Wracając samolotem ze swej podróży do Zjednoczonych Emiratów Arabskich Franciszek opowiedział historię z udziałem swoich poprzedników – Jana Pawła II oraz Benedykta XVI (jeszcze jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary kardynała Josepha Ratzingera). Media na całym świecie od razu podchwyciły tę opowieść, donosząc, iż Franciszek swym wystąpieniem de facto obciążył Jana Pawła II winą za tuszowanie afer związanych z nadużyciami seksualnymi wśród duchownych.
Sprawa wypływa w krytycznym momencie. Już wkrótce (21 lutego) w Watykanie rozpocznie się bowiem konferencja przewodniczących episkopatów z całego świata poświęcona problemowi pedofilii w Kościele. Podczas niej postawione zostanie także pytanie o odpowiedzialność za ukrywanie tego rodzaju skandali oraz awansowanie ich sprawców na wysokie stanowiska w hierarchii kościelnej.
W tym kontekście od kilkunastu lat w niektórych mediach, zarówno w Polsce, jak i na świecie, coraz częściej obiektem krytyki staje się postać Jana Pawła II. Jego osobę próbuje się wiązać ze skandalami homoseksualno-pedofilskimi, których skutki mocno dziś dotykają Kościół. To właśnie jemu stara się przypisać odpowiedzialność za tolerowanie i tuszowanie tego typu afer. Na dowód tego podaje się fakt, że za jego pontyfikatu olbrzymią karierę w Kościele zrobili kapłani, którzy zasłynęli później z prowadzenia podwójnego życia, jak np. prymas Austrii kardynał Hermann Groer czy założyciel Legionu Chrystusa ks. Marcial Maciel Degollado.
Krytycy przedstawiają trzy możliwe warianty, jaki był stosunek papieża do tego rodzaju przypadków. Pierwszy zakłada, że Jan Paweł II wiedział o wszystkim, ale (cytuję jednego z komentatorów, prof. Arkadiusza Stempina):
„jak każdy duchowny, bez własnej rodziny i dzieci, Karol Wojtyła nie potrafił dogłębnie i w pełni odczuć potwornego bólu rodziców dowiadujących się, że ich dziecko zostało zgwałcone przez kogoś, komu ufali bardziej niż komukolwiek innemu, bo przez katolickiego księdza”.
Według drugiej wersji papież (jak piszą komentatorzy):
„nie dowierzał zarzutom wobec księży czy biskupów, a nawet przywoływał praktyki władzy w PRL próbującej dyskredytować Kościół fałszywkami na gruncie obyczajowym.”
W trzecim scenariuszu prawdziwe informacje o skandalach pedofilskich miały nie docierać do niego, ponieważ blokowało je „otoczenie papieża” zwane niekiedy „drugą stroną”. Przemawiać miał za tym fakt, że odpowiednie urzędy watykańskie posiadały wiedzę o tego typu przypadkach, a jednak Stolica Apostolska nie podejmowała żadnych działań.
Każdy z tych trzech wariantów zakłada inny stopień odpowiedzialności Karola Wojtyły, jednak ostatnio dominować zaczyna pierwsza z owych wersji, zarzucająca papieżowi bierność i nieczułość na los ofiar pedofilii.
Tego typu opinie zaczynają zataczać coraz szersze kręgi. Dochodzi do sytuacji, które jeszcze niedawno były nie do pomyślenia, takich jak np. niszczenie pomników Jana Pawła II w Pile czy Starogardzie Gdańskim. Na posągu papieża w Poznaniu ktoś z kolei zawiesił kartkę z napisem „Kryłem pedofili”. Zdjęcie natychmiast trafiło do internetu, utrwalając negatywne skojarzenie. W licznych wpisach internautów coraz częściej spotkać można pod adresem papieża zarówno delikatne insynuacje, jak i otwarte oskarżenia. Nie jest to bynajmniej zjawisko polskie. Takie sądy od dawna znaleźć można w mediach zagranicznych. W ostatnim czasie sprawa przeniosła się jednak na grunt watykański.
6 listopada 2018 roku ukazała się książka dwóch włoskich dziennikarzy: Andrei Tornielliego i Gianniego Valente „Dzień sądu”, nosząca długi podtytuł „Konflikty, wojna o władzę, nadużycia i skandale. Co tak naprawdę dzieje się w Kościele”. Wywołała ona duży rezonans w mediach katolickich na Półwyspie Apenińskim zarówno z powodu poruszanej tematyki, jak i osoby pierwszego ze współautorów. Tornielli to bowiem jeden z najlepiej poinformowanych i najbardziej wpływowych współczesnych watykanistów. W momencie opublikowania książki był redaktorem naczelnym „Vatican Insider” oraz komentatorem religijnym dziennika „La Stampa”.
