Brałam udział w Marcu ’68 roku w Łodzi, studiowałam wtedy na UL filmoznawstwo. Ale potem zawsze traktowałam te „idy marcowe” jako rodzaj preludium do „prawdziwej działalności”, „prawdziwej polityki”, która rozpoczęła się w listopadzie 1968 roku wraz ze wstąpieniem do podziemnej organizacji RUCH.
Potem aresztowanie, więzienie, 8 niełatwych lat dysydenta w okresie gierkowskim, wybuch Solidarności, który dla mnie był już drugim sprawdzianem patriotyzmu i odwagi. Ciekawe, że przy okazji podejmowania zagadnień marcowych, właśnie mija 55 lat od tych wydarzeń, w centrum uwagi zawsze pojawia się Warszawa. Wciskasz klawisz Marzec, wyskakuje Warszawa. Choć „zupa wylała się na cały kraj”, inne ośrodki - Łódź, Kraków, Wrocław, Gdańsk, gdzie także wiele się działo - pozostają w cieniu. Ostatnio przesłano mi książkę, która wprawdzie nie zmieniła spojrzenia na rolę tamtych dni w moim życiorysie, z pewnością rozszerzyła wiedzę i uporządkowała fakty, jedne wydobyła z mroku, inne zmarginalizowała. To „Pokolenie Marca ’68. Wariant łódzki” prof. Zbigniewa Romka, która wkrótce pojawi się na rynku wydawniczym. Potwierdziła ona tezę, że owszem, Warszawa miała swój charakter - pełniła jakby rolę zapalnika - ale miały go także inne ośrodki uniwersyteckie, w tym Łódź. I że większość tych różnic była skutkiem czy też funkcją historii miasta, przekroju etnicznego jego mieszkańców, typu uczelni oraz dalszych i słabszych powiązań władz partyjnych Krakowa, Gdańska czy Łodzi z centralą. Oto mój Marzec ’68, jaki pamiętam.
Sekwencja warszawska
Ale najpierw przypomnienie sekwencji wydarzeń Warszawa ’68. Niewątpliwie w tle obecna była wojna 6-dniowa arabsko – izraelska w 1967 roku i odmienne sympatie? sojusze polityczne? puławian i natolińczyków, „partyzantów” i „kosmopolitów”. Jedni niewątpliwie wspierali Izrael, drudzy - świat arabski. Inne spostrzeżenie: w antysemickich czystkach sporą rolę odegrały resentymenty, m.in. zemsta Wiesława Gomułki i „partyzantów” za to, jak potraktowały ich nowe władze w 1948 roku. Lata póżniej w te już istniejące tarcia frakcyjne w PZPR wplątała się dejmkowska inscenizacja „Dziadów” w Teatrze Narodowym i obecność ambasadora ZSRR na którymś ze spektakli. Potem, już lawinowo, zdjęcie przedstawienia, protesty na Uniwersytecie Warszawskim, wyrzucenie z uczelni Adama Michnika i Henryka Szlajfera. Zapowiedziany na 8 marca wiec studentów UW w obronie kolegów, relegowanych z uczelni. Prewencyjne aresztowania Seweryna Blumsztajna, Jacka Kuronia, Jana Lityńskiego i Karola Modzelewskiego. Dochodzi do wiecu, brutalnie rozpędzonego przez MO i ZOMO. W Warszawie obecny był wtedy akurat łodzianin Tadeusz Walendowski, który miał praktyki w PAN. Wrócił co prędzej do Łodzi, spotkał się z kolegami, złożył sprawozdanie ze starć, i tak zadecydowano, aby następnego dnia 11 marca spotkać się w holu Biblioteki Uniwersyteckiej w szerszym gronie. Powiadomiono ludzi.
Sekwencja łódzka
Przyjęto rezolucję „Do społeczeństwa Lodzi”, w której znalazły się hasła solidarności z kolegami z Warszawy i żądania ukarania winnych pobicia studentów. Domagano się także autonomii uczelni, wolnych mediów, które rzetelnie informują o wypadkach i przestrzegania praw człowieka. Nie było żądań ściśle politycznych jak wolność i suwerenność państwa, demokracja, wolne wybory. Zresztą, o ile wiem, w żadnym ośrodku miejskim, takich haseł publicznie się wtedy nie słyszało. Rozmowy z władzami uczelni, rektorem prof. Józefem Piątowskim i prorektorem Witoldem Janowskim, nie przyniosły żadnych rezultatów. Od 14 do 16 marca trwały zamieszki, w tym wiec – chyba prowokacja na Placu Wolności, gdzie doszło do pałowania studentów i aresztowań. Wreszcie zapowiedziano strajk okupacyjny, 21-22 marca w BUL. Wystąpienia liderów, głównie studentów z UL i Politechniki, mówcy znowu upominali się o kolegów, pobitych w Warszawie, nie dali zapomnieć o autonomii uczelni, o wolności słowa, zniesieniu cenzury, padło słynne „prasa kłamie”. Atmosfera pikniku, wspaniałej jedności, oczekiwania na dalsze wydarzenia, które coś zmienią. Owszem, nastąpiły, ale nie takie, na które czekaliśmy. Były zawieszenia w prawach studenta, wyrzucenia ze studiów, obozy wojskowe, aresztowania, wyroki więzienia: Jurek Szczęsny dostał ostatecznie półtora roku więzienia, a Makatrewicz i Kapala – po roku.
