Zaczynała od Organizacji Bojowej PPS, stworzyła żeński wywiad Legionów, a następnie Ochotniczą Legię Kobiet. To właśnie Aleksandra Zagórska przetarła szlaki dla wojskowej służby kobiet w Polsce
Latem 1906 roku Aleksandra Zagórska miała dwa problemy. Po pierwsze – jej twarz nagle zrobiła się „żółta jak cytryna” – jak ujmował to jej kolega Aleksander Lutze-Birk. Po drugie zaś – wiele wskazywało na to, że wkrótce oboje eksplodują wraz ze swoim mieszkaniem, a pewnie i sporym kawałkiem kamienicy przy ul. Mokotowskiej 7 w Warszawie.
Procesy chemiczne, które miałem prowadzić, wymagały podgrzewania w dość wysokich temperaturach. W każdej chwili groziło to wybuchem. Moje laboratorium nie miało nawet prymitywnych wywietrzników, a wdychałem opary trójnitrofenolu i uległem ogólnemu zatruciu
— opowiadał chemik.
Rzecz w tym, że w mieszkaniu tym Lutze-Birk i Aleksandr Zagórska produkowali bomby, które wkrótce ich koledzy i koleżanki z Organizacji Bojowej PPS mieli rzucać w rosyjskie cyrkuły i pod nogi carskiej generalicji. A potrzeba ich było bardzo wiele. Tylko w 1906 roku, bojowcy Piłsudskiego dokonali ponad tysiąc dwieście zamachów, a 15 sierpnia tego roku miała miejsce Krwawa Środa, czyli kilkadziesiąt skoordynowanych akcji tego typu we wszystkich praktycznie miastach Królestwa. Organizacja liczyła wówczas ok. ośmiu tysięcy członków, z czego całkiem spory odsetek stanowiły kobiety. Aleksandra Zagórska należała do najważniejszych.
Od terrorystki po komendantkę
Po zatruciu chemikaliami na Mokotowskiej oboje wyjechali na kurację do Zakopanego, ale potem ich drogi nieco się rozeszły. Lutze-Birk wciąż robił bomby, wziął też udział w słynnym zamachu „czterech premierów” pod Bezdanami, zasadniczo jednak rozwijał coraz bardziej swoją karierę naukową. Zagórska tymczasem przeciwnie. Właśnie od tego momentu zaczęła odczuwać coraz większy pociąg do udziału w walce bezpośredniej. Miała wówczas dwadzieścia cztery lata i od dość już dawna zajmowała się niepodległościową konspiracją. O ile wcześniej jednak polegało to głównie na uczestniczeniu w pogadankach i kolportażu bibuły, tak od teraz jej aktywność wiązała się już głównie z pistoletami i bombami. Brała udział w licznych akcjach bojowych, trafiła nawet na Pawiak, z którego wydostała się dzięki łapówce. Zasadniczo z miesiąca na miesiąc stawała się osobą permanentnie, bądź obserwowaną, bądź poszukiwaną przez carską policję.
Tak ścisły nadzór wkrótce wykluczył jej działalność w Królestwie. Organizacja wysłała ją do Lwowa i z tym właśnie miastem będzie związana odtąd najsilniej. Nowej miejsce zamieszkania w najmniejszym stopniu nie odgraniczyło jej aktywności. Wstąpiła do Związku Walki Czynnej, tworzyła żeńskie oddziały Polskiej Organizacji Wojskowej i z nich właśnie, kiedy wybuchła I wojna światowa, rekrutowała agentki wywiadu Legionów. Piekielnie zresztą skuteczne.
Służba wywiadowcza była wyjątkowo dobrze zorganizowana. Już na kilkanaście dni przed zajęciem Lwowa przez Ukraińców oddział wywiadowczy miał dokładne dane o rozlokowaniu oddziałów ukraińskich, o planach sytuacyjnych, o składach broni, o punktach, które mają być pierwsze zajęte przez Ukraińców
— wspominała jedna z wywiadowczyń, Helena Bujwidówna.
We Lwowie zakończenie I wojny światowej nie oznaczało bowiem końca walki – zmienili się tylko przeciwnicy. Wobec stałego zagrożenia ze strony ukraińskiej, 14 grudnia Zagórska została komendantką Milicji Obywatelskiej Kobiet – liczącej ponad sto funkcjonariuszek, pierwszej w dziejach Polski, oficjalnej kobiecej grupy bojowej przeznaczonej do walk z bronią w ręku.
