12 września 1683 r., 341 lat temu, pod Wiedniem koalicja wojsk chrześcijańskich dowodzonych przez króla Jana III Sobieskiego pokonała armię turecką dowodzoną przez wezyra Kara Mustafę. Triumf ten uważany jest za jeden z największych w polskiej historii i moment przełomowy dla losów całej Europy, która uratowana została przed zalewem islamu. „Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały” - pisał Jan III Sobieski w liście do królowej Marysieńki. Był przekonany, że zwycięstwo było dziełem Maryi.
Poszukiwanie sojuszników
W drugiej połowie XVII w. stosunek władców Turcji do Rzeczypospolitej wynikał m.in. z przekonania, że zawarty w 1667 r. rozejm rosyjsko-polski jest wstępem do wspólnego ataku tych państw na ich kraj. Niebagatelne znaczenie miało również sprzymierzenie Kozaków z Rosją, których Turcja mogła traktować jako potencjalnego sojusznika. Dlatego w 1672 r. wykorzystując wewnętrzną słabość Rzeczypospolitej, Turcy zajęli należące do Polski Podole z potężną twierdzą w Kamieńcu Podolskim. Kozacki hetman Piotr Doroszenko uznał zwierzchnictwo Turcji nad Ukrainą. Po upokarzającym dla Rzeczypospolitej pokoju w Buczaczu Polska nie tylko utraciła Podole, lecz zobowiązała się także do płacenia Turcji 22 tys. talarów rocznego haraczu, co czyniło z niej lennika. Było oczywiste, że poniżający pokój zostanie niebawem odrzucony.
W 1673 r. wojska Rzeczypospolitej dowodzone przez hetmana Jana Sobieskiego pokonały Turcję pod Chocimiem. Konflikt zakończył się pokojem, który nie zadowalał Polaków, ponieważ pozostawiał Podole pod władaniem Turcji. Sobieski, któremu zwycięstwo pod Chocimiem zapewniło polską koronę, w obliczu nieuchronnego starcia z Turcją rozpoczął poszukiwania sojuszników. Początkowo planował koalicję z Francją i Szwecją, jednak wobec negatywnego nastawienia Ludwika XIV, który uważał Turcję za sojusznika w konflikcie z Cesarstwem, zwrócił się w stronę Habsburgów i Rosji. Choć zarówno car, jak i cesarz nie zareagowali przychylnie na starania Polski, to wobec fiaska zabiegów dyplomatycznych i wobec realnego zagrożenia ze strony Turcji Habsburgowie zaczęli dążyć do przymierza z Rzecząpospolitą.
Wezyr „nie zazna spokoju, dopóki Bazyliki św. Piotra nie przerobi na stajnie sułtana”
W kolejnych latach agresja Turcji była wymierzona w Rosję oraz posiadłości Habsburgów. Pod koniec 1682 r. dyplomaci tureccy zażądali od Wiednia przekazania jednej z nadgranicznych twierdz. Austriacki dyplomata stwierdził, że twierdze zdobywa się przy pomocy szabli, a nie słów. Tureckie żądania były jedynie pretekstem zmierzającym do rozpoczęcia ogromnej wojny, której faktycznym celem było zdobycie Rzymu. Jeden z pisarzy z epoki stwierdził, że wezyr „nie zazna spokoju, dopóki Bazyliki św. Piotra nie przerobi na stajnie sułtana”.
Stosunek sił
Wiosną 1682 r. potężna armia zaczęła ze wszystkich stron imperium zmierzać do Belgradu, który wezyr wyznaczył jako miejsce koncentracji przed marszem na Wiedeń. W maju 1683 r. przybył tam również sułtan Mehmed IV, który przekazał wezyrowi słynny zielony sztandar Mahometa, najważniejszy symbol władzy i potęgi osmańskiej. Armia Kary Mustafy liczyła w sumie ok. 100 tys. żołnierzy. Wezyr był przekonany o zwycięstwie. Postanowił minąć pograniczne zamki kontrolowane przez Austriaków i ruszyć prosto na Wiedeń. Po klęsce jeden z tureckich kronikarzy krytykował jego strategię oraz niedostateczne przygotowanie wojska do oblężenia. W jego szeregach brakowało m.in. najcięższych armat i moździerzy oraz zaopatrzenia potrzebnego do prowadzenia długotrwałego oblężenia.
