Jeszcze do niedawna byłem dosyć nieprzejednany w ocenie ukraińskiej polityki historycznej. Wojna zmieniła sporo. Widzę, że nie tylko u mnie.
Jeżdżąc z grupą przyjaciół z lubelskiej OHP i Fundacji Niepodległości spotykaliśmy się z swoistym rozdwojeniem. Gdy porządkowaliśmy polskie cmentarze parafialne na Wołyniu, miejscowa ludność zazwyczaj przyjmowała nas dobrze. Nawet bardzo dobrze. Karmili nas, pomagali, czasem brali udział w trudnych pracach, dzięki którym zapomniane nagrobki miały szansę na odkrycie. To na poziomie ludzkim, podstawowym. Problemy zdarzały się, nieczęsto, ale jednak, tylko na poziomie jakiejkolwiek „władzy”. Ukraińscy „urzędnicy” lubią czasem swoim władztwem się popisać. Trudno, mimo to robiliśmy swoje.
Jeśli ktoś z nami chciał rozmawiać o przeszłości, także tej bolesnej, zawsze byliśmy gotowi ten wątek podjąć. Jeśli nie, to nie. Nic na siłę. Wystarczyło mi, że w oczach tych ludzi widziałem zrozumienie. Oni przecież zdają sobie świadomość, że na ziemi, która dzisiaj jest zachodnią Ukrainą żyli z Polakami po sąsiedzku. Przyjaźnili się, kochali, czasem kłócili. Żyli.
Do tej pory nie widziałem, niestety, w ukraińskich urzędach ani krzty zrozumienia dla naszej, polskiej konieczności poszukiwania na ich terenie szczątków polskich obywateli. Zawsze był sprzeciw. Było to możliwe na Litwie, nawet na Białorusi, a na Ukrainie nie. I nawet nie mówię o grobach ofiar Rzezi Wołyńskiej, nie była zgody nawet na poszukiwania legionistów czy żołnierzy z 1939 roku.
Ukraiński IPN był w tej kwestii nieprzejednany, a polscy urzędnicy co i rusz odbijali się od ściany. Mimo, że zniesienie moratorium na prace historyczno-poszukiwawcze polskiemu prezydentowi Andrzejowi Dudzie obiecywali i Petro Poroszenko i Wołodymir Zełeński. I co? I nic. Oburzałem się na to publicznie, pisałem, że „o sprawach trudnych trzeba rozmawiać wtedy, gdy jest dobrze”. Przyznam, że wówczas, w sierpniu 2021 roku, gdy wraz z prezydentem wybieraliśmy się do Kijowa na obchody 30. rocznicy Niepodległości Ukrainy, ten artykuł nie został przyjęty dobrze w otoczeniu Andrzeja Dudy.
Gdy wybuchła wojna, postanowiłem ten temat „zawiesić”. Zdania nie zmieniłem, ale uznałem, że pierwszą i jedyną sprawą jest konieczność obrony przed rosyjskim najeźdźcą. Życzyłem i życzę Ukrainie zwycięstwa. Poczułem, że gdy to się stanie, resztę sobie poukładamy. Dzisiaj jestem tego pewien.
Kilka dni temu zżymaliśmy się, że ukraińskie jury nie dało ani jednego punktu polskiemu wykonawcy podczas konkursu Eurowizji. Może to i nieprzyjemne, ale w ogólnym rozrachunku znaczy niewiele. Dzisiaj mer Lwowa Andrij Sadowy pisze, że „ta wojna pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem” i podejmuje decyzję o zdjęciu obrzydliwych paździerzowych osłon z lwów, które strzegą Cmentarza Orląt. To jest konkret, za który dziękuję. Powiem szczerze, wzruszyłem się. Ileż razy spacerując po tym świętym dla Polaków miejscu czułem wściekłość pomieszaną z niemocą widząc lwy w niewoli…
Uwolnienie lwów na Cmentarzu Orląt to coś więcej niż prosty gest. To szansa, z której warto skorzystać. Nie przeceniając jej, ale też nie lekceważąc. Na pewno to krok w dobrą stronę, co jeszcze niedawno wcale nie było oczywistością.
Niech żyje wolna Ukraina! Niech żyje Polska!
CZYTAJ TAKŻE: Posągi lwów odsłonięte! Mer Lwowa: Ta wojna pokazała, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Niech żyje Polska!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/599356-uwolnienie-lwow-na-cmentarzu-orlat-to-szansa-na-dialog