„Dzień sądu” jest głosem w debacie nad słynnym „świadectwem” arcybiskupa Carla Marii Viganò z 26 sierpnia 2018 roku. Przypomnijmy, że w swym piśmie były nuncjusz apostolski w USA zarzucił m.in. Franciszkowi, iż przez pięć lat tolerował, a nawet delegował do różnych misji „homoseksualnego drapieżnika” kardynała Theodore’a McCarricka, mimo posiadania wiedzy na temat haniebnej przeszłości purpurata. Autor tekstu obciążył również winą za tuszowanie przez lata skandali pedofilskich dwóch byłych sekretarzy stanu Stolicy Apostolskiej: kardynała Angelo Sodano i kardynała Tarcisio Bertone. Napisał też o wpływowej w Watykanie „lawendowej mafii”, czyli lobby gejowskim, które psuje Kościół od środka. Ze wszystkich badań i raportów wynika bowiem, że sprawcami zdecydowanej większości czynów pedofilskich wśród duchownych są właśnie homoseksualiści.
W swej książce Tornielli i Valente odpowiadają Viganò, nie tyle obalając jego tezy, ile broniąc Franciszka. Zauważają – słusznie – iż skandale pedofilskie nie zaczęły się w roku 2013 wraz z wyborem kardynała Bergoglio na papieża, lecz sięgają czasów wcześniejszych, m.in. pontyfikatu Jana Pawła II. To właśnie jemu swoje kariery zawdzięczać mieli dostojnicy, którzy później okazali się pedofilami. Taką osobą był np. wspomniany kardynał McCarrick, nominowany przez polskiego papieża cztery razy na coraz wyższe stanowiska kościelne. Autorzy utrzymują, iż odbywało się poza obowiązującymi procedurami, na skutek bezpośrednich nacisków „z apartamentów” (w domyśle: papieskich). Podkreślają, że obraźliwe jest utrzymywanie, iż Jan Paweł II był wówczas tak schorowany, by nie orientować się w sytuacji.
Tornielli i Valente idą jeszcze dalej. Przywołują opinię „jednego z najbardziej doświadczonych kanonistów kurii rzymskiej”, obecnego sekretarza Sygnatury Apostolskiej, biskupa Giuseppe Sciacciego, iż jest możliwe podważenie nieomylności kanonizacji. Chodzi konkretnie o ewentualną dekanonizację Jana Pawła II, gdyby udowodniono, że w swym życiu nie praktykował w stopniu heroicznym cnót mądrości i roztropności.
Tego typu przypadek nie zdarzył się jeszcze w historii Kościoła i jest raczej mało prawdopodobne, iż się przydarzy. Stawiałoby to bowiem pod znakiem zapytania dogmat o nieomylności papieża. Znamienny jest jednak fakt, że taka idea padła z ust jednego z wysokich urzędników watykańskich.
Co ciekawe, autorzy „Dnia sądu” pomijają jakiekolwiek fakty, które w sprawie pedofilii mogłyby świadczyć na korzyść Jana Pawła II. Nie wspominają np. o jego liście apostolskim „Sacramentorum Sanctitatis Tutela” z 2001 roku, na którego podstawie po raz pierwszy wprowadzono normy postępowania w sprawie „ciężkich przestępstw” wykorzystywania seksualnego nieletnich przez osoby duchowne. Znane jest też jego przemówienie do biskupów amerykańskich, którzy w 2002 roku przybyli do Watykanu, by omówić problem pedofilii w Kościele. Papież mówił wówczas:
„Nadużycia, które doprowadziły do tego kryzysu, są według wszelkich standardów złem i słusznie społeczeństwo traktuje je jako przestępstwo; są one ciężkim grzechem także w oczach Bożych. Dlatego z wszystkimi ofiarami i ich rodzinami, gdziekolwiek się znajdują, głęboko się solidaryzuję i wyrażam im współczucie.”
