Łącząc eteryczną kobiecość z zimną inteligencją stworzyła model agentki doskonałej. Władysława Macieszyna była nią przez trzydzieści lat, od czasów legionowych do końca II wojny światowej.
Przez pierwsze dwadzieścia lat życia nie przejawiała niemal zupełnie żadnego zainteresowania sprawami walki, konspiracji, czy niepodległości. Urodzona w ziemiańskiej rodzinie osiadłej w majątku Karwin, spędziła beztroskie dzieciństwo i wczesną młodość w sposób niczym w zasadzie nie różniący się od setek podobnych przypadków. Cieszyła się młodością i rozkwitającą urodą, ceniła rozrywki – początkowo te prowincjonalne, później również wielkomiejskie, nie miała poważniejszych planów na życie. Była chyba jednak tą dość próżniacką beztroską w końcu nieco znudzona. Kiedy w każdym razie znalazła się w Krakowie, gdzie odebrała niezłe wykształcenie w Szkole Nauk Politycznych, niemal natychmiast dała się wciągnąć w wir niepodległościowego podziemia, w tym przypadku związanego z Polskimi Drużynami Strzeleckimi.
Dwudziestokilkulatce w tamtym czasie, i właśnie w Galicji, trudno było zresztą tego uniknąć. Już w czasie rewolucji 1905 roku władze austriackie życzliwym okiem patrzyły na wywrotową, antyrosyjską działalność Polskiej Partii Socjalistycznej, a nawet tak radykalnego jej skrzydła, jakim była Organizacja Bojowa, której członkowie dokonywali wtedy w Królestwie tysięcy zamachów na przedstawicieli caratu. Austriacka administracja przymykała oko na powstające tu szkoły bojowe, udawały, że nie widzą całkiem sporych ćwiczeń bojowych organizowanych zazwyczaj gdzieś w podkrakowskich lasach, tolerowały istnienie na granicy między zaborami prawdziwych magazynów, w których przechowywano rewolucyjną kontrabandę. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że właśnie tu powstawały kolejne inicjatywy Piłsudskiego: Polska Organizacja Wojskowa, Związek Walki Czynnej i wreszcie Legiony.
I właśnie w Legionach, a konkretnie w Oddziale Wywiadowczym I Pułku Legionów, Macieszyna przeszła swój chrzest bojowy.
Flirtując z wrogiem
Szybko zyskała sobie pseudonim „Sława”, co z jednej strony było po prostu zdrobnieniem imienia, z drugiej jednak, z każdą kolejną misją, nabierało bardzo dosłownego znaczenia. Była kobietą bardzo atrakcyjną, z czego zdawała sobie sprawę i bez skrupułów wykorzystywała.
„Opowiadała później ze śmiechem, iż Rosjanie pokazywali jej swoje okopy, pozycje, działa i nie szczędzili informacji na zadawane >z głupia frant< pytania. Musiała zatem czarować, okłamywać, a oni mając przed sobą piękną kobietę, wierzyli w każde jej słowo”
— komentowała jej biografka Maria Weber. Owszem, aresztowano ją nie raz. Czasem z rewolwerem upchniętym gdzieś w zakamarkach sukni i walizką pełną bibuły. Zazwyczaj kończyło się to jednak po prostu zaproszeniem przez oficerów na wspólną kolację, a następnie odstawieniem pod eskortą w bezpieczne miejsce. „Sława” wielokrotnie przekraczała w ten sposób linię frontów I wojny światowej, przekazując meldunki i pieniądze, a także informacje wydobyte bez wysiłku przez oczarowanych Rosjan.
Pod koniec wojny gdzieś nagle zniknęła. Prawdopodobnie wiązało się to z osobistą tragedią – śmiercią narzeczonego. Z pewnością jednak nie wypadła z gry, skoro niemal bezpośrednio po odzyskaniu niepodległości została zaangażowana w tworzenie polskie siatki wywiadowczej w zrewoltowanych Niemczech.
