Chory na raka mózgu kapłan: "Lęk przed śmiercią daje się oswoić"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. YouTube
Fot. YouTube

Ks. Jan Kaczkowski, kapelan puckiego hospicjum, cierpi na glejaka mózgu czwartego stopnia. W rozmowie z „Polska The Times” kapłan zdradza, jak radzi sobie z chorobą i ze świadomością, że w każdej chwili może umrzeć.

Ks. Kaczkowski zachorował 40 miesięcy temu. To, że jeszcze żyje, nazywa „cudem pełzającym”.

Glejak pełznie i Pan Bóg pełznie ze mną, a ja z nimi. Lęk przed śmiercią można oswoić

— przekonuje duchowny.

Tłumaczy, że nie da się żyć cały czas w „eschatologicznym napięciu”. Swój wypełniony kalendarz musi dopasowywać do wyników badań. Gdy są złe, usuwa mniej istotne plany i wybiera to, co najważniejsze. Jak pisze w swojej książce, stara się żyć „na pełnej petardzie”. Uważa, że nieuleczalna choroba z niczego go nie zwalnia ani do niczego nie predestynuje. Po prostu stara się być uczciwym człowiekiem i kapłanem - aż do śmierci. O sobie mówi, że jest „onkocelebrytą”. Pomaga mu to w nabraniu dystansu do siebie. Zawsze chodzi w stroju duchownym - sutannie  lub w koloratce. Dużą dozę samodzielności daje mu przystosowany dla osób niepełnosprawnych samochód.

Kiedy wsiadam do auta, czuję się zdrowy

— opowiada ks. Kaczkowski.

Zdarza się, że najwięcej czasu traci na przejście z parkingu do celu. Żeby się ubrać i umyć, potrzebuje pomocy drugiej osoby - gdyby to robił sam, zajęłoby mu to dwie godziny. Jest człowiekiem bardzo aktywnym. Nie chciał przyjąć proponowanej mu przez ZUS renty.

Dopóki będę żył i będę mógł gadać i pracować, nigdy łapy do Polski po rentę nie wyciągnę

— zarzeka się ks. Kaczkowski.

Pacjenci hospicjum, w którym pracuje i gdzie mieszka, mogą na niego liczyć o każdej porze dnia i nocy, bo nie rozstaje się z telefonem komórkowym. Twierdzi, że jest to jego „księżowski psi obowiązek”.

Według kapelana nie należy ukrywać przed ludźmi prawdy, jeśli są ciężko chorzy, ale powinno się im o tym mówić z miłością. To pozwala choremu przygotować się na to, co go czeka.

Prawdziwe odejścia, bez ściemy: „wszystko będzie dobrze”, są o wiele łagodniejsze

— tłumaczy ks. Kaczkowski.

Podkreśla wagę sakramentu namaszczenia chorych.

Mocno w to wierzę, że mocą tego sakramentu pędzi przed oblicze Boga

— mówi duchowny.

Dziwi go to, że tak wiele osób odwleka przyjęcie tego sakramentu.

To jest dziwne, że wszyscy chcemy zbawienia, ale nikt nie chce umrzeć. Wszyscy chcemy do nieba, ale żeby nas wciągnęli tam żywcem jak Matkę Najświętszą. A to się nie da

— podsumowuje ks. Jan Kaczkowski.

bzm/”Polska The Time”

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych