Wspólnota
Wokół koncertu skupiła się grupa ludzi, którzy zaangażowali w to dzieło wiele swojego czasu i zdolności. Wspólnota JSJD stała się wspólnotą ludzi, którzy – jak mówi inicjator koncertu – „czerpią radość z tego, że mogą się za siebie modlić”. Może najmocniej doświadczyła tego w bardzo trudnych momentach swojego życia (najpierw śmierć córeczki, potem taty) Tamara Przybysz. – Czułam się wtedy autentycznie niesiona przez tych ludzi, od których odebrałam wielką dawkę serdeczności, ciepła i chrześcijańskiej miłości – wspominała później w albumie „Dotykanie nieba”, wydanym na 10. rocznicę koncertów JSJD. – Jeżeli potrzebuję modlitwy, to mam świadomość, że modli się za mnie Danusia Sklepik w Poznaniu, Tamara w Szczecinie, Ania Kaczmarczyk w Warszawie, cała Polska – podkreślał w tym samym albumie chórzysta Piotr Jakubek.
Piotr poznał swoją żonę Agnieszkę dzięki śpiewowi w chórze. To dzieło scementowało także wiele związków i przyjaźni.
Apokalipsa
Na pierwszy koncert przyszło ok. 7 tys. osób. Dziś publiczność dochodzi już do 40 tys. Nawet te najtrudniejsze pod względem pogodowym, „mokre koncerty” gromadziły od 10 do kilkunastu tys. ludzi.
Najtrudniejszy był rok 2010, kiedy Podkarpacie nawiedziła powódź. Koncert trzeba było przenieść na parking przy pobliskiej galerii handlowej. Tuż przed koncertem puściła się makabryczna ulewa. Technika przestała działać. Firma odpowiedzialna za bezpieczeństwo chciała zamknąć koncert. Ks. Mariusz Mik, który miał poinformować o tym publiczność, wspominał w albumie „Dotykanie nieba”: – Stanąłem na scenie i… zobaczyłem tysiące ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, modlili się i w ogóle ta ulewa im nie przeszkadzała.
Po chwili organizatorzy dostali informację od techników, że za 15-20 minut są w stanie przywrócić nagłośnienie. Tak rozpoczął się niesamowity koncert w strugach strasznej ulewy. Szczególnego dramatyzmu dodawały mu sygnały wozów strażackich i karetek pogotowia, pędzących pobliską ulicą Krakowską w kierunku Ropczyc, na zalewane przez powódź tereny, oraz komunikaty ze sceny, adresowane do kolejnych grup, by gromadziły się przy swoich autokarach, gdyż trzeba wracać, bo drogi do ich miejscowości będą zamknięte. – Jednocześnie patrzyłem na ludzi przed sceną, którzy robili to, co w takiej chwili, przywodzącej na myśl obraz małej apokalipsy, powinni robić uczniowie Pana: wielbili Boga – opowiadał ks. Mariusz Mik.
To, że ten koncert się odbył, to cud. Cudem było też to, że prąd w pływających w wodzie kablach nikogo nie poraził.
Fenomen
Piotr Baron, jeden z najbardziej znanych polskich saksofonistów jazzowych, który kilkakrotnie grał w orkiestrze JSJD, zapytany na potrzeby wspomnianego wcześniej albumu, czy widok tak wielkiej liczby ludzi, śpiewających i modlących się, stanowi dla niego jako muzyka napęd, odpowiedział: – To nie jest napęd. To jest szczęście, że wiele tysięcy ludzi modli się razem. Nie czułem się połechtany w mojej próżności jako muzyka, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi słucha mnie w Parku Sybiraków w Rzeszowie. Byłem raczej „zmiażdżony”, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, potęgą tej modlitwy. To była wielka jedność, zaprzeczenie wieży Babel.
– Dobrze, że do końca nie wiemy, na czym polega fenomen tego koncertu – stwierdził ks. Andrzej Cypryś. – Jest wiele imprez, lepszych czy gorszych, na których tłum też się bawi i szaleje. Ale tłum na tym koncercie reaguje inaczej, ludzie są podniesieni, uduchowieni. To powoduje duch, którego udaje się wykrzesać z serca, a przede wszystkim zwrócić ku Panu Bogu. Fenomen jest chyba w tym: dobrze nam tu być.
Kulminacją każdego koncertu są świadectwa, czyli dzielenie się z zebranymi żywą wiarą. Uczestnikom koncertów JSJD – oprócz opowieści Jana Budziaszka – na pewno pozostanie w pamięci szczególnie poruszające świadectwo Tamary Przybysz po śmierci córeczki Nadziei. Albo znanej piosenkarki Eleni, która w 2010 r. opowiadała o śmierci córki Afrodyty, zamordowanej przez jej chorobliwie zazdrosnego chłopaka. Eleni od razu mu przebaczyła, a przebaczenie nazwała „najtrudniejszą miłością”. Czy Pawła Szkutnickiego, młodego człowieka z Mielca, sparaliżowanego od szyi do stóp, a jednocześnie radosnego i pełnego nadziei, że kiedyś wstanie ze swojego wózka inwalidzkiego.