A teraz widok z lotu ptaka: Łódź zawsze, od jej powstania – pięknie pokazuje to „Ziemia obiecana” Reymonta, a potem ekranizacja Wajdy – była miastem multi-etnicznym i wielokulturowym. Przez kilka wieków mieszkali obok siebie Polacy, Niemcy, Żydzi i Rosjanie, nic dziwnego, że tam właśnie działa Festiwal 4. Kultur. I wszyscy, ja także, mieliśmy kolegów z tych grup narodowościowych. Pamiętam jak na moim podwórku kamienicy przy Piotrkowskiej repatriantka z Rosji wołała swojego niesfornego synka „Dudul, Dudul!”, potem cała rodzina wyjechała do Izraela. W moim liceum pojawił się, w aureoli genialnego ucznia, Marek Zgierski, był kolega - mam nadzieję, że dobrze pamiętam nazwisko - Jurek Dancygier, Marian Lichtman z Trubadurów, i wielu, wielu innych. W Łodzi powstało Towarzystwo Społeczno – Kulturalne Żydów, ze szkołą im. Pereca i popularnym klubem, był Teatr Żydowski, dzielący scenę z Teatrem Nowym, który potem przeniósł się do Warszawy. No i była Szkoła Filmowa, gdzie pośród kadry profesorskiej występowała nadreprezentacja Polaków pochodzenia żydowskiego. Nie oceniam, informuję. W „czerwonej” Łodzi, podczas wiecu w Bibliotece Uniwersyteckiej, potem strajku okupacyjnego tamże, obserwowało się trzymający się blisko, „aktyw robotniczy”, czyli partyjny z banerami „Czerwony Widzew – zawsze z partią i tow. Wiesławem” czy „Syjoniści do Dayana”. Plus ORMO, MO i tajniacy z SB. Pamiętam, że ten „aktyw robotniczy”, jakby nie było w polskiej stolicy przemysłu tekstylnego, był obecny wszędzie, gdzie coś się działo. Trzeba jednak zaznaczyć, że podczas wieców w BUL wystąpiło kilku robotników, którzy deklarowali wsparcie dla studentów.
Właśnie, szczególnego charakteru nadawały miastu uczelnie, Łódź była już wtedy dużym i prężnym ośrodkiem akademickim i naukowym. Jak wszędzie Politechnika i Akademia Medyczna, ale i liczne uczelnie artystyczne. PWSF i TV czyli znana na świecie Filmówka z rektorem prof. Jerzym Toeplitzem na czele, Wyższa Szkoła Plastyczna, z piękną historią pracy Strzemińskiego i Kobro, Filmoznawstwo na Filologii Polskiej pod kierownictwem prof. B.W. Lewickiego, czyli pierwszy w Polsce Zakład Wiedzy o Filmie, no i oczywiście Akademia Muzyczna, która już wtedy miała się czym pochwalić. Dwa teatrzyki studenckie, Pstrąg i Cytryna, kluby i DKF-y. Zwykle studenci Filmówki i Plastycznej plus Filmoznawstwa na UL spotykali się w klubach, na balach, prywatkach, w Marcu – byli razem, choć z niższą reprezentacją Akademii Medycznej, Plastycznej i Filmówki, o tych podgrupach mówi książka prof. Zbigniewa Romka „Pokolenie Marca ’68. Wariant łódzki”. Jeśli idzie o publiczne wystąpienia, to był czas ludzi z Uniwersytetu Łódzkiego i Politechniki.
„Łódzkie wypadki”
To jest tło narodowościowo – kulturowe, ale „łódzkie wypadki” różniły się przede wszystkim tym, że nie były, jak w Warszawie, lewicowe, chodzi o liderów, i ani „antysemickie” ani „filosemickie”. Przyjaźniliśmy się z kolegami żydowskiego pochodzenia, dotąd wszyscy byliśmy razem, protestowaliśmy przeciw brutalności MO i „milicji obywatelskiej” w Warszawie, bywaliśmy na pożegnalnych prywatkach wyjeżdżających kolegów, i wiedzieliśmy, że dzieje się zło. Spontanicznie braliśmy udział w wiecach i strajku okupacyjnym, bo przecież nigdy nic nie wiadomo. Ale w boksowaniu się dwóch frakcji KC PZPR nie opowiadaliśmy się po żadnej ze stron. Za daleko do centrali, zbyt luźne powiązania, także rodzinne z polityką, walką „kosmopolitów” i „partyzantów”, prawem kaduka sięgających po retorykę narodowo-patriotyczną, za mało konkretne interesy. Nie było Michnika, Kuronia i Modzelewskiego, pochodzących z rodzin od dawna powiązanych z komuną, czy też dzieci wysoko postawionych aparatczyków. Jednak przede wszystkim obcość ideologiczna. Nasi rodzice nie chodzili – ani nie mieli ochoty - „spacerować korytarzami” tamtej władzy. Kiedy mojemu Ojcu – wraz z awansem do Centrali Handlu Zagranicznego – kazano zapisać się do partii, po prostu zmienił zawód. Mając już żonę i troje dzieci, skończył kurs ogrodniczy i rozkręcił biznes.
