Była pierwszą w Polsce kobietą z dyplomem chirurga. W XVII wieku był to zupełny ewenement, ale talentu nie mogła jej odmówić ani specjalna komisja złożona z mężczyzn, ani król August II Mocny.
Kobiety od zawsze związane były blisko z medycyną. W odizolowanych wiejskich społecznościach to właśnie kobiety musiały odbierać porody, nastawiać złamania kości, leczyć rany, a doskonała znajomość ziół pozwalała im zwalczać liczne drobniejsze schorzenia wewnętrzne. Nie przypadkiem pojęcie „wiedźma”, wywodzi się tak naprawdę od słowa „wiedza”. Dopiero późniejsze posądzenia o czary i inne piekielne koneksje, nadały mu dzisiejszy, negatywny ciężar. Były to kobiety niezbędne w miejscach i czasach, kiedy wykształconych lekarzy po prostu nie było – a nawet w porównaniu z nimi, przekazywana przez pokolenia i uczona od dziecka wiedza medyczna musiała być imponująca.
Co innego jednak umiejętność leczenia, a co innego – profesjonalne wykonywanie zawodu lekarza, wsparte odpowiednimi egzaminami i dyplomami. W tym sensie, żyjąca w XVII wieku w okolicach Krakowa Magdalena Bendzisławska, była w Polsce absolutną pionierką.
Bez znieczulenia
O jej życiu nie wiemy właściwie nic. Nie wiadomo, gdzie i kiedy się urodziła – nie wiadomo dokładnie, kiedy zmarła. Można założyć, że pochodziła z Krakowa lub jego okolic, a jej życie przypadło na jeden z najtrudniejszych okresów w dziejach Rzeczpospolitej, czyli drugą połowę XVII wieku, być może też początek następnego stulecia. Pewne jest natomiast, że była żoną cyrulika z kopalni soli w Wieliczce, Wincentego Bendzisławskiego i z pewnością od niego uczyła się zawodu, zaś praktyki nabierała asystując mu przy zabiegach. Cyrulik nie do końca był tym samym, co wykształcony medyk.
W czasach Magdaleny Bendzisławskiej, której przyszło żyć i praktykować na przełomie XVII i XVIII wieku, działo się nieco inaczej. Cyrulik, inaczej balwierz, to był zawód – rzemiosło zrzeszone w cechu. W mentalności ludzi odrębne od medycyny studiowanej na uczelniach w Padwie, Bolonii czy rodzimym Krakowie albo przynajmniej uważane za medycynę >zewnętrzną<, w przeciwieństwie do >wewnętrznej<. Ślady tego podziału znajdujemy do dziś, wciąż bowiem funkcjonuje >interna<, określająca specjalizacje dotyczące chorób wewnętrznych
— Zauważała Katarzyna Droga w swojej książce „Nigdy się nie bałam” o pionierkach polskiej medycyny.
W Wieliczce umiejętność leczenia schorzeń zewnętrznych zasadniczo jednak całkowicie wystarczała. Małżonkowie zajmowali się zapewne głównie złamaniami, stłuczeniami, na pewno dokonywali też amputacji zmiażdżonych kończyn. Wszystko to nie było w tamtych czasach proste, zwłaszcza dla kobiety – była to bowiem pod wieloma względami praca siłowa. Górnikami byli wyłącznie mężczyźni, zapewne dość krzepcy. Tymczasem w XVII wieku wszelkie zabiegi wykonywano bez znieczulenia. Katarzyna Droga zwraca co prawda uwagę, że już znacznie wcześniej znane były specjalne gąbki odpowiednio nasycone ziołami, w tym opium, które potrafiły dość skutecznie uśnieżyć ból i jest całkiem możliwe, że w zamożnej Wieliczce były one na wyposażeniu gabinetu. Pewności jednak nie mamy, jest więc całkiem prawdopodobne, że poszkodowanych górników znieczulano po prostu wódką. Jakkolwiek było – krzyki, wyrywanie się, były zapewne naturalną częścią tych zabiegów i z pewnością sporym utrudnieniem dla Bendziszewskiej.
Jakkolwiek jednak było, Magdalena najwyraźniej poczuła powołanie i była zdecydowana przejść samodzielnie wszystkie szczeble cechowej kariery. Nie było to wcale oczywiste. Małżonki co prawda bardzo często przejmowały „warsztaty” po zmarłych mężach i mogły być formalnie ich właścicielkami, zasadniczo oczekiwano od nich jednak, że albo poślubią kolejnego mistrza, albo przynajmniej zatrudnią kompetentnego czeladnika. Magdalena zdecydowała się zrobić wyłom w tej tradycji. Po odbyciu obowiązkowej, trzyletniej praktyki uznawana była formalnie za „półtowarzysza”, nieco później zaś „towarzysza”.
