19 maja 1943 roku żołnierze AK odbili w podwarszawskim Celestynowie blisko pięćdziesiąt osób wiezionych do KL Auschwitz. Główną rolę w akcji odegrał legendarny „Zośka”.
Od akcji pod Arsenałem i śmierci najbliższych przyjaciół minęły zaledwie dwa miesiące. Tadeusz Zawadzki „Zośka” był wrakiem człowieka. Miał co prawda dopiero dwadzieścia dwa lata, ale doświadczeniem mógłby podzielić się z kimś dwukrotnie nawet starszym.
Stracił sprężystość, tylko siłą woli wymuszał na sobie załatwianie bieżących spraw organizacji i życia codziennego. Z rana leżał długo wpatrzony bezmyślnie w sufit. Spóźniał się na spotkania. Chodził zaniedbany. Nie chciał z nikim rozmawiać, był zawsze posępny
— wspominał Aleksander Kamiński.
W organizacji patrzono na to z coraz poważniejszym niepokojem. Martwiono się o niego prywatnie, ale coraz natrętniej pojawiały się pytania o jego zdolność do dalszej walki. Zdecydowano jednak nie skreślać zdolnego żołnierza. Tym bardziej, że pobyt przez pewien czas na wsi i spisanie wspomnień o „Rudym” okazało się bardzo skuteczną terapią. Młody chłopak szybko odzyskał równowagę i zdaje się, że w sposób tak widoczny dla otoczenia, że dowództwo postanowiło postawić wszystko na jedną kartę.
Czy czułby się pan na siłach zorganizować i przeprowadzić akcję odbicia więźniów, transportowanych pociągiem? - Nie jestem oficerem – odpowiada zaskoczony „Zośka”. - To by była pana pierwsza całkowicie samodzielna robota” – oznajmił kpt. Adam Borys „Pług”.
Cytując tę rozmowę Kamiński nieco się mylił. Faktycznym dowódcą akcji był Mieczysław Kurkowski „Mietek”, istotnie jednak „Zośka”, jako jego oficjalny zastępca, wziął na siebie główny ciężar organizacji. Podobno do pracy przystąpił dosłownie, natychmiast.
„Zośka” pod Celestynowem
Zadanie polegało na odbiciu więźniów transportowanych pociągiem z podlubelskiego Majdanka do Oświęcimia. Wiadomo było, że część trasy pokonywana jest na linii Lublin – Warszawa i właśnie gdzieś na tej linii należało dokonać ataku. Po kilkudniowym rozpoznaniu wybór padł na Celestynów, „małą stacyjkę otoczoną świerkami” – jak opisywał ją Kamiński. Jej atutem były jednak nie tylko niewielkie rozmiary i jeszcze mniejszy ruch, ale też bliskość Warszawy, gdzie odbici więźniowie mogliby ukryć się znacznie łatwiej niż w mniejszych miasteczkach. „Zośka” pozostawał też w stałym kontakcie z Lublinem.
Wywiad doniósł, że do pociągu nr 1506 z Dorohuska do Warszawy zostanie doczepiona w Lublinie więźniarka pod eskortą. W więźniarce będą jechali więźniowie z lubelskiego Zamku, zakwalifikowani na wywiezienie do obozu zagłady
— pisał Jędrzej Tucholski.
Do realizacji planu przystąpiono z imponującym rozmachem. Siły Armii Krajowej liczyły czterdziestu żołnierzy, z których część dotarła na miejsce trzema ciężarówkami i samochodem osobowym – nawiasem mówiąc Oplu, zdobytym podczas akcji pod Arsenałem. Część z nich przyjechała pociągiem do pobliskiego Otwocka, skąd dotarli na miejsce piechotą, prowadząc przy okazji rozpoznanie. „ludzie stawili się w stu procentach, broń i amunicja w przewidzianym komplecie. Przyjazd pociągu z więźniarką na stację Celestynów ma nastąpić o godz. 22. Postój – trzy minuty. Będziemy na stacji znacznie przed czasem. Oto szkic terenu w rejonie stacji, wraz z ugrupowaniem sekcji” – mówiąc to, „Zośka” podał kartkę towarzyszącemu mu w roli obserwatora kpt. „Pługowi”. Zdawał sobie sprawę, że w pewnym sensie zdaje właśnie egzamin.