U progu wojny cała armia cesarska liczyła zaledwie 35 tys. żołnierzy. Od początku roku udało się ją rozbudować do blisko 80 tys. żołnierzy, ale wartość bojowa wielu oddziałów nie była najwyższa. Zaciąg prowadzono m.in. w Polsce i na Węgrzech. Szczególnie liczono na rozwój jazdy, zwłaszcza formacji huzarów, która mogła się przeciwstawić oddziałom tureckim. Już w lutym 1683 r. w Polsce organizowano dwa regimenty jazdy mające wesprzeć Habsburgów. Na czele jednego z nich stanął uzdolniony Hieronim Lubomirski. Cesarz liczył również na wsparcie państw niemieckich, głównie Bawarii, Hesji i Saksonii. Siły Cesarstwa miały więc stosunkowo duży potencjał, a ich dowódcy byli doświadczeni w wielu wojnach toczonych we wcześniejszych latach.
Dowódcą całości sił cesarskich został szwagier Leopolda I, książę Karol Lotaryński, który dziesięć lat wcześniej z dużym powodzeniem walczył przeciwko Francji nad Renem. Jego armia była jednak rozdrobniona między wiele twierdz, które w założeniach miały opóźniać marsz armii muzułmańskiej.
Karol Lotaryński postanowił powstrzymać jej marsz nad rzeką Rabą w pobliżu twierdzy Jawaryn. Mimo że próba ta zakończyła się niepowodzeniem, Turcy ponieśli poważne straty. Kara Mustafa musiał również pozostawić pod murami twierdzy spore siły, aby jej obrońcy nie mogli działać na tyłach jego wojsk. Ponadto wsparł wojskowo powstańców węgierskich planujących atak na Bratysławę. Miastu pomocy udzieliły oddziały księcia Lotaryńskiego, który dał odpór powstańcom i bronił dostępu na Morawy. Tym samym armia turecka ruszając na Wiedeń, była znacznie słabsza niż w momencie wymarszu z Belgradu. Błędem Turków było także palenie wszystkich pozostawionych za sobą pól uprawnych i spichlerzy. Pod koniec oblężenia Wiednia brakowało im żywności, którą wcześniej lekkomyślnie niszczyli. Palono też budzące zadziwienie Turków miasteczka, bogate wsie oraz winnice. Oglądając je, kronikarze tureccy towarzyszący wyprawie dostrzegali ogromne zacofanie i ubóstwo własnego kraju.
Antyturecka koalicja
14 lipca Turcy dotarli pod Wiedeń. Pod jego murami Kara Mustafa odwiedził miejsce, w którym stał namiot sułtana Sulejmana Wspaniałego, który próbował zdobyć miasto w 1529 r.
W ręce Turków wpadły wszystkie cesarskie pałace wokół Wiednia. I wszystkie zostały spalone. Ich gospodarza nie było w Wiedniu już od tygodnia. Wraz z całym dworem oraz większością bogatych mieszczan wyjechał do Linzu. Pierwszego dnia oblężenia przed bramą do miasta przyjęto list od wezyra, w którym obiecywał mieszkańcom bezpieczeństwo, jeśli staną się wyznawcami Allaha.
Natomiast jeśli będziecie się sprzeciwiać i stawiać opór, wówczas z łaski Allaha najwyższego zamek Wiedeń zostanie potęgą padyszacha zdobyty i opanowany, a wtedy ani jednej osoby nie oszczędzi się i nie pożałuje
— nawoływał Kara Mustafa. Austriacy nie udzielili odpowiedzi i rozpoczęli ostrzał wojsk tureckich.
Tymczasem na arenie międzynarodowej trwały zabiegi o stworzenie antytureckiego aliansu. Już od schyłku lat siedemdziesiątych w Warszawie wiedziano, że kolejna wojna z Turcją jest tylko kwestią czasu. Było to tym bardziej oczywiste, że wszelkie nadzieje Jana III Sobieskiego na sojusz z nienawidzącą Habsburgów Francją zostały całkowicie zawiedzione. Już pod koniec 1681 r. poseł habsburski w Warszawie zabiegał o ostateczne odwrócenie polskich sojuszy i sprzymierzenie z Wiedniem. Obie strony były „skazane” na zawarcie takiego porozumienia. Swój pogląd wyraził sam król.
