Była nie tylko jedną z najbardziej rozpoznawalnych w świecie Polek okresu międzywojennego – uwielbianą piosenkarką i aktorką. Kiedy było trzeba, przejechała pół świata, wywożąc ze stalinowskiej Rosji dziesiątki polskich sierot.
1 września 1939 roku Mieczysław Fogg odebrał rano telefon. Kiedy przyłożył do ucha słuchawkę, jakiś podniecony, kobiecy głos niemal wykrzyczał: - Mieciu, znajdź akordeon, akordeonistę i spotykamy się na Dworcu Wschodnim! Fogg nie miał wątpliwości, do kogo należy ten głos. Z Hanką Ordonówną doskonale znali się od dawna. Wiedział więc również doskonale, że mało która z wielkich polskich gwiazd międzywojnia pozostała tak bardzo ludzka, bezinteresowna i mało gwiazdorska jak właśnie Ordonka. Na całym świecie uwielbiano ją za głos, ekspresję i wdzięk, ale koledzy uwielbiali ją nie mniej, tyle że za normalność. Mimo wielkiej międzynarodowej kariery, nigdy nie przestała być zwyczajną dziewczyną z robotniczej dzielnicy Warszawy, Woli.
Fogg nie zdziwił się więc, że to właśnie Ordonka wyciągnęła go tego dnia z łóżka. Był do niej podobny, niewiele więc myśląc wstał, ubrał się i pobiegł na Dworzec Gdański. Tam i na pozostałych warszawskich dworcach, przez kilka kolejnych dni września 1939 roku śpiewali z Hanką popularne piosenki dla powracających z frontu, zazwyczaj rannych żołnierzy.
Wytańczony sukces
Nie miała łatwo. W domu się nie przelewało, bo ojciec – kolejarz – zarabiał akurat tyle, by z trudem starczało od pierwszego do pierwszego, a w czasach zaostrzającego się kryzysu nawet nie tyle. Mimo to rodzice musieli wykazywać dla marzeń swojej córki dużo zrozumienia, skoro zamiast wypychać ją do pracy w jak najmłodszym wieku, albo szukać dla niej dobrej partii małżeńskiej, pozwolili jej uczęszczać do szkoły baletowej – choć chyba raczej był to rodzaj kursu niż regularne zajęcia. Bo Hanka chciała przede wszystkim tańczyć. Zdawała sobie sprawę, że jest co prawda bardzo zgrabna, ale do roli filmowej piękności raczej trudno jej będzie aspirować. Nie widziała się także w roli piosenkarki – miała słuch i poprawnie nuciła melodie, ale jej głos pozostawiał wiele do życzenia.
Tańczyć jednak chciała za wszelką cenę. Nie znamy szczegółów jej ówczesnego życia, ale autorzy jej biogramów wspominają o statystowaniu na deskach Teatru Wielkiego. Musiała krzątać się w okolicach stołecznych kabaretów, skoro zadebiutowała na scenie „Sfinksa” jako zaledwie szesnastolatka w roku 1918 – nie tylko tańcząc, ale też śpiewając. Wypadła podobno fatalnie.
Jeśli chodzi o p. Ordonównę, to jestem zdania, że kotów i dzieci na scenie pokazywać nie należy
— odnotowano w jednej z ówczesnych recenzji.
Później było już jednak tylko lepiej. Z miesiąca na miesiąc dojrzewała nie tylko jako kobieta – nikt już później nie oceniał jej wyglądu jako dziecinnego – ale też jako artystki. Niezwykle dużo pracowała, była też bardzo ambitna – taniec przestał jej już wystarczać.
Była wprawdzie bardzo dobrą tancerką, ale ten zawód nie zadowalał jej absolutnie. Słuchając programu przez dwa wieczory za kulisami, trzeciego już śpiewała cały na pamięć. Marzyła, aby zostać piosenkarką
— wspominał oczarowany nią Ludwik Sempoliński.
I została nią bardzo szybko. Od kiedy 17 czerwca 1919 roku zagrała główną rolę w rewii „Na księżycu” na deskach „Sfinksa” – przez kolejnych dwadzieścia lat jej kariera tylko nabierała impetu.