„Brałam udział w pracach organizacyjno-informacyjnych wśród wychodźstwa polskiego na terenie Niemiec”
— przyznała po latach w swoim życiorysie pod datą 1919 roku. Szczegółów jej ówczesnej pracy nie znamy, co zresztą najlepiej świadczy o tym, że wykonywała ją dobrze, z zachowaniem wszelkich zasad konspiracyjnej ostrożności. Zapewne było to znane choćby z filmów szpiegowskich pozyskiwanie agentów i informatorów, koordynowanie ich pracy i dbanie, by dostarczane przez nich wiadomości trafiły w odpowiednie miejsce. Odpowiednie, czyli na biurka szefów polskiej „Dwójki”.
W każdym razie z pewnością z „Dwójką” właśnie była związana w latach 20.
„Pracowała w Oddziale II Sztabu MSW w charakterze urzędniczki do specjalnych zleceń poza granicami Rzeczpospolitej”
— można przeczytać w wydanym jej później zaświadczeniu, sięgającym roku 1923. I najwyraźniej praca ta była ceniona, skoro w tym właśnie roku otrzymała krzyż Virtuti Militari.
Niemiecka siatka
Kiedy go otrzymywała, miała już lat trzydzieści pięć. Nie wiemy, jak w dalszych latach wyglądała jej praca wywiadowcza. Czy wciąż koordynowała siatkę agentów w Niemczech, czy może przeszła raczej na szpiegowską emeryturę? Oficjalnie zachowała pozory ustatkowania. Pracowała zarobkowo w Funduszu Bezrobocia, prywatnie zaś poślubiła Adolfa Macieszę – pełnego temperamentu społecznika, od pewnego momentu osobistego lekarza Piłsudskiego – i wszystko wskazuje na to, że pięć kolejnych lat spędzili oboje jako szczęśliwe małżeństwo w średnim wieku. I być może tak właśnie wyglądałaby dalsza część życia legendarnej agentki, gdyby nie nagła śmierć Macieszy w roku 1929. Jeśli wierzyć wspomnieniom jej znajomych, była autentycznie zdruzgotana. Dziś stan ten nazwalibyśmy ostrą depresją, która miała swoje przełożenie również na zdrowie czysto somatyczne.
Trwało to dość długo, ale w stanięciu na nogi pomogła jej polityka. Nie ma w tym nic zaskakującego. Większość jej znajomych z czasów legionowych i późniejszych, sprawowała teraz najwyższe funkcje państwowe. Znała doskonale Piłsudskiego, jej sąsiadem w kamienicy przy al. Szucha i bliskim przyjacielem był Walery Sławek… Jakkolwiek było, w 1935 roku Władysława Macieszyna została senatorką z ramienia Bezpartyjnego Bloku Współpracy z Rządem – jako jedna z czterech zaledwie kobiet w ówczesnej Izbie. Jej temperament nie osłabł, o czym boleśnie przekonały się najpierw Lasy Państwowe, które zaatakowała istotnie dość brutalne podejście do polskiego drzewostanu. Później zaś skrajnie nacjonalistyczne, bezmyślnie kopiujące wzorce hitlerowskie bojówki ONR, z którymi wdawała się nawet w uliczne bójki.
Wszystko to były medialne skandale ówczesnej Polski, dość zresztą niewygodne dla rządu. Ale Macieszyna była zbyt cenna, by się jej pozbywać, czy tłumić. W atmosferze pozornej przyjaźni z III Rzeszą, a w praktyce narastającego napięcia między oboma krajami, szpiegowskie talenty i siatka znajomości Macieszyny w Niemczech, znów okazały się przydatne. W 1938 roku powróciła do służby czynnej.
„Gdy Panią ostatni raz widziałem w roku 39, udającą sę z całym poświęceniem do Berlina, więc w samą paszczę tego szatana Hitlera, bałem się o los Pani i myślałem, że już wtedy nieszczęście się stało”
— pisał do niej już po wojnie znajomy, Andrzej Kraszewski.