Jeśli Wiedeń zginie, kto ubezpieczy Warszawę? […] Lepiej w cudzej ziemi, o cudzym chlebie i w asyście wszystkich imperii, nie tylko samego cesarza sił, wojować aniżeli samym się bronić o swym chlebie i kiedy nas jeszcze przyjaciele i sąsiedzi odstąpią, gdy im w takim razie prędkiego nie damy sukursu
— podkreślał podczas obrad sejmowych. Nie wszyscy podzielali opinię Sobieskiego. Wielu polityków wskazywało, że we wcześniejszych latach Rzeczpospolita nie otrzymała jakiejkolwiek pomocy ze strony Habsburgów, kiedy sama walczyła z Turcją.
Na sejmie warszawskim w styczniu 1683 r. król ostatecznie rozprawił się ze stronnictwem profrancuskim, jednocześnie darowując im możliwość oskarżenia o zdradę. Pretekstem miały być ich poufne kontakty z Wersalem. Jednocześnie uchwalono znaczące podatki, które miały wzmocnić zaniedbaną polską jazdę.
Sojusz przewidujący wzajemną pomoc w razie ataku tureckiego podpisano 31 marca 1683 r. Jego zapisy były korzystne dla Polski. Austria i Polska zobowiązywały się do prowadzenia wspólnej walki przeciw Turcji. Habsburgowie mieli wystawić 60-tysięczną armię. Nie znając kierunku uderzenia Turków, Austriacy zgodzili się, że będą bronić Krakowa, jeśli inwazja będzie zmierzać w kierunku polskiej stolicy. Cesarz zobowiązał się wypłacić Polsce 1,2 mln zł i zrzekł się pretensji do długów z czasów potopu szwedzkiego. Polska miała prowadzić rozmowy zmierzające do rozszerzenia sojuszu o Rosję, a Austriacy – o Wenecję. Gwarantem przestrzegania zapisów umowy został papież Innocenty XI.
Niemiecki kronikarz nazwał sojusz „promieniem słońca”. Równie entuzjastycznie na wieść o sprzymierzeniu wymierzonym w Turcję zareagowała większość szlacheckiej opinii publicznej. Mobilizacja sił i wpływy z podatków były znacznie szybsze i bardziej skuteczne niż w przypadku innych kluczowych kampanii wojennych Rzeczypospolitej. Ostatecznie wystawiono ok. 47 tys. żołnierzy. Wzmocniono też nadgraniczne twierdze. Z kraju wydalono francuskiego ambasadora, który stale angażował się w antyhabsburskie intrygi.
Już 16 lipca do Warszawy dotarła informacja o zbliżaniu się wojsk tureckich do Wiednia. Wkrótce potem cesarski wysłannik hrabia Waldstein dostarczył do Wilanowa list, w którym cesarz Leopold pisał: „Nie tyle oczekujemy wojsk Waszej Królewskiej Mości, ile osoby waszej, pewni, że osoba wasza królewska na czele naszych wojsk i imię wasze, tak groźne dla wspólnych nieprzyjaciół, same zapewnią mu klęskę”. Cesarski poseł wręczał list, klęcząc przed Sobieskim. Król opuścił Wilanów 18 lipca. Cztery dni później był już w Częstochowie, gdzie spędził dzień na uroczystym nabożeństwie. 4 sierpnia przybył do Krakowa. Pod miastem zbierały się wszystkie siły mające iść na odsiecz stolicy cesarstwa. Większość wojsk ruszyła na południe w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Polska odsiecz
Król zdecydował o przyspieszeniu wymarszu na Wiedeń z powodu alarmujących wieści, przekazywanych m.in. przez księcia Lotaryńskiego. Wiedziano również, że mimo dużych przygotowań stolica cesarstwa i jej kilkunastotysięczna załoga nie wytrzymają zbyt długiego oblężenia. Rozbudowywane od lat dwudziestych XVI w. umocnienia nie wytrzymałyby długiego starcia z artylerią turecką oraz minerami.
Podczas dwumiesięcznego oblężenia Turcy dzięki ciągłym atakom i pracom minerów zdobyli pierwsze fortyfikacje miasta, co groziło zajęciem twierdzy, której załoga uległa w czasie obrony znacznemu uszczupleniu. Brakowało także prochu oraz sprawnych dział. Mimo to austriaccy artylerzyści zadawali atakującym duże straty. W trakcie jednego z ostrzałów niemal zginął sam Kara Mustafa. Kłopoty Turków wzmogły ich brutalność. W drodze na Wiedeń w ręce wojsk osmańskich wpadły tysiące austriackich żołnierzy. Piętnaście tysięcy z nich zostało doprowadzonych pod mury twierdzy. Jeden z nich zamordował tureckiego żołnierza, którego miał być niewolnikiem. W odpowiedzi Mustafa nakazał wymordowanie wszystkich jeńców.