18 grudnia, a więc kilka tygodni po ukazaniu się „Dnia sądu”, Franciszek mianował Andreę Tornielliego nowym dyrektorem wydawniczym Dykasterii ds. Komunikacji. Został on de facto redaktorem programowym wszystkich mediów watykańskich, odpowiedzialnym za koordynację ich działań. Wkrótce po tej nominacji swe stanowisko stracił redaktor naczelny „L’Osservatore Romano” Giovanni Maria Vian, a do dymisji podali się rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Greg Burke i jego zastępczyni Paloma Garcia Ovejero.
W nowej sytuacji to właśnie Tornielli odpowiadał będzie za politykę informacyjną Watykanu podczas wielkiej konferencji poświęconej sprawie skandali pedofilskich w Kościele, która odbędzie się w Rzymie w dniach 21-24 lutego. Franciszek wezwał na nią przewodniczących episkopatów z całego świata. Spodziewane jest przyjęcie nowych, jeszcze bardziej zaostrzonych procedur w przypadku nadużyć seksualnych. Prawdopodobnie poszerzona zostanie lista ofiar – prócz nieletnich znajdą się na niej także „bezbronni dorośli”, np. klerycy molestowani przez przełożonych w seminariach, wykorzystujących zależność służbową. Watykaniści mają też nadzieję, że ostatecznie wyjaśniona zostanie sprawa McCarricka, która wciąż bulwersuje opinię katolicką nie tylko w Ameryce.
Część komentatorów spodziewa się, że przy okazji konferencji pojawi się także kwestia stosunku Jana Pawła II do skandali pedofilskich. Warto w tym kontekście zacytować osoby, które posiadają najwięcej informacji na ten temat. Swego czasu dziennikarz KAI zapytał ks. Sławomira Odera, postulatora procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego polskiego papieża, czy w trakcie dochodzenia brane były pod uwagę wątpliwości niektórych środowisk dotyczące postawy Jana Pawła II wobec nadużyć seksualnych, np. Marciala Maciela Degollado. Ks. Oder odpowiedział:
„Proces został przeprowadzony z całym rygorem. Nie było tematów, które stanowiłyby tabu i wyłączone zostały z procesu. Wszystkie wymienione sprawy były gruntownie przebadane. Wynikiem było to, że Ojciec Święty nie miał wątpliwości co do podpisania dekretu o heroiczności cnót Jana Pawła II. Chyba jest to całkowicie jednoznaczne”.
Podobnych wątpliwości nie miał również były prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kardynał Angelo Amato, który nadzorował oba procesy. Także w wywiadzie dla KAI powiedział:
„Oskarżenia wobec Jana Pawła II, jakoby ukrywał skandale nadużyć seksualnych duchownych, są niesprawiedliwe, gdyż to właśnie Jan Paweł II poprzez Motu proprio «Sacramentorum Sanctitatis Tutela« z roku 2001 w bardzo kategoryczny sposób zainterweniował, aby rozwiązać te sprawy. Nie jest więc prawdą jakoby cokolwiek ukrywał. Wręcz przeciwnie – był bardzo surowy pod tym względem. Trzeba też pamiętać, że świętość Jana Pawła II dotyczy jego osoby. Nie ponosi on odpowiedzialności za grzechy swoich współpracowników oraz innych kręgów. Nie można na przykład kogoś, kto jest ojcem rodziny, oskarżać za grzechy jego kuzyna czy jakiegoś innego krewnego. Na szczęście grzechy mają głównie charakter osobisty. Ponadto Ojciec Święty nie znał tych faktów. Gdyby je znał, zwróciłby na nie uwagę i zarządził należyte dochodzenie. Pamiętajmy, że to on poprosił kard. Josepha Ratzingera jako prefekta Kongregacji Nauki Wiary, aby zapoznał się z tym faktem i całym zespołem oskarżeń, sprawdzając o co chodzi.”
Wiadomo, że podczas procesu beatyfikacyjnego istnieje funkcja tzw. adwokata diabła („advocatus diaboli”), czyli oskarżyciela, który wysuwa wszelkie wątpliwości, które mogłyby zostać wykorzystane jako argumenty przemawiające przeciw wyniesieniu Sługi Bożego na ołtarze. Takie zarzuty zostały postawione w trakcie procesu także Janowi Pawłowi II. Papież przeszedł ów test pozytywnie i został ogłoszony świętym.
Szczegóły dotyczące tych spraw, ze swej natury drażliwych i delikatnych, nie są jednak znane opinii publicznej, ponieważ w większości pozostają objęte tajemnicą papieską i nie można ich ujawniać bez zgody samego papieża. Dotyczy to także urzędników watykańskich, którzy z racji wykonywanych funkcji posiedli wiedzę o różnych osobistych szczegółach dotyczących np. kandydatów na stanowiska biskupie. Dopóki obowiązuje klauzula tajności, musimy polegać na zdaniu takich osób, jak kardynał Amato czy ks. Oder, którzy mieli wgląd w akta i posiadają najwięcej wiadomości na ten temat.