Jak na razie zdawał go całkiem nieźle. Nie przewidział jedynie dwóch rzeczy: tego, że jak na połowę maja noc będzie wyjątkowo chłodna i przyczajeni na stanowiskach żołnierze będą mieć zgrabiałe ręce, a także tego, że pociąg będzie miał trzygodzinne opóźnienie. Nie to jednak było najgorsze.
Na sygnale pod semaforem, 400 metrów stąd, stanął pociąg wojskowy z kilkoma kompaniami Wehrmachtu
— zanotował Kamiński.
Strzały w cieniu Wehrmachtu
Kiedy pociąg wtoczył się na stację i stanął zapanowała martwa cisza. Nagle rozległ się pojedynczy strzał z pistoletu, który na takim pustkowiu zabrzmiał jak grom. Dowódca grupy uderzeniowej Maciej Bittner, biegnąc w stronę więźniarki przypadkiem natknął się na gestapowca, który wszedł z niej za potrzebą. Niewiele myśląc strzelił, kładąc Niemca trupem.
Strzał „Maćka” podrywa pozostałych. Grupa podchorążego Feliksa Pendelskiego „Felka” wiąże ogniem Niemców ostrzeliwujących się z innych wagonów, a patrol porucznika Zdzisława Pacak-Kuźmirskiego „Andrzeja” atakuje parowóz i terroryzuje jego obsługę
— relacjonuje Tucholski.
Przez jakiś czas trwa chaotyczna walka. W ciemnościach nie do końca wiadomo kto w kogo strzela. Sytuację ratuje „Zośka”, zbierając główne siły pod więźniarką. Ktoś wkłada w okienko wagonu granat. Kiedy eksploduje, wyskakuje z niego dwóch gestapowców, by natychmiast dostać się pod ogień z automatów.
Granat rzucony w drugie okienko więźniarki oraz łom – zrobiły swoje. Zasuwa rozwalona, drzwi rozbite. W konwoje jeden z gestapowców leży we krwi. Dwaj inni, także pokrwawieni gmerają koło karabinów. >Zośka strzela raz i drugi – i już nie ma żadnego wroga. Chce jeszcze podejść z łomem w ręku do drzwi, za którymi znajdują się więźniowie, oddaje jednak łom kolegom, wychodzi przed wagony niemieckie i staje twarzą w kierunku Warszawy
— opowiada Kamiński.
Nie wyszedł, by odetchnąć. Z tamtego kierunku powinny w tym momencie dobiegać już strzały i bitewna wrzawa. Tam właśnie pod semaforem stał przecież pociąg naładowany po brzegi żołnierzami Wehrmachtu. Nie możliwe, by nie słyszeli tak ostrej strzelaniny i huku eksplozji… A jednak cisza, nie wysłali nawet patrolu.
Nie było jednak czasu na dociekania. Z rozbitego wagonu akowcy wyprowadzili więźniów i prowadzili ich w stronę ciężarówek. W Oplu „Zośka” poleca umieścić dwóch towarzyszących akcji cichociemnych, poruczników Stanisława Kotorowicza „Krona” i Włodzimierza Stysło „Jana II” – rannych, ale nikt nie wie, jak ciężko. Kolumna samochodów ruszyła przez Wiązowną w stronę Warszawy. Na peronie pozostały trupy Niemców, co najmniej kilku było też w wagonach. Nie wiadomo, kiedy przybyły na miejsce znaczniejsze siły niemieckie, wiadomo jedynie, że pociąg ruszył w stronę Warszawy dopiero nad ranem, ciągnąc za sobą rozbitą i na szczęście pustą już więźniarkę.
„Kron” i „Jan II” dotarli do Warszawy martwi, ale były to jedyne straty Polaków w tym starciu. Matematycznie patrząc, zyski były ponad dwukrotnie większe. Ocalono blisko pięćdziesięciu potencjalnych ofiar Auschiwtz.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/648021-spozniony-do-auschwitz