Zezwolenie od króla Augusta
Wiele wskazuje na to, że małżeństwo było zgodne, a Wincenty z życzliwością patrzył na rozwój umiejętności i kariery Magdaleny. Prawdopodobnie zresztą w ogóle wiedli dobre i dostatnie życie. Sól była w tamtych czasach jednym z podstawowych surowców handlowych, Wieliczka więc kwitła, małżonkowie otrzymywali wysokie wynagrodzenie, mieli też wygodne mieszkanie przy kopalni. Z pewnością cieszyli się też powszechnym szacunkiem i to być może miało właśnie największy wpływ na dalsze losy Bendzisławskiej. Nie wiadomo bowiem kiedy dokładnie, ale w pewnym momencie Wincenty zmarł, a Magdalena pozostała w gabinecie sama.
Nie mieli wykształconego czeladnika, bo to ona spełniała dotąd jego funkcję. Pewności nie mamy, ale można założyć, że przyjęła kogoś na naukę – choćby dlatego, że takiego natłoku pracy nie mogła wykonywać jedna osoba. Z pewnością jednak zadbała, by to ona była mistrzynią cechową. Niewiele myśląc wystosowała więc odpowiednią prośbę do króla Augusta II Mocnego. Król nie był władcą wybitnym, ale jako człowiek był nowoczesny i otwarty – nie robił trudności i pozwolił, by kobieta wykonywała ten zawód, pod warunkiem zdania egzaminu przed specjalną komisją.
Musiała dowieść, że zna się na maściach i lekach stosowanych wewnętrznie, umie opatrywać rany i posługiwać się narzędziami odziedziczonymi po mężu. A były wśród nich: kleszcze do wyrywania zębów, słój z pijawkami, puzdro z brzytwami, grzebieniami i nożycami, >korcęgi do binczaygu< (szczypczyki stomatologiczne). Komisja zadawała także pytania teoretyczne w rodzaju: kim jest chirurg? Należało odpowiedzieć, że >sługą natury, który za pomocą narzędzi i umiejętności leczy zewnętrzne uszkodzenia ciała ludzkiego<. Magdalena zdała ten egzamin i dostała na piśmie dowód, że >jest chirurgiem w swym rzemiośle doskonałym<
— pisze Katarzyna Droga.
Teraz wystarczyło tylko złożyć odpowiednią przysięgę i oficjalnie kontynuować pracę, jako pierwsza w Polsce kobieta chirurg.
Ja, Magdalena Bendzisławska, przysięgam, iż szczerze, pilnie, wiernie i życzliwie chorych górników opatrywać, dobrymi maściami goić i aby żaden przez niedbalstwo moje umorzony nie był. Od żadnego zapłaty nie będę wyciągać nad to, co z żupy względem tego biorę. Z wszelką pilnością około zdrowia chorych górników bez żadnego braku między osobami chodzić będę
— wypowiedziała te słowa 6 października 1697 roku.
Dalsze losy Magdaleny Bendzisławskiej nie są znane. Czy ponownie wyszła za mąż? Czy do śmierci pozostała w Wieliczce? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że musiała być naprawdę dobrym lekarzem. Badania archeologiczne znajdowanych w Wieliczce kości potwierdzają, że rany po skomplikowanych nawet operacjach goiły się i górnicy wracali do zdrowia.
Magdalena miała sporo szczęścia, bo po stuleciach jej postać odkrył i przybliżył światu dr Zdzisław Gajda z Katedry Historii Medycyny Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, dzięki czemu ma dziś medal swojego imienia i poświęconą jej komorę w kopalni w Wieliczce. Trafiła nawet do pop kulty: jest jedną z postaci w komiksie „Karolina i Klara. Medalion czasu”, a nawet w grze karcianej „Akademia Superbohaterów”. Czy rzeczywiście była jedyna? Jeśli chodzi o dyplom, z pewnością tak. Zachowały się jednak nie do końca jasne przekazy o niejakiej Katarzynie i nieco młodszej Bernatowej, które stulecie przed Magdaleną również prowadziły w Krakowie zakłady cyruliczne. Kto wie, czy i one nie były wybitnymi chirurgami.
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE POLKI:
— WIELKIE POLKI. Władysława Macieszyna: Sława w cieniu gilotyny
— WIELKIE POLKI. Zofia Stryjeńska: Wszystkie barwy Słowiańszczyzny
— WIELKIE POLKI. Maria Antonina Czaplicka - Kobiecy odcień Syberii
— Aleksandra Zagórska - pani od bomb
— Krystyna Skarbek - V jak Vesper
— Irena Sendlerowa - Życie do pomagania
— Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
— Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
— Zofia Holszańska - Matka królów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/652339-wielkie-polki-magdalena-bendzislawska-brzytwa-i-pijawki