Sprawa stała się jednak po raz kolejny głośna za sprawą samego Franciszka, który podniósł ją publicznie 5 lutego wracając samolotem z Abu Dhabi ze swej ostatniej podróży zagranicznej. Podjął ten temat podczas zaimprowizowanej konferencji prasowej, pytany nie o Jana Pawła II, lecz o problem nadużyć seksualnych księży wobec zakonnic. Pierwsza część jego odpowiedzi brzmiała następująco:
„To prawda, że w Kościele byli również duchowni, którzy to czynili; w niektórych kulturach jest to zjawisko trochę silniejsze niż w innych. Nie jest to coś, co czynią wszyscy, ale byli tacy księża, a nawet biskupi, którzy to czynili. I sądzę, że to wciąż istnieje, ponieważ nie kończy się to z chwilą dostrzeżenia zjawiska. Sprawa zatem trwa. Od dawna nad tym pracujemy. Suspendowaliśmy i usunęliśmy z tego powodu już niejednego duchownego. Rozwiązaliśmy też – nie wiem, czy proces się zakończył – pewne zgromadzenie żeńskie, bo za bardzo było w to uwikłane. Jest to forma deprawacji. Nie mogę powiedzieć: «w naszym domu tego nie ma«. To prawda. Czy trzeba w tym względzie zrobić jeszcze więcej? Tak! Czy chcemy to zrobić? Tak! Jest to pewien proces, który trwa już od dawna. Papież Benedykt miał odwagę rozwiązać pewne zgromadzenie żeńskie na pewnym poziomie, bo doszło tam do pewnej formy manipulacji kobietami, wręcz manipulacji seksualnej ze strony duchownych czy założyciela. Bardzo często założyciel odbiera wolność, ogranicza wolność zakonnicom i wtedy może dojść do takich rzeczy.”
Jak wyjaśnił dwa dni później „Vatican Insider” (portal realizujący nieoficjalnie politykę informacyjną Watykanu) sprawa dotyczyła żeńskiej gałęzi Wspólnoty św. Jana założonej przez francuskiego dominikanina o. Marie-Dominique Philippe’a i rozwiązanej w roku 2013. Druga część odpowiedzi Franciszka poruszała już jednak zupełnie inną sprawę:
„Co do papieża Benedykta, to chciałbym podkreślić, że jest człowiekiem, który miał odwagę wykonać wiele pracy w tym temacie. Jest taka anegdota: miał wszystkie dokumenty dotyczące zgromadzenia, w którym dochodziło do nadużyć seksualnych i ekonomicznych. Udał się do nich, ale natrafił na przeszkody i nie mógł do nich dotrzeć. Papież Jan Paweł II, który pragnął poznać prawdę, poprosił go o spotkanie. Joseph Ratzinger przedstawił na nim dokumentację, wszystkie zebrane papiery. Gdy wrócił, powiedział do swojego sekretarza: »daj to do archiwum, wygrała druga strona«” Nie wolno nam się tym gorszyć, to są kroki w dłuższym procesie. Ale jeśli chodzi o papieża Benedykta, to pierwszą rzeczą, którą powiedział po wyborze, było: »przynieście mi z powrotem te papiery z archiwów« i rozpoczął śledztwo”.
Wielu publicystów, komentując to wydarzenie, zwracało uwagę na olbrzymi kontrast pomiędzy lekką niezobowiązującą formą wypowiedzi Franciszka (jako „anegdoty” rzuconej w trakcie konferencji prasowej w samolocie) a ciężarem oskarżenia – sprawa dotyczy przecież największego skandalu w Kościele katolickim w XXI wieku oraz odpowiedzialności za jego tuszowanie.
7 lutego „Vatican Insider” wyjaśnił, że w drugim przypadku przywołanym przez Franciszka chodziło o Legionistów Chrystusa oraz ich założyciela Marciala Maciela Degollado. Wiadomo, że akt oskarżenia przeciwko meksykańskiemu duchownemu został przygotowany przez Kongregację Nauki Wiary, którą kierował kardynał Joseph Ratzinger, 18 lutego 1999 roku. Jednak 24 grudnia tego samego roku postępowanie zostało zawieszone. Wznowiono je dopiero w 2005 roku – już za pontyfikatu Benedykta XVI. W trakcie śledztwa udowodniono, że Marcial Maciel Degollado był homoseksualistą, pedofilem, narkomanem i malwersantem finansowym – gdy umierał w 2008 roku, odmówił na łożu śmierci wyspowiadania się, przyznając, że jest niewierzący.
