Zanim zakochałem się w Mazurach, zajmowałem się Grunwaldem. Nasza decyzja o wyjeździe na wieś nie była łatwa, ale nigdy jej nie żałowaliśmy.
Dla człowieka urodzonego w Lublinie, studiującego w Warszawie, któremu „woda” kojarzyła się z brudną Bystrzycą i przygnębiającą Wisłą, torfiastym Zalewem Zemborzyckim i brunatnym Zalewem Zegrzyńskim, kraina mazurskich jezior była cudem z nieznanej, ale jakże pięknej bajki. Nim na Mazurach zamieszkałem na stałe, byłem tu ledwie kilka razy: najpierw z ojcem na wycieczce z jego zakładu pracy, później na dzikich biwakach u koleżanki ze studiów. Miałem 24 lata, gdy jechałem PKS-em z Olsztynka, by objąć w administrowanie Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku. Pamiętam, że nagle autobus wjechał w hektary kwitnącego rzepaku, a ja nie mogłem oderwać oczu od tego widoku. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że to właśnie Mazury staną się moją drugą małą ojczyzną. Zaczęło się od Grunwaldu. Był 1983 r.…
Artykuł dostępny wyłącznie dla cyfrowych prenumeratorów
Teraz za 5,90 zł za pierwszy miesiąc uzyskasz dostęp do tego i pozostałych zamkniętych artykułów.
Kliknij i wybierz e-prenumeratę.
Wchodzę i wybieramJeżeli masz e-prenumeratę, Zaloguj się
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/654412-waldemar-mierzwa-moj-grunwald