Kiedy Henryk Pawelec, ps. Andrzej, mierząc w niemieckiego kolaboranta, nacisnął spust swojego pistoletu, rozległ się jedynie suchy trzask. Później okazało się, że amunicja, którą załadowano broń likwidatora, pochodziła z partii „ślepaków” przeznaczonej dla hitlerowców. Franz Wittek miał szczęście. Nie po raz pierwszy. I nie ostatni.
Pochodzenie
Franz Wittek, czy też Franciszek Witek – bo i takie, swojsko brzmiące nazwisko nosił przez pewien czas – urodził się w Budapeszcie. Wg historyka IPN, dr. Marka Jedynaka, ojciec Wittka prawdopodobnie pochodził z Galicji, skąd przed I wojną światową miał wyjechać do Jugosławii. Rodzina znała język polski, dzięki czemu Franz mógł w 1930 roku przyjechać na polskie ziemie. Szybko zaangażował się w działania Związku Strzeleckiego i Junackich Hufców Pracy. Wiele wskazuje na to, że już w pierwszej połowie lat 30. Wittek rozpoczął współpracę z niemieckim kontrwywiadem. Około roku 1932 mieszkał w Łodzi, by po sześciu latach przenieść się na Kielecczyznę, a ściślej mówiąc do wioski Mirocice, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Stanisławę.
Antypolska działalność
Po wybuchu II wojny światowej Franz Wittek – oportunista i karierowicz – szybko zorientował się, skąd wieje przysłowiowy wiatr. Podjąwszy współpracę z Gestapo, zaczął tworzyć hitlerowską agenturę. Zatrudniony jako tłumacz, ułatwił też okupantom przejęcie polskich zakładów zbrojeniowych, w których - wg kilku źródeł - miał wcześniej pracować. Wkrótce starania Wittka zaczęły przynosić „owoce” w postaci aresztowań wśród lokalnej ludności. Miał się on także przyczynić do zorganizowania obławy SS na przebywających w świętokrzyskiej wsi Szałas żołnierzy oddziału majora Henryka Dobrzańskiego, legendarnego „Hubala”. Po 1941 roku konfident przeprowadził się do Nowej Słupi.
Szczęściarz
23 czerwca 1941 r. to dzień, który zapoczątkował serię prób zlikwidowania Franza Wittka, choć już rok wcześniej jeden z robotników zakładu zbrojeniowego chciał w akcie zemsty wypchnąć go z jadącego pociągu. Pierwszą z zaplanowanych akcji było podpalenie domu, który wynajmował. Skutek był jednak inny od zamierzonego – zamiast spłonąć w pożarze, Wittek i jego żona uciekli, a następnie przenieśli się do Kielc, gdzie zamieszkali w kamienicy przy ul. Małej 23. Wtedy do akcji wkroczyła Armia Krajowa. Już w październiku 1942 r. trzech podkomendnych Mariana Sołtysiaka, ps. Barabasz „odwiedziło” Wittka, podając się za pracowników wodociągów. Gdy żona Wittka uchyliła drzwi, z niespodziewanej strony – zza jej pleców – rozległy się strzały. Sprytny konfident domyślił się celu wizyty „fachowców” i postanowił uprzedzić ich działania. Zamachowcy mogli jedynie salwować się ucieczką. Niecałe pół roku później, w marcu 1943 r. Henryk Pawelec otrzymał rozkaz zastrzelenia Wittka na skrzyżowaniu ul. Małej z Kapitulną. Akcja zapowiadała się na szybką i skuteczną. Gdy więc oczekujący na swój cel Pawelec dostrzegł idącego ulicą Wittka, położył dłoń na służbowej broni i żwawym krokiem podążył za hitlerowcem. Wtem – zaszedłszy cel od tyłu – błyskawicznym ruchem wyjął pistolet, celując w głowę Wittka. Zamiast huku wystrzału rozległ się jednak suchy trzask. Niewiele myśląc, likwidator ponownie nacisnął spust. I znów… nic. Tymczasem jednak, widząc popłoch przechodniów, Wittek zorientował się w sytuacji i z łownej zwierzyny szybko zamienił się w drapieżcę. Wydobył broń i zaczął strzelać do Polaka. Ścigany gradem kul Pawelec czym prędzej ukrył się w jednej z kamienicznych bram. Jak się później okazało, zamachowiec omyłkowo otrzymał ślepą amunicję, która pierwotnie miała trafić w ręce Niemców. Warto też dodać, że w międzyczasie ZWZ usiłowało otruć Wittka, zamach ten jednak udaremniła niewystarczająca siła trucizny. W historiografii istnieje też wersja zakładająca zdradę jednego z zamachowców.
Wittek orientował się, że polskie podziemie nie zrezygnuje z zamiaru zgładzenia go. Wiedząc, że konspiracja dobrze zna miejsce jego zamieszkania, postanowił potajemnie przeprowadzić się w sąsiedztwo lokalnej siedziby Gestapo.
W 1943 roku na ówczesnej ulicy Badurskiego w Kielcach doszło natomiast do próby zabicia agenta za pomocą pistoletu maszynowego. Zarówno „Tadek” (Bronisław Sitarski), jak i „Heniek” (Henryk Giżycki) wystrzelili po serii ze stena. Strzały żołnierzy „Barabasza” tym razem były celne – Wittek, trafiony kilkunastoma pociskami, osunął się na chodnik. I choć wydawało się, że takiego zamachu nikt nie jest w stanie przeżyć, „Diabeł”, bo tak zaczęto go wówczas nazywać, wyszedł ze szpitala, wspierając się o lasce, a następny zamach skończył się… przestrzeleniem jego kapelusza.