A o tym, jaką już wówczas cieszyła się ta wciąż przecież nastoletnia gwiazdka, sporo mówią wspomnienia Adolfa Dymszy: „Wstyd mi powiedzieć, ale podglądałem Haneczkę i starałem się jak najwięcej od niej nauczyć. Zagadywałem ją wciąż, a ona chyba uważała, że się w niej podkochuję. Przestała jednak zwracać na mnie uwagę, kiedy się okazało, że nie umiem tańczyć jak ona, a ze śpiewaniem idzie mi nie za dobrze. Chyba w ogóle uznała mnie za beztalencie”.
Zaczęła występować w kolejnych kabaretach, jak Qui Pro Quo i Miraż, dość często znikała też z Warszawy, by występować zarówno w większych miastach, jak Lwów czy Kraków, jak też na prowincji. W 1925 roku była już z pewnością rozpoznawalną w całej Polsce gwiazdą, ale właśnie ten rok okazał się dla niej przełomem. Wtedy bowiem w jej życiu pojawił się Fryderyk Jarosy. To on właśnie zrobił z niej artystkę na skalę międzynarodową.
Uczył jej sztuki teatralnej, jakby Ordonówna nigdy nie występowała na scenie. Objaśniał jej, czemu jeden i ten sam utwór powinna wykonywać inaczej, gdy występuje na tle gładkiej kotary niż w barwnej dekoracji, mi, że kotara jak i dekoracja są za jej plecami, lub jak ma wejść na scenę, by porwać widownię, nad którą musi zapanować, a przy tym nie robić z siebie ważnej, bo to obraża widownię
— pisał Dariusz Michalski.
Po kilku miesiącach ich wzajemnej, wielopłaszczyznowej zresztą relacji, Hanka Ordonówna była już taką artystka, jaką wszyscy dziś pamiętają. A dopiero się rozkręcała.
Matka tułaczych dzieci
Już w połowie tego roku Ordonka objechała Europę, występując w Berlinie, Dreźnie, Monachium i licznych miastach Francji. Wypada znakomicie, a recenzenci porównują ją ze słynną wówczas Yvette Guilbert – mistrzynią m.in. Edith Piaf.
Była cudowną, niesłychaną postacią estradową, bardzo piękną, bardzo zgrabną, pełną czaru, wdzięku, kobiecości. To, co pokazują filmy, nie mówi o Hance Ordonównie nic. Również jej płyty nie mają nic wspólnego z tym, czym była. A była zjawiskiem
— wspominała ją Stefania Grodzieńska.
Należała do najwybitniejszych i najbarwniejszych indywidualności nie tylko swej epoki
— dodawał Jerzy Waldorff.
Była też bardzo twórcza, ciągle szukała nowych środków wyrazu: wydała tomik wierszy, nieźle malowała… Nic też dziwnego, że wkrótce została również aktorką. Zadebiutowała już w 1923 roku w „Niewolnikach miłości”, ale wielkie uznanie przyniósł jej „Szpieg w masce” z 1927 roku. Nie tylko wyniosło ją to na pozycję gwiazdy światowego już formatu, ale też skłoniło reżyserów do obsadzania jej w rolach teatralnych, nawet tych naprawdę wymagających – szekspirowskich. Na początku lat 30. Hanka Ordonówna miała wszystko: wielką sławę, ogromne pieniądze, a ze skromnej dziewczyny z Woli zamieniła się w autentyczną hrabiankę – poślubiła bowiem hrabiego Michała Tyszkiewicza.
Największa rola jej życia miała jednak dopiero nadejść i nie była zupełnie związana ze sceną czy kamerą. Po klęsce wrześniowej najpierw aresztowało ją Gestapo – osadzona została na Pawiaku. Dwa lata później zaś – aresztowało ją NKWD. To drugie łatwo mogło skończyć się tragedią – piosenkarkę wywieziono bowiem do kołchozu w Uzbekistanie, gdzie mogła do końca życia zajmować się tuczem świń. Miała jednak szczęście – nie zdążyła się nawet dobrze rozpakować, kiedy układ Sikorski – Majski uwolnił ją z zesłania. Do kraju nie miała po co wracać, a skoro była już na azjatyckich stepach, zrobiła to, co wydawało się jej najlepsze: zgłosiła się do właśnie powstającej armii gen. Władysława Andersa.