W czasie I wojny światowej niejednokrotnie zdarzały się indywidualne przypadki kobiet walczących w jednostkach operacyjnych (gdy tego zakazano – służyły dalej, tyle, że pod męskimi imionami), ale nigdy wcześniej nie utworzono oddziału żeńskiego przeznaczonego do zadań bojowych. Należy jednak podkreślić, że istnieje różnica między Milicją, a regularnymi oddziałami wojskowymi. Milicjantki pełniły ochotniczą służbę obywatelską i nie otrzymywały za to wynagrodzenia
— zauważała Anna Marcinkiewicz-Gołaś. Badaczka przyznawała jednak, że sytuacja zmieniała się na gorąco. Staraniem komendantki, którą została rzecz jasna Zagórska, Milicję jeszcze w tym samym miesiącu przekształcono w Ochotniczą Legię Kobiet – już na takich samych zasadach, również finansowych, jak regularne oddziały wojskowe.
Wiele legionistek zginęło, sporo też dostało się do niewoli. Miało to szczególnie miejsce podczas walk o Wilno, gdzie sformowano drugą jednostkę OLK. We Lwowie również, ale szczególnie tam, panie walczyły na pierwszej linii, odsługując działa i karabiny maszynowe:
W dalszym ciągu walk o rubieże wschodnie Rzeczpospolitej zasłużył na szczególne uznanie wileński oddział OLK, który w najkrytyczniejszych chwilach bojów o Wilno wykazał podziwu godne poświęcenie się dla dobra ojczyzny
— pisał oficjalnie Minister Spraw Wojskowych, generał Kazimierz Sosnkowski.
Na trzeciej linii Cudu
Skuteczność frontowa Legionistek była więc zauważana, doceniana i chwalona. Nic też dziwnego, że już w lutym 1920 roku podjęto decyzję o rozbudowaniu formacji kobiecych, stworzono Wydział Ochotniczej Legii Kobiet przy Oddziale I MSW, którym miała kierować Zagórska – teraz już w randzie majora.
Władze wojskowe uważają za konieczne znaczne powiększenie i scentralizowanie służby kobiet w wojsku i powołują mnie na nowy, trudny i bardzo odpowiedzialny posterunek
— napisała w rozkazie dziennym dowództwa OLK we Lwowie nr 55 z 8 marca 1920 roku.
W pierwszych dniach sierpnia komendantka otrzymała rozkaz natychmiastowego utworzenia Batalionu Liniowego.
Rozkaz dlatego był nieoczekiwany, że władze wojskowe przy układaniu regulaminu bardzo silnie stały na stanowisku nieużywania legionistek do służby frontowej, a tylko wyłącznie do pomocniczej
— pisała dziesięć lat później Wanda Kiedrzyńska. Wkrótce Zagórskiej udało się sformować czterystuosobowy oddział, składający się z dwóch kompanii i oddziału karabinów maszynowych.
Dowództwa wszystkich oddziałów Legii zachęcały swoje podwładne, aby do niego (Batalionu Liniowego – przyp. aut.) wstępowały. Odwoływano się zarówno do ich uczuć patriotycznych, jak i do indywidualnych ambicji i przekonywano, że udział w walce frontowej – dotychczas zastrzeżonej tylko dla mężczyzn – będzie dla nich pewnego rodzaju awansem społecznym
— pisała Anna Marcinkiewicz-Kaczmarczyk. Ale nie było to konieczne, bo chętnych nie brakowało. Werbowano je we wszystkich istniejących oddziałach OLK, włączono całą kompanię Legionistek z Wilna, naboru dokonywano też na miejscu w Warszawie.
14 sierpnia przydzielono im konkretne pozycje. Znajdowały się one na prawym brzegu Wisły, na prawym skrzydle szosy grochowskiej. Była to co prawda trzecia linia obrony i istniało prawdopodobieństwo, że bolszewicy aż tu nie dotrą – z drugiej jednak strony impet ich uderzenia był potężny… W przypadku, gdyby jednak doszli, panie z OLK znalazłyby się w trudnym położeniu. Linia, której miały bronić usytuowana była wzdłuż dawnych fortów Pragi, na przedmieściach Grochowa i nie została należycie umocniona.