„Miesiąc przed podróżą do Dubrownika pojechała do Berlina i Hamburga. Czy oznacza to, iż nadal pozostawała w służbie wywiadu? Nie jest to wykluczone, biorąc pod uwagę to, że w dwa lata później, w sytuacji zbliżającej się wojny, wysłano ją do Berlina. Ale brak na to informacji i dokumentów”
— spekulowała Weber.
W momencie wybuchu II wojny światowej miała już pięćdziesiąt jeden lat. I właśnie rozpoczynał się najbardziej gorący pod względem szpiegowskim okres w jej życiu.
Czekając na ścięcie
Gdziekolwiek jeździła przed wybuchem wojny, we wrześniu 1939 roku była z pewnością w Warszawie i należała do pierwszych osób, które tworzyły polskie podziemie. We wrześniu jeszcze nie istniało, ale już w październiku jego zalążki zaczął tworzyć generał Michał Tokarzewski-Karaszewicz. Wzorując się na opracowanym przez Agatona Gillera modelu podziemnego państwa z czasów powstania styczniowego, znakomity strateg stworzył niemal od podstaw nową Polskę – zarówno jej wszystkie służby cywilne, jak i militarne. Macieszyna znalazła się w ścisłym gronie tworzącym ten zjawiskowy fenomen.
„Zorganizowałam pierwsze kontakty i konferencje czynników politycznych, była w stałym kontakcie z prezydentem Starzyńskim do czasu jego aresztowania. Niezależnie od prac politycznych i czysto wojskowych, od początku zajmowałam się kolportażem prasy wszelkich odcieni”
— pisała w powojennym życiorysie.
Nie wytrzymała jednak długo w atmosferze wiecznie skłóconych stronnictw. Jej żywiołem była jednak praca w terenie, działanie – nie dyskusje. Będąc więc dojrzałą już kobietą, została członkinią „Dysku”, czyli kobiecego oddziału dywersji i sabotażu AK. Czy brała udział w bezpośredniej akcji: wysadzaniu mostów, uszkadzaniu trakcji kolejowej… - tego nie wiemy. W 1943 roku dowództwo uświadomiło sobie wreszcie, jak cenną osobę ma swoich szeregach. Od połowy tego roku została głęboko zakonspirowaną agentką „Straganu”, czyli Wywiadu Ofensywnego ZWZ-AK. Głęboko zakonspirowaną, co oznaczało, że o jej działalności wiedziało wyłącznie najwyższe dowództwo organizacji – w razie wpadki, nie mogła liczyć na pomoc. Obszar jej działań obejmował Zaolzie, Górny Śląsk, Saksonię, Bawarię, Austrię, Czechy, Morawy i Słowację. Nazywała się wówczas Gertruda Wagner, kryptonim Y-59.
Raczej nie mogła tego wiedzieć, ale trafiła na trudny dla „Straganu” okres. Organizacją targały liczne aresztowania, wynikające ze zdrady Ludwika Kalksteina – skądinąd bardzo zdolnego agenta, rozpracowującego dla AK m.in. sekrety Luftwaffe. Kilka miesięcy wcześnie Kalkstein jednak wpadł i, jak się okazało, został podwójnym agentem, co miało skutki wręcz katastrofalne. Najbardziej znanym efektem jego działalności było aresztowanie i śmierć szefa AK, Stefana „Grota” Roweckiego, ale rzadziej poruszanym wątkiem były ogromne wpadki wśród agentów „Straganu”. Nie do końca świadoma zagrożenia, Macieszyna kursowała więc nieustannie po południu Rzeszy, zbierała bezcenne informacje, m.in. na temat fabryk produkujących rakiety V1 i V2, a jej wygląd przystojnej kobiety w średnim wieku, doskonale mówiącej po niemiecku bardzo misje te ułatwiał. Podobno zresztą lubiła ryzyko.