Powstaje pytanie: kto stał za zawieszeniem postępowania w jego sprawie? Znawca problematyki ks. prof. Andrzej Kobyliński, pytany przez portal OKO.press, czy zrobiono to na polecenie Jana Pawła II, odpowiada:
„Tego wcześniej nikt nie mówił. Nie mówi też tego bezpośrednio papież Franciszek! Owszem, można taki wniosek wyprowadzić z przesłanek, ale trzeba zachować w tym względzie niezwykłą ostrożność intelektualną. Znając strukturę władzy w Stolicy Apostolskiej trzeba postawić pytanie: kto może wydać polecenie prefektowi Kongregacji Nauki Wiary? Przy moim rozumieniu kościelnych zależności służbowych, mógł to być papież, ale mógł to być równie dobrze ówczesny sekretarz stanu, kardynał Angelo Sodano. Wydaje mi się, że w tak delikatnej sprawie św. Jan Paweł II mógł zachować pewną ostrożność. Moim skromnym zdaniem bardziej prawdopodobna jest hipoteza, że decyzję mógł podjąć kardynał Angelo Sodano.”
Przeciw Janowi Pawłowi II podnoszony jest też zarzut, że 25 listopada 2004 roku (a więc pół roku przed swą śmiercią) przyjął Marciala Maciela Degollado na audiencji oraz udzielił mu publicznie błogosławieństwa z okazji 60-lecia święceń kapłańskich, mimo że urzędom watykańskim znana była już wtedy mroczna przeszłość założyciela Legionistów Chrystusa. Księża, z którymi rozmawiałem o tym w Rzymie, sądzą, że fakt ten przemawia raczej na korzyść papieża: gdyby przecież miał świadomość podwójnego życia Maciala, to nigdy by tego nie zrobił.
Znana meksykańska watykanistka Valentina Alazraki napisała kilka lat temu książkę o Macielu, w której jeden z rozdziałów poświęcony jest odpowiedzi na pytanie, czy Jan Paweł II wiedział o wszystkim. Po długim śledztwie dziennikarskim doszła do wniosku, że papież nie miał świadomości, kim tak naprawdę był założyciel Legionistów. Pytała o to m.in. byłego rzecznika prasowego Stolicy Apostolskiej Joaquína Navarro-Vallsa, który powiedział jej, że Maciel cynicznie oszukiwał Ojca Świętego – podczas spotkań z nim przysięgał na Boga, że jest niewinny, zaś wszystkie oskarżenia przeciwko niemu zostały spreparowane.
Janowi Pawłowi II, który zawsze starał się dostrzegać w swym rozmówcy lepszą stronę osobowości, nie mieściło się w głowie, że ksiądz katolicki może fałszywie przysięgać, klnąc się na Boga i to w obecności samego papieża. Miał wizję kapłana jako osoby przejrzystej i spójnej wewnętrznie, wykluczającej możliwość życia całymi latami w cynizmie i oszustwie. Pamiętał też z czasów komunistycznych, jak fabrykowano przeciw duchownym nieprawdziwe oskarżenia na tle obyczajowym, dlatego nie dawał wiary takim zarzutom, dopóki wina nie zostanie udowodniona. Sam Maciel głosił natomiast wszem i wobec, że padł ofiarą spisku ze strony wrogów Kościoła. Uwierzyli mu wówczas nawet ci, którzy zdecydowanie walczyli z plagą nadużyć seksualnych wśród duchowieństwa, jak np. ks. Richard John Neuhaus z USA.
Dużą rolę w utrzymywaniu coraz bardziej zniedołężniałego papieża w przekonaniu o niewinności Maciela mogło odgrywać jego otoczenie. W tym kontekście Valentina Alazraki na pierwszym miejscu wymienia ówczesnego sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej kardynała Angelo Sodano. Pisze ona, że to właśnie on miał wywierać na kardynała Ratzingera presję, by nie badać sprawy Maciela. Podobnie uważa włoski watykanista Marco Politti. Jego zdaniem już wcześniej Sodano utrudniał dochodzenie dotyczące nadużyć kardynała Groera w Austrii. Valazraki pisze też, że w 2006 roku, już za pontyfikatu Benedykta XVI, gdy udowodniono winę Maciela, sekretariat stanu kierowany przez kardynała Sodano do końca sprzeciwiał się upublicznieniu przez Watykan informacji na ten temat.
