. „Postępowi” ważni urzędnicy Watykanu z otoczenia Papieża niezwykle szybko i chętnie (może za czyjąś „podpowiedzią”…) uznali winnym ważnego hierarchę z „konserwatywnego” Polskiego Kościoła. (Zresztą – uwaga! – do dzisiaj nie wiemy kto imiennie podpisał owo pismo z Watykanu degradujące metropolitę seniora. Dobrze by było, gdyby pokazano światu oryginał owego „dokumentu” – przyp. red.). O ich do Niego „sympatii”, świadczy to, że od wielu lat do Polski nie trafił kardynalski kapelusz, nawet do tradycyjnie „kardynalskiej” stolicy – Krakowa.
Prof. Wacław Leszczyński
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/528813-leszczynski-wyrok-na-kardynala-i-niejawnosc-sledztwa