Bywały akcje większe, bardziej brawurowe i efektowne, ale chyba żadna nie była tak doskonale zaplanowana. 8 maja 1946 roku, niemal bez wystrzału, odbito ponad trzystu osadzonych w więzieniu bezpieki w Zamościu.
Roman Szczur, znany też jako Szumski, miał osobliwą skłonność do kobiecych pseudonimów. Najczęściej występował jako „Urszula”, ale bywał też „Haliną”, czasem też „Nadzieją”. Nie był wyjątkiem, ale jednak był to pomysł dość niecodzienny, jak na urodzonego żołnierza, w 1946 roku mającego już za sobą dobre piętnaście lat służby. W różnych jednostkach przesłużył całe lata 30., a w momencie wybuchu II wojny światowej był już podoficerem. Podczas kampanii wrześniowej nie powalczył co prawda zbyt wiele, bo szybko dostał się do sowieckiej niewoli. Nadrobił jednak te braki bardzo szybko – uciekł z transportu wiozącego go gdzieś na Sybir, przedostał się na rodzinną Zamojszczyznę i jeszcze w 1939 roku został członkiem Służby Zwycięstwu Polsce, która wkrótce wyewoluowała w Związek Walki Zbrojnej – Armię Krajową.
Nie znamy wszystkich jego akcji z okresu okupacji niemieckiej, ale tak po prawdzie zasadniczo nie jesteśmy w stanie odtworzyć codziennej aktywności oddziałów partyzanckich – o ile w ich szeregach nie trafił się jakiś pracowity kronikarz. W końcu była to działalność konspiracyjna i lepiej jednak na wypadek wpadki było nie posiadać przy sobie dokumentów dodatkowo obciążających. „To była codzienna robota” – skomentował kiedyś działalność takich oddziałów ich członek i historyk, Jerzy Śląski. Wiadomo w każdym razie, że „Urszula” dowodził placówkami Stary Zamość i Nielisz – z pewnością miał swój udział w wysadzaniu transportów kolejowych, odbijaniu więźniów i atakach na drobniejsze oddziały niemieckie, zapewne likwidował też volksdeutschów i konfidentów. Jak na warunki ówczesnego podziemia miał już swoje lata – powoli dobiegał czterdziestki - i doświadczenie. Oprócz akcji bojowych, równolegle zajmował szkoleniem młodszych kolegów. Podobno zdążył wyszkolić ich ponad setkę.
Dwa razy w Zamościu
Jego największe akcje miały jednak miejsce już po zakończeniu okupacji niemieckiej. Po wejściu na Zamojszczyznę wojsko rosyjskich, „Urszula” postanowił pozostać w konspiracji. Podchodził ze wschodu i z sowiecką „gościnnością” zetknął się już w 1939 roku – nie miał wiec złudzeń, że będzie to okupacja. Miał też pojęcie, jak może ona wyglądać. Początkowo sondowano sytuację i możliwości działania. Aktywność polegała głównie na zabezpieczaniu broni, ukrywaniu zagrożonych aresztowaniami, organizowaniem ich transportu w bezpieczniejsze dla nich rejony kraju.
Nie unikał jednak również akcji zbrojnych. W październiku 1944 roku po raz pierwszy brał udział w rozbiciu zamojskiego więzienia NKWD – mieszczącego się wówczas w dawnej siedzibie Gestapo, w kamienicy Czerskiego przy ul. Żeromskiego. Uwolniono wówczas trzydzieści osób. On też zapewne miał swój udział akcji – pułapce, w grudniu tego roku. „Ktoś” mianowicie podrzucił lokalnym funkcjonariuszom bezpieki anonim, donoszący o akowskim składzie broni. Kiedy dojechali na miejsce nastąpiła eksplozja, w której zginęło kilkunastu z nich. Największa i najbardziej znana akcja, w której „Urszula” dowodził bezpośrednio, miała miejsce 8 maja 1946 roku.
Na wiosnę tego roku skala aresztowań członków podziemia w Zamościu i okolicach stała się już zatrważająca. Dowództwo podjęło więc decyzję o ich uwolnieniu, a przeprowadzenie akcji zlecono właśnie „Urszuli”. I wybór okazał się doskonały. Prace rozpoczęły się jakiś miesiąc wcześniej. Planowanie przeprowadzone było wręcz niezwykle drobiazgowo. Przeprowadzając szereg rozmów z przedwojennymi jeszcze strażnikami więziennymi, a także dawnymi więźniami, opracowano precyzyjny plan zabudowań, korytarzy, rozkładu cel i pomieszczeń administracyjnych. Obserwacja miejsca pozwoliła też ustalić zwyczaje więziennej obsady.