Do przygotowywania tych pozycji przystąpiono w ostatniej chwili – kilka dni przed decydującą bitwą. Z tego względu druga i trzecia linia obrony nie została całkowicie ukończona
— dodawała Marcinkiewicz-Maczmarczyk. Lech Wyszczelski zauważa też, że pozycje obsadzone przez OLK były najdalej na wschód wysuniętymi punktami trzeciej linii, znajdowały się więc najbliżej drugiej linii. W swoje książce o bitwie warszawskiej, możliwość dotarcia tu bolszewików ocenia jako bardzo prawdopodobną. Następnego dnia o świcie Legionistki przemaszerowały przez miasto, by zająć pozycje. Zagórska dobrze zapamiętała ten moment:
Huk wystrzałów armatnich wstrząsał murami stolicy. Z małym tylko opóźnieniem legionistki wyruszyły na front. Dowodził przydzielony z Ministerstwa Spraw Wojskowych kpt. Rudzki (Czesław – przyp. aut.), obeznany ze służbą frontową. Ja także towarzyszyłam oddziałowi. Przechodziłyśmy Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem, a liczny tłum zgromadzony na ulicach patrzył na nas ze zdziwieniem. Dawano nam kwiaty. Na Krakowskim Przedmieściu, już naprzeciwko Zamku stał na krawędzi chodnika nuncjusz papieski Monsignor Retti i bardzo pilnie przyglądał się nam. Weszłyśmy na most Kierbedzia. Wioślarze pełniący tam straż spotkali nas owacyjnie i oznajmi, że czekają na rozkaz wysadzenia mostu w powietrze. Salwy strzałów armatnich stawały się coraz głośniejsze – można było już odróżnić warkot karabinów maszynowych. Za Grochowem zajęliśmy przygotowane i opancerzone drutami kolczastymi okopy. Trwałyśmy w pogotowiu, oczekując pojawienia się lada chwila bolszewików.
Bolszewicy jednak nie pojawili się na Grochowie. Jak wspominała Zagórska, właśnie wtedy, gdy kobiety dotarły na miejsce i zajęły pozycje, huk armatnich wystrzałów zaczął się oddalać, a wieczorem dotarły do nich wieści radykalnej zmianie układu sił na froncie. Nie oznaczało to jednak zluzowania Legii. Oddział cofnięto najpierw do Parku Skaryszewskiego, gdzie trwały do 25 sierpnia, a następnie wykorzystano do obławy na ukrywających się w lasach nad Świdrem bolszewickich dezerterów. Stanowili oni realny problem dla miejscowej ludności. Kilkunasto- czasem kilkudziesięcioosobowe ich grupy, uzbrojone i zdesperowane włóczyły się po okolicy rabując wioski.
Rozbite i odcięte bandy bolszewickie błąkają się jeszcze i kryją po latach (…)
— grzmiał 18 sierpnia Józef Piłsudski w wydanej wówczas odezwie. Trzy dni później członkinie OLK potwierdziły te słowa, staczając potyczkę z taką właśnie bandą, biorąc dwóch jeńców. Pod koniec miesiąca, w dokładnie tym samym celu wysłano Legionistki dalej na front, do Łukowa. Ich zadaniem było właśnie patrolowanie i zabezpieczanie miejscowej ludności przed napadami.
Z dnia na dzień zagrożenie stawało się coraz mniejsze, a front przesuwał się na wschód. W tej sytuacji dowództwo zdecydowało się ograniczyć szeregi OLK, a finalnie – rozwiązać ją. Różni autorzy podają różne wersje tego wydarzenia. Jedni wspominają, że Zagórska odeszła z powodu złego stanu zdrowia. Inni, że wynikało to z redukcji budżetu wojskowego. A prawda jak zwykle leży pośrodku. Zagórska istotnie poważnie się rozchorowało, lecz nie z tego powodu odeszła z wojska.
Nie mogąc uzyskać niezbędnych warunków do dalszej owocnej pracy byłam zmuszona podać się do dymisji. Podanie nie zostało przyjęte, ale ponieważ sytuacja nie uległa polepszeniu, podałam się do dymisji powtórnie i prawie równocześnie zachorowałam na ciężki tyfus brzuszny. Zaledwie wstałam z łóżka po tej długotrwałej chorobie, musiałam poddać się operacji, tak więc całą jesień i zimę 1921-1922 ciężko przechorowałam
— tłumacząc kolejność zdarzeń.
W okresie dwudziestolecia niewiele udzielała się publicznie, nie miała też już nic wspólnego z wojskiem. Z wojną jednak owszem. W 1942 roku włączyła się do działalności konspiracyjnej, w ramach scalonego z Armią Krajową, Konwentu Organizacji Niepodległościowych. Przeżyła jednak zbyt wiele wojen, podczas których nawojowała się więcej niż wielu mężczyzn. Kiedy tylko było to możliwe osiadła w Zakopanem, gdzie mieszkała do śmierci w 1965 roku.
W tym momencie jej syn nie żył od blisko półwiecza. A był nim Jurek Bitschan, bodaj najbardziej znany spośród „Orląt Lwowskich”, który poległ na cmentarzu łyczakowskim we Lwowie, w 1918 roku, w wieku czternastu lat.
Wojciech Lada
Poprzednie sylwetki z cyklu WIELKIE POLKI:
— Krystyna Skarbek - V jak Vesper
— Irena Sendlerowa - Życie do pomagania
— Danuta Siedzik „Inka” - dziewczyna od „Łupaszki”
— Elżbieta Łokietkówna - Żelazna dama
— Zofia Holszańska - Matka królów
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/635444-wielkie-polki-aleksandra-zagorska-pani-od-bomb