W drugiej połowie sierpnia armia Jana III Sobieskiego maszerowała przez Śląsk. Ziemie te po raz pierwszy od stuleci gościły polskiego władcę. Jego orszak był entuzjastycznie witany przez miejscowych Polaków. 31 sierpnia Sobieski spotkał się ze swoim byłym konkurentem do korony, księciem Lotaryńskim. 3 września w Stetteldorf odbyły się obrady rady wojennej z udziałem polskich dowódców i książąt niemieckich. Wysłuchawszy ich opinii, Sobieski rozkazał rozdzielenie sił i przejście przez Dunaj w dwóch punktach, a następnie marsz pod Wiedeń wzdłuż Dunaju i przez Las Wiedeński. Na koniec spotkania otrzymał buławę symbolizującą dowodzenie wszystkimi siłami chrześcijańskimi. Ostatecznie całość armii połączyła się 9 września pod Tulln, zaledwie 25 km od oblężonego miasta.
4 września Kara Mustafa otrzymał informacje o zbliżaniu się odsieczy. Zgodnie z przewidywaniami Sobieskiego zdecydował, że nie odstąpi od Wiednia i nie ruszy na spotkanie wojsk chrześcijańskich. Wzmógł ostrzał miasta, pragnąc zdobyć je przed nadejściem wojsk Sobieskiego. Dowódca połączonych sił zdawał sobie sprawę, że zdobycie Wiednia jest już tylko kwestią dni. W trakcie jednego z rekonesansów zrozumiał, że najlepszym miejscem do dowodzenia bitwą będzie wzgórze Kahlenberg. 11 września wojska obsadziły dziesięciokilometrową linię wzgórz Kahlenberg–Leopoldsberg. Roztaczał się z nich widok na obóz turecki i oblężone miasto. O godz. 22 przybycie odsieczy zostało uczczone wystrzeleniem rac z wieży katedry św. Stefana. Łączność z miastem utrzymywano przez kurierów przedzierających się do miasta. Wśród nich był Jerzy Franciszek Kulczycki, po bitwie założyciel pierwszej wiedeńskiej kawiarni.
W nocy z 11 na 12 września morale Turków zaczęło się załamywać. Kronikarze wspominają o dezercjach i rozprężeniu w obozie. Kara Mustafa rozkazał zajęcie pozycji u stóp wzgórz, aby nie dopuścić do rozwinięcia błyskawicznego natarcia na równinie u stóp miasta. O 4 rano rozgorzały pierwsze walki pomiędzy dragonią cesarską i janczarami. Właściwa bitwa rozpoczęła się po opadnięciu porannych mgieł i rozpoczęciu ostrzału z Kahlenbergu. Pierwszy do ataku na lewym skrzydle ruszył książę Lotaryński. Wraz z nimi ruszyła polska dragonia Hieronima Lubomirskiego. Kara Mustafa odpowiedział uderzeniem w centrum. Atak załamał się w ogniu artylerii.
W tym czasie król wziął udział w mszy, a następnie zjadł obiad. Na wieść o dotarciu wojsk cesarskich do równiny Sobieski przedefilował przed gotowymi do walki oddziałami. Pierwsza do ataku ruszyła piechota, której zadaniem było oczyszczenie wąwozów dla jazdy. Około 15 jasne stawało się, że klęska turecka jest przesądzona. Aby uniknąć utraty łupów, z pola bitwy uciekła jedna z ord tatarskich. Widząc rosnącą przewagę wojsk cesarskich na lewym skrzydle Sobieski rozkazał rozpoczęcie generalnego ataku. Początkowo planował, że będzie on miał miejsce dopiero następnego dnia, ale sytuacja na polu bitwy skłoniła go do podjęcia decyzji, która przypieczętowała los całej armii tureckiej. Do tego momentu Kara Mustafa miał jeszcze szansę wycofania dużej części wojsk i odejścia spod Wiednia. Wielki Wezyr wystawił przeciwko atakowi polskiej jazdy niemal wszystkie siły, które wciąż były zdolne do walki. Sobieski poprowadził atak, a następnie zatrzymał się i wraz z innymi dowódcami obserwował rozpędzanie się 20 tysięcy konnych, w tym 2,5 tys. husarii. Szeregi tureckie zostały błyskawicznie przełamane. Kluczowa część szarży trwało około pół godziny. Wieczorem zagrożony był już obóz i znajdująca się w namiocie wezyra chorągiew Mahometa. W obozie zapanował chaos. Turcy i Tatarzy grabili skarbiec znajdujący się wśród namiotów wezyra. Ten, wciąż kierował walką. Dopiero późnym wieczorem siłą został wsadzony na konia i uszedł z pola bitwy. Kara Mustafa dotarł do Belgradu. 25 grudnia został zamordowany na rozkaz sułtana.