Była już wówczas poważniej chora. Na terenie Rosji nabawiła się gruźlicy. Nie osłabiło to jednak w żaden sposób jej aktywności. Jednocześnie występowała dla żołnierzy, prowadziła z ramienia polskich władz rozdawnictwo chleba, w końcu zdecydowała się zająć polskimi sierotami, które po uwolnieniu Polaków z łagrów, setkami błąkały się po okolicy.
Byłam matką dwadzieściorga dzieciaków, które musiałam wysadzać pipi, i podcierać tyłeczki, i uczyć literatury, i niedłubania w nosie, i śpiewu
— wspominała.
Ale to nie do końca prawda, bo dzieci miała na głowie więcej niż dwadzieścia. Początkowo prowadziła sierociniec w Aszchabadzie, gdzie mieścił się swego rodzaju punkt zborny przed ewakuacją dzieci wraz z armią Andersa z Rosji do Iranu. Dla Ordonki i części dzieciaków podróż ta miała okazać się znacznie dłuższa niż szlak bojowy żołnierzy.
Ich droga wiodła przez skaliste grzbiety pasma Kopet Dag, dzielące ich od Persji, stamtąd przez irańskie pustynie i bezdroża Afganistanu, przez wielki kawałek Indii aż do Bombaju. Wiele tysięcy kilometrów bardzo niebezpiecznej drogi – zdarzały się napady zdziczałych band, ekstremalne zjawiska pogodowe, a nawet zagrożenie ze strony dzikich zwierząt. Mimo rozwijającej się choroby, Ordonówna trzymała fason.
Szczupła, rozśpiewana, w nieodłącznym ogromniastym kapeluszu. Z prawdziwą pasją usiłowała rozruszać dziatwę. Przede wszystkim uczyła nas różnych piosenek i pieśni. „Morze, nasze morze…”, „Gdzie strumyk płynie z wolna” po „Witaj majowa jutrzenko” oraz hymn narodowy. Jak już się utrudziła śpiewaniem, maszerując krok w krok z pierwszą czwórką, ładnie pogwizdywała
— wspominał jeden z ówczesnych jej podopiecznych Wiesław Stypuła.
Wkrótce jednak musiała pozostawić dzieciaki w Indiach, sama zaś wyjechała najpierw do Teheranu, następnie Jerozolimy, by wreszcie osiąść w wyjątkowo zdrowym klimacie Libanu. Śpiewała wciąż dużo, ale jednak już mniej – jej płuca wyraźnie słabły. Nie znosiła jednak próżni, zaczęła wiec znów malować.
Ci, którzy widzieli te obrazy twierdzą, że był to wybuch tego samego żywiołowego talentu, który znalazł sobie inne ujście. „Śpiewam teraz pędzlem” – mówiła
— wspominał Jerzy Jurandot.
Trochę też pisała. Na emigracji ukazała się niewielka książeczka opisująca największą rolę jej życia, wymownie zatytułowaną „Tułacze dzieci”. Do kraju już nie wróciła. Zmarła 8 września 1950 roku w Bejrucie.
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE POLKI
— WIELKIE POLKI. Maria Dąbrowska: Ostatnia pozytywistka
— WIELKIE POLKI. Władysława Macieszyna: Sława w cieniu gilotyny
— WIELKIE POLKI. Zofia Stryjeńska: Wszystkie barwy Słowiańszczyzny
— WIELKIE POLKI. Maria Antonina Czaplicka - Kobiecy odcień Syberii
— WIELKIE POLKI. Aleksandra Zagórska - pani od bomb
— Wielkie Polki: Henryka Pustowójtówna - kobieta na wielu frontach
— Wielkie Polki. Irena Sendlerowa - Życie do pomagania
— Wielkie Polki. Elżbieta Rakuszanka - Matka Królów
— Wielkie Polki: Elżbieta Zawacka. Między szkołą a spadochronem
— Wielkie Polki: Zofia Holszańska - Matka królów
— Wielkie Polki: Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
— Wielkie Polki: Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/663431-hanka-ordonowna-ze-szczytu-na-tulaczke