„Wróciła! Była wesoła jak szczygiełek. Udała jej się misja. Meldowała nam, że znów jedzie do Wiednia. Był to trzeci lub czwarty wyjazd. Nie dyskutowałem o bezpieczeństwie osobistym. Ale wypowiedziałem opinię, że wydany jej nakaz trzeciej, czy czwartej jazdy tą trasą jest prowokowaniem szczęścia, losu, bo zawsze się można natknąć na najgłupszego żandarma czy gestapowca, któremu zarysuje się w pamięci jej postać, już raz widziana. A wtedy będzie śledzenie, badanie. Ten rozkaz jest sprzeczny z elementarnymi zasadami przestrzegania konspiracji. Znów mi odpowiedziała: Taki mam rozkaz”
— opowiadał jej ówczesny przyjaciel Romuald Malangiewicz.
W końcu jednak nie wróciła. Aresztowano ją w kwietniu 1943 roku i osadzono w tamtejszym więzieniu Margarthen. W wyniku zdrady Kalksteina wiedziano o jej misjach sporo. Była torturowana całym arsenałem tortur, jaki miało do zaoferowania Gestapo. Niemal straciła słuch i większość zębów, miała uszkodzone oko i uraz czaszki zapowiadający późniejsze komplikacje. Nie wspominając o ogólnym wyczerpaniu tej niemłodej już przecież osoby. Stosowała różne triki: ogłaszała głodówkę, symulowała chorobę psychiczną – wszystko to dało tyle, że istotnie w pewnym momencie zaprzestano znęcania się nad nią. Nie poprawiło to jednak jej sytuacji. Została bowiem skazana na śmierć i wszystko wskazywało na to, że wyrok zostanie wkrótce wykonany.
W tym jednak momencie, w całej tej tragicznej sytuacji pojawia się wątek groteskowy. Otóż Macieszyna została skazana konkretnie na ścięcie. Kłopot polegał na tym, że nie było wówczas w Wiedniu gilotyny. Ściśle przestrzegający przepisów Niemcy, nie zdecydowali się wykonać wyroku w jakikolwiek inny sposób, agentka doczekała więc w celi śmierci zajęci Wiednia przez Armię Czerwoną, co w jej przypadku oznaczało wyzwolenie. Po niemal równo dwóch latach w więzieniu Gestapo, w kwietniu 1945 roku Macieszyna była wolna. I z zupełnie niezrozumiałych powodów, zdecydowała się wrócić do Polski.
Na Zachodzie miała przyjaciół, znała też języki. W Polsce – jako sanacyjna senatorka i agentka AK, mogła liczyć co najwyżej na kolejne więzienie. Uniknęła go, bo starannie ukrywała swoją przeszłość, pomieszkiwała kątem u znajomych, a zapytana kiedyś z czego właściwie życie, odparła – „Z przyzwyczajenia”. Bezpieka nie niepokoił jej , ale ukrywanie się miało tę cenę, że nie otrzymywała żadnych świadczeń. Realną pracę udało jej się znaleźć raz, zaledwie na kilka miesięcy. Dopiero po kilkunastu latach, na początku lat 60. otrzymała niewielką kawalerkę i jeszcze mniejszą zapomogę – śmiało można jednak powiedzieć, że swoje ostatnie lata przeżyła w biedzie. Zmarła zupełnie zapomniana, w 1967 roku.
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE POLKI:
— WIELKIE POLKI. Zofia Stryjeńska: Wszystkie barwy Słowiańszczyzny
— WIELKIE POLKI. Maria Antonina Czaplicka - Kobiecy odcień Syberii
— Aleksandra Zagórska - pani od bomb
— Krystyna Skarbek - V jak Vesper
— Irena Sendlerowa - Życie do pomagania
— Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
— Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
— Zofia Holszańska - Matka królów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/648588-wladyslawa-macieszyna-slawa-w-cieniu-gilotyn