Interwencja Maryi
Jan III Sobieski był przekonany, że zwycięstwo było dziełem Maryi. Dlatego w dowód wdzięczności zorganizował z Krakowa pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę i u stóp Jasnogórskiej Pani złożył w darze znaczną część zdobyczy.
Ukrócenie imperialnych poczynań Stambułu na pograniczu z Rzeczpospolitą, nie uchroniły państwa na newralgicznym odcinku wschodnim i północno-wschodnim. Nastąpiło wzmocnienie mocarstw, które w następnym stuleciu podzieliły między sobą terytorium I Rzeczpospolitej.
Od 1996 roku na pamiątkę odsieczy wiedeńskiej Jana III Sobieskiego, 12 września obchodzone jest w Polsce Święto Wojsk Lądowych.
List do Marysieńki
Król Jan III Sobieski, w liście pisanym do swojej ukochanej żony, siedząc w nocą w zdobycznych namiotach wezyrskich pisał tak:
Jedyna duszy i serca pociecho, najśliczniejsza i najukochańsza Marysieńku!
Bóg i Pan nasz na wieki błogosławiony dał zwycięstwo i sławę narodowi naszemu, o jakiej wieki przeszłe nigdy nie słyszały. Działa wszystkie, obóz wszystek, dostatki nieoszacowane dostały się w ręce nasze. Nieprzyjaciel, zasławszy trupem aprosze, pola i obóz, ucieka w konfuzji. Wielbłądy, muły, bydle, owce, które to miał po bokach, dopiero dziś wojska nasze brać poczynają, przy których Turków trzodami tu przed sobą pędzą; drudzy zaś, osobliwie des renegats, na dobrych koniach i pięknie ubrani od nich tu do nas uciekają. Taka się to rzecz niepodobna stała, że dziś już między pospólstwem tu w mieście i u nas w obozie była trwoga, rozumiejąc i nie mogąc sobie inaczej perswadować, jeno że nieprzyjaciel nazad się wróci, Prochów samych i amunicyj porzucił więcej niżeli na milion.
Widziałem też nocy przeszłej rzecz tę, którejm sobie zawsze widzieć pragnął. Kanalia nasza w kilku miejscach zapaliła tu prochy, które cale Sądny Dzień reprezentowały, bez szkody cale ludzkiej: pokazały na niebie, jako się obłoki rodzą. Ale to nieszczęście wielkie, bo pewnie na milion w nich uczyniło szkody.
Wezyr tak uciekł od wszystkiego, że ledwo na jednym koniu i w jednej sukni. Jam został jego sukcesorem, bo po wielkiej części wszystkie mi się po nim dostały splendory;a to tym trafunkiem, że będąc w obozie w samym przedzie i tuż za wezyrem postępując, przedał się jeden pokojowy jego i pokazał namioty jego, tak obszerne, jako Warszawa albo Lwów w murach. Mam wszystkie znaki jego wezyrskie, które nad nim noszą; chorągiew mahometańską, którą mu dał cesarz jego na wojnę i którą dziśże jeszcze posłałem do Rzymu Ojcu św. przez Talentego pocztą. Namioty, wozy wszystkie dostały roi się, et mille d’autres galanteries fort jolies et fort riches, mais fort riches, lubo się jeszcze siła rzeczy nie widziało. [Il] n’y a point de comparaison avec ceux de Chocim. Kilka samych sajdaków rubinami i szafirami sadzonych stoją się kilku tysięcy czerwonych złotych. Nie rzekniesz mnie tak, moja duszo, jako więc tatarskie żony mawiać zwykły mężom bez zdobyczy powracającym, „żeś ty nie junak, kiedyś się bez zdobyczy powrócił”, bo ten co zdobywa, w przedzie być musi. Mam i konia wezyrskiego ze wszystkim siedzeniem; i samego mocno dojeżdżano, ale się przecię salwował. Kihaję jego, tj. pierwszego człowieka po nim, zabito, i paszów niemało. Złotych szabel pełno po wojsku, i innych wojennych rynsztunków. Noc nam ostatka przeszkodziła i to, że uchodząc, okrutnie się bronią et font la plus belle retirade du monde.