Uczestnicy koncertu – zarówno z chóru, jak i publiczności – zapytani, na czym polega fenomen tego wydarzenia, czasami używają frazy, że tu ludzie dotykają nieba. W czwartek dotniemy go po raz kolejny. Początek o godz. 19. Ci, którzy nie mogą przybyć w tym dniu do Rzeszowa, również będą mogli dotknąć nieba za pośrednictwem telewizji – koncert co roku retransmituje późnym wieczorem TV Trwam.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Wspólnota
Wokół koncertu skupiła się grupa ludzi, którzy zaangażowali w to dzieło wiele swojego czasu i zdolności. Wspólnota JSJD stała się wspólnotą ludzi, którzy – jak mówi inicjator koncertu – „czerpią radość z tego, że mogą się za siebie modlić”. Może najmocniej doświadczyła tego w bardzo trudnych momentach swojego życia (najpierw śmierć córeczki, potem taty) Tamara Przybysz. – Czułam się wtedy autentycznie niesiona przez tych ludzi, od których odebrałam wielką dawkę serdeczności, ciepła i chrześcijańskiej miłości – wspominała później w albumie „Dotykanie nieba”, wydanym na 10. rocznicę koncertów JSJD. – Jeżeli potrzebuję modlitwy, to mam świadomość, że modli się za mnie Danusia Sklepik w Poznaniu, Tamara w Szczecinie, Ania Kaczmarczyk w Warszawie, cała Polska – podkreślał w tym samym albumie chórzysta Piotr Jakubek.
Piotr poznał swoją żonę Agnieszkę dzięki śpiewowi w chórze. To dzieło scementowało także wiele związków i przyjaźni.
Apokalipsa
Na pierwszy koncert przyszło ok. 7 tys. osób. Dziś publiczność dochodzi już do 40 tys. Nawet te najtrudniejsze pod względem pogodowym, „mokre koncerty” gromadziły od 10 do kilkunastu tys. ludzi.
Najtrudniejszy był rok 2010, kiedy Podkarpacie nawiedziła powódź. Koncert trzeba było przenieść na parking przy pobliskiej galerii handlowej. Tuż przed koncertem puściła się makabryczna ulewa. Technika przestała działać. Firma odpowiedzialna za bezpieczeństwo chciała zamknąć koncert. Ks. Mariusz Mik, który miał poinformować o tym publiczność, wspominał w albumie „Dotykanie nieba”: – Stanąłem na scenie i… zobaczyłem tysiące ludzi, którzy tańczyli, śpiewali, modlili się i w ogóle ta ulewa im nie przeszkadzała.
Po chwili organizatorzy dostali informację od techników, że za 15-20 minut są w stanie przywrócić nagłośnienie. Tak rozpoczął się niesamowity koncert w strugach strasznej ulewy. Szczególnego dramatyzmu dodawały mu sygnały wozów strażackich i karetek pogotowia, pędzących pobliską ulicą Krakowską w kierunku Ropczyc, na zalewane przez powódź tereny, oraz komunikaty ze sceny, adresowane do kolejnych grup, by gromadziły się przy swoich autokarach, gdyż trzeba wracać, bo drogi do ich miejscowości będą zamknięte. – Jednocześnie patrzyłem na ludzi przed sceną, którzy robili to, co w takiej chwili, przywodzącej na myśl obraz małej apokalipsy, powinni robić uczniowie Pana: wielbili Boga – opowiadał ks. Mariusz Mik.
To, że ten koncert się odbył, to cud. Cudem było też to, że prąd w pływających w wodzie kablach nikogo nie poraził.
Fenomen
Piotr Baron, jeden z najbardziej znanych polskich saksofonistów jazzowych, który kilkakrotnie grał w orkiestrze JSJD, zapytany na potrzeby wspomnianego wcześniej albumu, czy widok tak wielkiej liczby ludzi, śpiewających i modlących się, stanowi dla niego jako muzyka napęd, odpowiedział: – To nie jest napęd. To jest szczęście, że wiele tysięcy ludzi modli się razem. Nie czułem się połechtany w mojej próżności jako muzyka, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi słucha mnie w Parku Sybiraków w Rzeszowie. Byłem raczej „zmiażdżony”, w najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, potęgą tej modlitwy. To była wielka jedność, zaprzeczenie wieży Babel.
– Dobrze, że do końca nie wiemy, na czym polega fenomen tego koncertu – stwierdził ks. Andrzej Cypryś. – Jest wiele imprez, lepszych czy gorszych, na których tłum też się bawi i szaleje. Ale tłum na tym koncercie reaguje inaczej, ludzie są podniesieni, uduchowieni. To powoduje duch, którego udaje się wykrzesać z serca, a przede wszystkim zwrócić ku Panu Bogu. Fenomen jest chyba w tym: dobrze nam tu być.
Kulminacją każdego koncertu są świadectwa, czyli dzielenie się z zebranymi żywą wiarą. Uczestnikom koncertów JSJD – oprócz opowieści Jana Budziaszka – na pewno pozostanie w pamięci szczególnie poruszające świadectwo Tamary Przybysz po śmierci córeczki Nadziei. Albo znanej piosenkarki Eleni, która w 2010 r. opowiadała o śmierci córki Afrodyty, zamordowanej przez jej chorobliwie zazdrosnego chłopaka. Eleni od razu mu przebaczyła, a przebaczenie nazwała „najtrudniejszą miłością”. Czy Pawła Szkutnickiego, młodego człowieka z Mielca, sparaliżowanego od szyi do stóp, a jednocześnie radosnego i pełnego nadziei, że kiedyś wstanie ze swojego wózka inwalidzkiego.
Uczestnicy koncertu – zarówno z chóru, jak i publiczności – zapytani, na czym polega fenomen tego wydarzenia, czasami używają frazy, że tu ludzie dotykają nieba. W czwartek dotniemy go po raz kolejny. Początek o godz. 19. Ci, którzy nie mogą przybyć w tym dniu do Rzeszowa, również będą mogli dotknąć nieba za pośrednictwem telewizji – koncert co roku retransmituje późnym wieczorem TV Trwam.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kosciol/344125-jednego-serca-jednego-ducha-najwiekszy-koncert-uwielbieniowy-w-europie-w-boze-cialo-po-raz-pietnasty-w-rzeszowie?strona=2