Każda konferencja Instytutu Pamięci Narodowej, na której rodziny odnalezionych ofiar totalitaryzmów otrzymują noty identyfikacyjne, wprowadza we mnie poczucie spokoju. Oto na naszych oczach domykają się skomplikowane losy ludzi, o których słuch miał zaginąć wraz z pogrzebaniem ich zwłok w tajemnym miejscu.
Nie można się nie wzruszyć, gdy córka lub syn, albo nawet ktoś z calszej rodziny odnalezionego (często to osoby starsze) wychodzi na środek najbardziej reprezentacyjnej sali pałacu belwederskiego i odbiera potwierdzenie, że krewny został odnaleziony. Że kończy się czas niepewności, często kłopotliwego tłumaczenia, dlaczego dziadek czy wujek nie mają grobu, albo jest on tylko symboliczny. Skoro nawet grobu nie ma, to może bandyta i na wieczny spokój nie zasłużył? Brzmi kuriozalnie, ale takich złych słów przez lata wysłuchali wiele. Dzisiaj w przypadku dwudziestu osób ta męka się kończy. Mówimy o zmarłych, zamordowanych, a jednak czuć ulgę i jeśli są łzy, to z powodu odrzucenia złych emocji, a nie cierpienia. Bo ono właśnie się kończy.
Dwadzieścia odnalezionych osób, to dwadzieścia historii (nie zachowały się fotografie dwóch spośród odnalezionych). Także dwadzieścia rodzin, które komuniści albo hitlerowscy Niemcy częściowo zabili wyrywając z nich młodych chłopaków lub dziewczyny. Patrząc na odsłaniane w Belwederze dziś uroczyście, w asyście wojska, portrety, widzę twarze dwudziestokilkulatków. O wiele młodszych niż ja dzisiaj. Widzę ludzi kochających Ojczyznę, Polskę, którzy nie mieli szans z totalitarną nawałnicą. Ginęli w obławach, po donosach, albo z powodu sadystycznych zapędów okupanta, jednego lub drugiego.
Poznaliśmy dzisiaj historię Marii Turowskiej, której mąż zginął w kampanii wrześniowej 1939, a ona sama z dwojgiem małych dzieci trafiła do obozu niemieckiego w Potulicach (woj. kujawko-pomorskie). Tam zmarły jej dzieci. Na przełomie 1944 i 1945 roku kobieta została przeniesiona do pracy przymusowej w majątku Przepałkowo. Zamordowali ją sowieccy żołnierze w lutym 1945 roku. Wyzwoliciele.
Kto jeszcze nie znał, to dzisiaj poznał historię „beskidzkiego Janosika”. Jan Sałapatek, ps. Orzeł - żołnierz AK, a potem Batalionów Chłopskich z Małopolski. Walczył z bronią w ręku do 1955 roku, wykonał ponad 100 akcji wymierzonych w funkcjonariuszy i współpracowników komunistów, którzy się go panicznie bali. Ujęto go w końcu w zasadzce, ranny trafił do szpitala w Krakowie, gdzie zmarł. Zwłoki zrzucono do bezimiennego dołu na cmentarzu Rakowickim.
Słuszna dziś padła uwaga, że Instytut Pamięci Narodowej bardzo sprawiedliwie traktuje odnajdywane przez pracowników Biura Poszukiwań i Identyfikacji osoby. Nie jest ważna ich przynależność wojskowa, czy poglądy. Zapewne były różne, nie jesteśmy jednakowi i wówczas oni też nie byli. Jest coś ważniejszego, bardzo symbolicznego w konferencjach identyfikacyjnych IPN, coś co daje mi wewnętrzny spokój. Że nawet przy sporych różnicach łączy nas Polska, miłość do niej, poczucie obowiązku, chęć walki za Ojczyznę i służba Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Tacy ludzie dzisiaj zostali nam przedstawieni, rodzinom takich dumnych Polaków wręczyli identyfikacyjne noty prezes IPN dr Karol Nawrocki i jego zastępca prof. Krzysztof Szwagrzyk.
Cześć i chwała Bohaterom! Niech żyje Polska!
PEŁNA LISTA PRZEDSTAWIONYCH DZISIAJ IDENTYFIKACJI ZNAJDUJE SIĘ ==> TUTAJ
P. S. Relacjonuję poszukiwania i identyfikacje IPN od ponad dekady. Czuję się zatem w prawie, ale i w obowiązku zauważyć, że po raz kolejny nie doczekaliśmy się ogłoszenia nazwisk osób, których szczątki wydobyto z warszawskiej „Łączki”. Powody tego stanu rzeczy to temat na osobną historię. Dzisiaj tylko zaznaczę, że są rodziny, które wciąż na to czekają i brutalnie dodam - oby doczekały.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/637412-powracamyposwoich-bezcenna-misja-ipn