Janczarów swoich odbiegli w aproszach, których w nocy wyścinano, bo to była taka hardość i pycha tych ludzi, że kiedy się jedni z nami bili w polu, drudzy szturmowali do miasta; jakoż mieli czym co począć.
Ja ich rachuję, prócz Tatarów, na trzykroć sto tysięcy; drudzy tu rachują namiotów samych na trzykroć sto tysięcy i biorą proporcję trzech do jednego namiotu, co by to wynosiło niesłychaną liczbę. Ja jednak rachuję namiotów sto tysięcy najmniej, bo kilką obozów stali. Dwie nocy i dzień rozbierają ich, kto chce, już i z miasta wyszli ludzie, ale wiem, że i za tydzień tego nie rozbiorą.
Ludzi niewinnych tutecznych Austriaków, osobliwie białychgłów i ludzi siła porzucili; ale zabijali, kogokolwek tylko mogli. Siła bardzo zabitych leży białychgłów, ale i siła rannych i które żyć mogą. Wczora widziałem dzieciątko jedne we trzech leciech, chłopczyka bardzo najmilejszego, któremu zdrajca przeciął gębę szkaradnie i głowę. Ale to trefna, że wezyr wziął tu był gdzieś w którymś ci cesarskim pałacu strusia żywego dziwnie ślicznego; tedy i tego, aby się nam w ręce nie dostał, kazał ściąć. Co zaś za delicje miał przy swych namiotach, wypisać niepodobna. Miał łaźnie, miał ogródek i fontanny, króliki, koty; i nawet papuga była, ale że latała, nie mogliśmy jej pojmać.
Dziś byłem w mieście, które by już było nie mogło trzymać dłużej nad pięć dni. Oko ludzkie nie widziało nigdy takich rzeczy, co to tam miny porobiły: z beluardów podmurowanych okrutnie wielkich i wysokich, porobiły skały straszliwe i tak je zrujnowali, że więcej trzymać nie mogły. Pałac cesarski wniwecz od kul zepsowany.
Wojska wszystkie, które dobrze bardzo swoją czyniły powinność, przyznały P. Bogu a nam tę wygraną potrzebę. Kiedy już nieprzyjaciel począł uchodzić i dał się przełamać - bo mnie się przyszło z wezyrem łamać, który wszystkie a wszystkie wojska na moje skrzydło prawe sprowadził, tak że już nasz środek albo korpus, jako i lewe skrzydło nie miały nic do czynienia i dlatego wszystkie swoje niemieckie posiłki do mnie obróciły - przybiegały tedy do mnie książęta, jako to elektor bawarski, Waldeck, ściskając mię za szyję a całując w gębę, generałowie zaś w ręce i w nogi; cóż dopiero żołnierze!
Oficerowie i regimenty wszystkie kawalerii i infantem wołały: ,,Ach, unzer brawe Kenik!” Słuchały mię tak, że nigdy tak nasi. Cóż dopiero, i to dziś rano, książę lotaryński, saski (bo mi się z nimi wczora widzieć nie przyszło, bo byli na samym końcu lewego skrzydła, którym do p. marszałka nadwornego przydałem był kilka usarskich chorągwi); cóż komendant Staremberk tuteczny!
Wszystko to całowało, obłapiało, swym Salwatorem zwało. Byłem potem we dwóch kościołach. Sam lud wszystek pospolity całował mi ręce, nogi, suknie; drudzy się tylko dotykali, wołając: „Ach, niech tę rękę tak waleczną całujemy!”
Chcieli byli wołać wszyscy „Vivat!”, ale to było znać po nich, że się bali oficerów i starszych swoich. Kupa jedna nie wytrwała i zawołała: „Vivat!” pod strachem, na co widziałem, że krzywo patrzano; dlatego zjadłszy tylko obiad u komendanta, wyjechałem z miasta tu do obozu, a pospólstwo ręce wznosząc prowadziło mię aż do bramy. Widzę, że i komendant krzywo tu patrzą na się z magistratem miejskim, bo kiedy mię witali, to ich nawet mi i nie prezentował. Książęta się zjechali i cesarz daje znać o sobie, że jest za milę; a ten list nie kończy się, aż teraźniejszym rankiem, nie dają mi tedy dopisować i dłużej się cieszyć z Wcią sercem moim.