Piekło
Dowództwo AK usiłowało znaleźć odpowiedź na pytanie o niespotykane wręcz i balansujące na granicy realności szczęście Franza Wittka. Czyżby przydomek z piekła rodem, jaki nadało mu polskie podziemie, nie było tylko zwykłym przezwiskiem? Może tkwiło w nim jednak ziarno prawdy?
W marcu 1944 roku spekulacje przeciąć miało pojawienie się w siedzibie dowództwa Obwodu Kieleckiego AK „Wilka”. Pod takim pseudonimem działał młody żołnierz Zbigniew Kruszelnicki. Zdążył się on już wsławić brawurowymi napadami na niemieckie transporty kolejowe i akcjami w przebraniu niemieckiego żołdaka. I tym razem „Wilk” przywdział mundur Wehrmachtu. Dzięki przebraniu mógł zbliżyć się do celu na minimalną odległość. Gdy w nocy 20 kwietnia „Wilk” stanął twarzą w twarz z Wittkiem i towarzyszącym mu Niemcem, na ich pytanie o przepustkę wyciągnął pistolet i wystrzelił do obu wrogów. Gdy ci padli na bruk, Kruszelnicki upewnił się jeszcze, że nikt nie będzie go ścigał – by temu zapobiec, przestrzelił opony samochodu, który przywiózł jego ofiary. Następnie spokojnym krokiem pewnego siebie żołnierza Wehrmachtu oddalił się z miejsca egzekucji. Jak ogromne musiało być jego zdziwienie, gdy dowiedział się, że jego cel przeżył! Wittek tylko symulował postrzelenie.
Sytuacja w polskim podziemiu zaczęła się robić nerwowa. Próbowano praktycznie wszystkich metod likwidacji konfidenta, te jednak spaliły na panewce. Tymczasem Wittek najwyraźniej planował ucieczkę do dalekiej Hiszpanii. Należało więc działać jak najszybciej. Dwunastą już próbę zabicia „Diabła” podjąć miał oddział AK pod dowództwem ppor. Kazimierza Smolaka, ps. Nurek. Na Wittka zasadziło się sześciu żołnierzy, oprócz wspomnianego „Nurka”, byli to jeszcze: ppor. Zygmunt Firley, ps. Kajtek, Jan Karaś, ps. Karol, Józef Skoniecki, ps. Bąk, Roman Kacperowicz, ps. Szarada oraz Jan Likowski, ps. Milcz.
O godzinie 8:00 oddział zebrał się na ulicy Focha w pobliżu siedziby Gestapo, oczekując nadejścia celu. Ten jednak nie pojawiał się. Wiele wskazywało na to, że kolejny zamach nie dojdzie do skutku. Nerwowe wyczekiwanie przerwał nagły meldunek „Karola”, który zauważył Wittka w bramie kamienicy. Oddział likwidatorów niezwłocznie ruszył w kierunku agenta, dobywając broni. Gdy Wittek, słysząc rozlegające się z okien pobliskich budynków krzyki, sięgnął po broń, było już za późno. Firley, mierząc w głowę, właśnie wystrzelił w jego kierunku. „Diabeł” padł na ziemię. By uniknąć kolejnego fiaska, do leżącego w kałuży świeżej krwi konfidenta doskoczył „Nurek”, dobijając go strzałami w głowę. Wtedy do zamachowców ogień otworzyli stacjonujący w okolicy Niemcy. Ranny został dowódca akcji. Ewakuację Smolaka tak opisuje historyk, dr Marek Jedynak: Są dwie wersje. Jedna, że zaangażowano żołnierzy NSZ, którzy mieli podjechać dorożką i udając pijanych zabrać „Nurka”. Druga, że odjechał z łączniczką udając zakochaną parę. Niestety dorożkarz, albo był konfidentem, albo został ustalony numer dorożki i miejsce dokąd pojechała. Niemcy otoczyli dom. Podczas walki zginęło trzech żołnierzy NSZ i „Nurek”, który walczył do końca. Kiedy skończyła mu się amunicja, zdetonował granat. Zginął sam, zabijając jeszcze kilku Niemców. Śmierć bohaterów nie okazała się daremna, dzięki ich ofierze „Diabeł” powrócił do piekła…
Dlaczego Wittek?
Po udanej egzekucji Franza Wittka, Niemcy aresztowali około dwustu osób. Większość z nich poniosła śmierć. Na pytanie o zasadność podjętych wysiłków, mających na celu pozbycie się Wittka należy jednak odpowiedzieć jednoznacznie: nie bez przyczyny polskie podziemie z tak ogromnym zaangażowaniem ścigało tego konfidenta. W 1942 roku Wittek osobiście miał zamordować całą rodzinę podejrzaną o kontakt z partyzantką. Następnie, 28 czerwca za jego przyczyną rozstrzelano w Nowej Słupi kilkadziesiąt osób, zaś już w lipcu doprowadził do powieszenia kolejnych kilkudziesięciu skazańców. Niemcy zmusili też miejscowe kobiety i dzieci do oglądania tego bestialskiego „spektaklu”. Skutkiem zbrodniczej działalności Wittka były też rozstrzelania setek osób, których masowe mogiły znajdują się w Nowej Słupi. Wśród mieszkańców Kielecczyzny po dziś dzień żywa jest pamięć okrucieństw demonicznego kolaboranta. Trafnym więc było nazwanie go „Diabłem” – któż bowiem, jeśli nie inkarnacja zła, zasługuje na takie miano?
Michał Pietruszak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/633211-jedenascie-zyc-diabla-wyrok-na-franza-wittka