Ta sprawa zapewne powróci na forum publiczne 21 lutego, gdy w Watykanie rozpocznie się konferencja w sprawie pedofilii wśród duchownych. Jeszcze do niedawna przewidywano, że koncentrować się ona będzie wokół zarzutów, jakie w zeszłym roku postawił Franciszkowi w swym głośnym „świadectwie” arcybiskup Carlo Maria Viganò. Po publikacji „Dnia sądu”, a zwłaszcza po konferencji prasowej na pokładzie samolotu wracającego z Emiratów wiadomo, że w centrum uwagi znajdzie się kwestia odpowiedzialności innego papieża – Jana Pawła II.
Tomasz Terlikowski, komentując „anegdotę” opowiedzianą przez Franciszka podczas lotu z Abu Dhabi do Rzymu, stwierdził, że de facto niszczy ona autorytet Jana Pawła II. Zadał w związku z tym zasadne pytanie:
„Jeśli było tak, jak mówi Franciszek, to kiedy dowiedział się o tym obecny Papież? Przed czy po kanonizacji?”
Jeszcze bardziej zasadne wydaje się jednak inne pytanie: Jeśli było tak, jak mówi Franciszek, to dlaczego Benedykt, który o tym wiedział, doprowadził do beatyfikacji Jana Pawła II? Czy dopuściłby do wyniesienia polskiego papieża na ołtarze, gdyby był przekonany, że ten tuszował afery homoseksualno-pedofilskie?
Nikt nie zaprzecza, że za pontyfikatu Jana Pawła II dochodziło do skandali obyczajowych wśród duchownych. Spór toczy się o to, czy miał tego świadomość i jaką posiadał na ten temat wiedzę. Trudno obwiniać głowę Kościoła o nietrafność wszystkich nominacji, skoro na świecie jest ponad 5300 biskupów. W tych sprawach papieże muszą polegać na wypracowanych procedurach i systemie rekomendacji.
Pouczający jest w tym względzie przykład ks. Gustavo Óscara Zanchetty, wieloletniego sekretarza episkopatu Argentyny, a więc bliskiego współpracownika kardynała Jorge Mario Bergoglio, który przewodniczył temu gremium w latach 2005-2011. Wkrótce po swym wyborze Franciszek mianował go biskupem diecezji Oran. W sierpniu 2017 roku z powodu nieustannych konfliktów z miejscowym duchowieństwem Zanchetta musiał podać się do dymisji. Opuścił Argentynę i zamieszkał w Hiszpanii. Wydawało się, że jego kariera kościelna jest już skończona, gdy po trzech miesiącach Franciszek wyciągnął go z niebytu i sprowadził do Watykanu, gdzie specjalnie dla niego stworzono nowe stanowisko asesora w Administracji Dóbr Stolicy Apostolskiej (APSA). Kilka tygodni temu ujawniono jednak, że biskup Zanchetta został zawieszony w pełnieniu obowiązków z powodu oskarżeń o molestowanie kilkunastu kleryków.
Ten przykład pokazuje, że obarczanie winą za nietrafność nominacji biskupich może spotkać każdego papieża. Kluczowe jest zatem pytanie o posiadaną przez nich wiedzę na temat nadużyć seksualnych wśród duchownych. Można przypuszczać, że duży wpływ na blokowanie przepływu informacji za Spiżową Bramą miała i nadal posiada (opisywana choćby przez ks. Dariusza Oko) „lawendowa mafia”. Kardynał Gerhard Müller uważa, że jeśli nie ograniczy się wpływów tego niejawnego lobby w Kościele, to skandale pedofilskie będą wybuchać nadal.
W tej chwili na szczytach hierarchii ścierają się dwie koncepcje dotyczące odpowiedzialności za molestowanie nieletnich przez duchownych oraz za tuszowanie związanych z tym skandali. Pierwsza obarcza winą za to panujący klerykalizm, druga zaś homoseksualistów jako sprawców ok. 80 proc. czynów pedofilskich wśród księży. Zobaczymy, do której diagnozy przychylą się biskupi podczas zbliżającej się konferencji w Watykanie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/433294-czy-franciszek-obciazyl-jana-pawla-ii-odpowiedzialnoscia