Naszych niemało zginęło w tej potrzebie; osobliwie tych dwóch żal się Boże, o których już tam opowiedział Dupont. Z wojsk cudzoziemskich książę de Croy zabity, brat postrzelony i kilku znacznych zabitych. Padre d’Aviano, który mię się na-całować nie mógł, powiada, że widział gołębicę białą nad wojskami się naszymi przelatującą.
My dziś za nieprzyjacielem się ruszamy w Węgry. Elektorowie odstąpić mię nie chcą. To takie nad nami błogosławieństwo Boże, za co Mu niech będzie na wieki cześć, sława i chwała! Kiedy już postrzegł wezyr, że wytrzymać nie może, zawoławszy synów do siebie, płakał jako dziecię. Potem rzekł do chana: ,,Ty mię ratuj, jeśli możesz!” Odpowiedział mu chan: „My znamy króla, nie damy mu rady i sami o sobie myśleć musimy, abyśmy się salwować mogli”.
Gorąca tu mamy tak srogie, że prawie nie żyjemy, tylko piciem. Teraz dopiero znaleziono okrutną jeszcze moc wozów z prochami i ołowiem; ja nie wiem, czym już oni będą strzelali. W ten moment dają nam znać, że ostatnie kilkanaście działek małych letkich porzucił nieprzyjaciel. Już tedy wsiadamy na koń ku węgierskiej stronie prosto za nieprzyjacielem, i jakom dawno wspominał, że się, da P. Bóg, w Stryju aż z sobą przywitamy; gdzie p. Wyszyński niech każe kończyć kominy i stare poprawować budynki.
List ten najlepsza gazeta, z którego na cały świat kazać zrobić gazetę, napisawszy, que c’est la lettre du Roi a la Reine. Książęta saski i bawarski dali mi słowo i na kraj świata iść ze mną. Musimy iść dwie mili wielkim pośpiechem dla wielkich smrodów od trupów, koni, bydeł, wielbłądów. Do króla francuskiego napisałem kilka słów, że jako au Roi tres Chretien oznajmuje de la bataille gagnee et du salut de la chretiente. Cesarz już tu tylko o mil półtorej, płynie Dunajem; ale widzę, że się nieszczerze chce widzieć ze mną, dla swej podobno pompy, życzyłby zaś być sobie jako najprędzej w mieście pour chanter le „Te Deum” i dlatego ja mu stąd ustępuję, mając sobie za największe szczęście ujść tych ceremonij, nad które niceśmy tu jeszcze nie doznali.
Fanfanik brave au dernier point, na piądź mię jeszcze nie odstąpił. Ilse porte a merveille w takich fatygach, jakie większe być nie mogą, et se fait fort joli. Z księciem bawarskim (który lezie wszędzie do nas i wczora przyjechał do nas do komendanta, dowiedziawszy się o mnie) jako brat z bratem zdobyczy mu swoje Fanfanik rozdaje ostatnie. Książę de Hesse von Cassel, którego tylko niedostawało, przybył tu do nas. C’est une armee veritablement ressemblante [a celle], que le grand Godfred menait a la Terre Sainte.
Jużże tedy kończyć muszę, całując i ściskając ze wszystkiego serca i duszy na j śliczniejszą moją Marysieńkę. A M. le Marquis et a ma soeur mes baisemams.
Niech się wszyscy cieszą, a P. Bogu dziękują, że pogaństwu nie pozwolił pytać się: ,,A gdzie wasz Bóg?” Dzieci całuję i obłapiam. Minionek ma się z czego cieszyć, bo jego chorągiew wezyra złamała i sławę największą u wszystkiego utrzymała wojska. M. le Comte zdrów dobrze, nie odstąpił mię i na piądź. Do Litwy piszę, tj. do dwóch hetmanów, aby już nie tu, ale prosto szli do Węgier; Kozacy zdrajcy niechaj za mną idą. Te listy do hetmanów litewskich odsyłać jako najpilniej; którędy będą mieli iść Litwa, oznajmi się drugą okazją.
mall / dzieje.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/705818-341-rocznica-wiktorii-wiedenskiej-ocalila-europe