Żołnierze mający brać udział w ataku zgromadzili się wcześniej w pobliskim tartaku – było ich rozsądnie mało, zaledwie osiemnastu. Stamtąd ok. godz. 21 udano się w pobliże więzienia, gdzie najpierw – w doskonałej ciszy – spacyfikowano strażnika, a następnie, wyczekując na odpowiedni moment, aresztowano dwóch braci, funkcjonariuszy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, którzy wracali właśnie z posiłku na mieście. Trzymając ich na muszce, zmuszono drugiego wartownika do otworzenia bramy. Kiedy to nastąpiło, partyzanci błyskawicznie opanowali wartownię, kancelarię i wreszcie sam budynek więzienny. Funkcjonariusze nie robili już w tym momencie problemu z otworzeniem cel – tym bardziej, że żołnierze zatrzymali także naczelnika więzienia.
Do tego momentu nie padł nawet jeden strzał i prawdopodobnie tak by już zostało, gdyby nie jeden nadgorliwy funkcjonariusz, który w pewnym momencie pociągnął atakujących serią z pepeszy, co niemal natychmiast przypłacił życiem. Zabijając jednak jednego z partyzantów i jednego raniąc. Mimo to ostatecznie udało się uwolnić około trzystu więźniów – choć byli wśród nich także kryminalni i volksdeutsche – w bitewnym zamieszaniu nie było po prostu czasu na selekcję.
Śmiertelny błąd
Z miejsca akcji wycofano się szybko, sprawnie i bez żadnych już strat. A jednak zwłaszcza dla „Urszuli” koszt akcji był zbyt duży. Bezpieka wkrótce aresztowała jego rodzinę – przeżyli, ale po trzech miesiącach ciężkiego śledztwa w ówczesnym stylu. On zaś sam był już poszukiwany tak intensywnie, że musiał zrezygnować z dowództwa i ewakuować się na Dolny Śląsk. I być może wszystko potoczyłoby się według wcale nienajgorszego scenariusza. Po kilku miesiącach, na wiosnę 1947 roku „Urszula” ujawnił się, nie poniósł żadnych poważniejszych konsekwencji i przez kolejne dwa lata żył spokojnie na Ziemiach Zachodnich – kontakt z podziemiem utrzymując, ale mało już aktywny. Wtedy właśnie jednak popełnił najpoważniejszy błąd w swoim życiu. Wiosną 1949 roku zdecydował się na jeszcze jedną akcję.
Nie on pierwszy i nie ostatni, postanowił z dawnymi kolegami z partyzantki napaść na bank w Nowej Soli. Wnikanie w przyczyny nie ma większego sensu. Czy to oni potrzebowali pieniędzy, czy istotnie miały być one przeznaczone na wsparcie finansowe dla ukrywających się członków konspiracji – w dalszej perspektywie nie ma to znaczenia. Propagandowo, była to porażka. O ile rozbijanie sowieckich więzień, ataki na posterunki nowego reżimu, czy nawet egzekucje co bardziej drapieżnych funkcjonariuszy bardzo trudno było podciągnąć pod pospolity bandytyzm – choć oczywiście robiono to powszechnie – to napady na banki, urzędy pocztowe i inne instytucje związane z pieniędzmi przeciwnie. Tym bardziej, że to samo robiły bardzo wówczas rozplenione, zupełnie bezideowe grupy czysto bandyckie. W przypadkach podobnych napadów, nawet zasadniczo życzliwa partyzantom opinia publiczna, nie trzymała ich strony.
„Urszula” z kolegami zrabowali wówczas 1 612 240 zł. I za to właśnie, nie za rozbicie ubeckiego więzienia w Zamościu, ten znakomity żołnierz poniósł śmierć pod koniec stycznia 1950 roku.
POPRZEDNIE ODCINKI Z CYKLU „NAJSŁYNNIEJSZE AKCJE ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH”:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/676201-prawie-bez-wystrzalu