Choć przyczyną wieców i zgromadzeń był protest przeciw represjom aparatu w stosunku do warszawskich studentów, w rezolucjach do władz uczelnianych, obok „uwolnić kolegów”, najczęściej powtarzały się hasła „precz z cenzurą”, „żądamy autonomii uczelni”. Nie widziało się ani nie słyszało publicznie żądania wolności i suwerenności Polski, pluralizmu partyjnego i mediów, wolnych wyborów. Nic dziwnego, był to ponury okres „późnego Gomułki”, „Trybuna Ludu”, „Walka Młodych” i łódzki „Głos Robotniczy” pisały o „nieodpowiedzialnej bananowej młodzieży” i informowały, że „cały kraj potępia warchołów i bankrutów politycznych”. Na wszystko było jeszcze za wcześnie. Dwa lata później niepodległościowy RUCH zasygnalizował wprawdzie swoją obecność, ale rozpoczęła się już gierkowska „mała stabilizacja” i podczas procesów jego członkowie czuli się jeszcze mocniej wyalienowani społecznie niż uczestnicy Marca ‘68.
„Z czterech ówczesnych łódzkich liderów został tylko jeden”
Wracając do wątku głównego, to prawda, że podczas wieców Jerzy Szczęsny i trzech pozostałych liderów opowiadali o pacyfikacji warszawskich studentów i domagali się ukarania ich oprawców. Ale – podaje za relacją Kazimierza Swiegockiego – kiedy formułowano rezolucję do rektora UL, Józefa Piątowskiego, gdy Brunon Kapala zaproponował, aby się określić jako przeciwnicy aktów politycznego antysemityzmu, reszta przywódców go przegłosowała. Oczywiście, wiedzieliśmy o związkach PRL z wojną 6-dniową i Izraelem, obserwowaliśmy clash natolińczyków z puławianami, ale dla wielu z nas z żadnymi z nich nie było po drodze. Moczar, antysemita nr 1. i niby-patriota - promował, aż trudno uwierzyć „narodowy komunizm” - a przecież od lat związany z polską bezpieką, także agent Razwiedki, GRU. Ale z drugiej strony – jego koledzy z Biura Politycznego pochodzenia żydowskiego, także ze złą przeszłością. To nie był dla nas żaden wybór! Przecież obie frakcje od lat dzieliły władzę - Związek Patriotów Polskich, manifest PKWN, współobecność w najwyższych władzach partyjnych i państwowych, najpierw w PPR, a potem w PZPR, w Służbie Bezpieczeństwa, w kulturze, kinematografii, w mediach. To były tylko rozgrywki wewnątrzmafijne! Ostry kryzys polityczny w aparacie rządzącym KC PZPR! A przecież pamiętam wielu studentów – antykomunistów jak Jerzy Szczęsny, Kazimierz Swiegocki, dr Jan Kapuściński, czy ja, dla których punktem docelowym była niezawisłość i suwerenność Polski. Ale te postulaty zostały sformułowane trochę póżniej. Bo nie minęło kilka miesięcy, a znalazłam się w niepodległościowej organizacji RUCH. Tam spotkałam się z Witkiem Sułkowskim, i jego siostrą Ewą, z Jackiem Bierezinem, Joanną Szczęsną i Stefanem Turschmidem – żeby się po kilku latach rozejść.
Podsumowując, Marzec ’68 w Polsce nie był – jak piszą w swoich publikacjach, narzucając nieprawdziwą narrację, prof. prof. Paczkowski i Friszke - wyłącznie inteligencki i tylko lewicowy. Był i światopoglądowo i klasowo różnorodny. W Łodzi nie był także ani antysemicki ani filosemicki, bo – choć bardzo liczyliśmy na zmiany - nie chcieliśmy brać żadnej ze stron komunistycznego konfliktu. O różnicach między „wypadkami marcowymi” w Warszawie i w terenie opowiadają publikacje „Dolnośląski Marzec’68. Anatomia protestu”, „Marzec 1968 w Trójmieście”, wkrótce na rynku wydawniczym pojawi się „Pokolenie Marca ’68. Wariant łódzki” prof. Zbigniewa Romka. Historia stosunkowo niedawna, dotychczasowa obowiązująca narracja tendencyjna, upolityczniona, wciąż widoczne białe plamy, które co prędzej należy wypełnić prawdą, „póki my żyjemy”. Z czterech ówczesnych łódzkich liderów został tylko jeden.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/637185-marzec-68-marcowi-68-nierowny