5 marca 1940 r., Biuro Polityczne KC WKP(b) podjęło decyzję o rozstrzelaniu polskich jeńców przebywających w obozach w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie oraz polskich więźniów przetrzymywanych przez NKWD na obszarze przedwojennych wschodnich województw Rzeczypospolitej. Konsekwencją tej decyzji była zbrodnia katyńska.
CZYTAJ RÓWNIEŻ: RELACJA. 12. rocznica tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Najwyżsi przedstawiciele państwa uczcili pamięć ofiar katastrofy
19 września 1939 r. szef NKWD Ławrientij Beria powołał Zarząd ds. Jeńców Wojennych i Internowanych Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych i nakazał zorganizowanie sieci obozów. Decyzję tę można określić jako paradoksalną. Związek Sowiecki twierdził, że nie prowadzi działań wojennych przeciw Polsce, lecz jedynie od 17 września 1939 r. z powodu „rozpadu państwa polskiego” działa na rzecz zabezpieczenia mienia i życia mieszkańców Kresów. Mimo to tworzone obozy nazwano jenieckimi.
Na początku października 1939 r. władze sowieckie zaczęły zwalniać część jeńców szeregowców. Był to kolejny element propagandowej narracji o wyzwoleniu ziem zachodniej Białorusi i Ukrainy. Od 17 września Sowieci dążyli do ideologicznego i „klasowego” oddzielenia oficerów „pańskiej Polski” od „ciemiężonych” żołnierzy wywodzących się spośród chłopów. Swoistym „uwiarygodnieniem” propagandy były niezliczone zbrodnie popełniane we wrześniu i w październiku na polskich oficerach na polu walki lub podczas marszu do tymczasowych obozów jenieckich.
Obozy w Starobielsku, Kozielsku i Ostaszkowie
W tym samym czasie podjęto decyzję o utworzeniu dwóch „obozów oficerskich” w Starobielsku i Kozielsku oraz obozu w Ostaszkowie, przeznaczonego dla funkcjonariuszy policji, KOP i więziennictwa. Pod koniec lutego 1940 r. więziono w nich 6192 policjantów i funkcjonariuszy innych służb oraz 8376 oficerów Wojska Polskiego. Wśród nich znajdowała się duża grupa oficerów rezerwy powołanych do wojska w chwili wybuchu wojny. Większość reprezentowała polską inteligencję – byli to lekarze, prawnicy, nauczyciele szkolni i akademiccy, inżynierowie, literaci, dziennikarze, działacze polityczni, urzędnicy państwowi i samorządowi, ziemianie. Obok nich w obozach znaleźli się kapelani katoliccy, prawosławni, protestanccy oraz wyznania mojżeszowego.
Precyzja tych danych wynika z uruchomionego około połowy lutego 1940 r. biegu wydarzeń, który miał zadecydować o losach polskich jeńców. 20 lutego kierownictwo Zarządu ds. Jeńców Wojennych zwróciło się do szefa NKWD z propozycją „rozładowania” przepełnionych obozów jenieckich. W rzeczywistości proces ich likwidacji rozpoczął się już pod koniec stycznia. Do końca stycznia 1940 r. władze obozów przesłały do tzw. Kolegium Specjalnego ponad 6 tys. spraw jeńców obozu w Ostaszkowie. Kolegium to było organem NKWD wydającym wyroki w trybie administracyjnym, bez wzywania oskarżonych. Podstawą wyroków były zapisy Kodeksu karnego ZSRS z 1926 r., który w artykule 58. wprowadzał pojęcie „wroga ludu”. W ten sposób rozumiano w praktyce każdą „aktywną działalność” lub „aktywną walkę […] przeciwko klasie robotniczej i ruchowi rewolucyjnemu”. Artykuł 58. dawał więc ogromne pole do interpretacji. Do końca następnego miesiąca zapadło pierwszych 600 „wyroków” opiewających na kary od trzech do sześciu lat obozów pracy na Kamczatce.
We wspomnianym piśmie z 20 lutego Zarząd ds. Jeńców Wojennych proponował zwolnienie ok. 300 ciężko chorych, inwalidów i żołnierzy lub funkcjonariuszy powyżej sześćdziesiątego roku życia oraz 400–500 oficerów rezerwy (agronomów, lekarzy, inżynierów, techników, nauczycieli) pochodzących z „nowych” obwodów Białorusi i Ukrainy. Warunkiem zwolnienia miał być brak jakichkolwiek materiałów obciążających polskich oficerów i funkcjonariuszy. Oficerowie Korpusu Ochrony Pogranicza, pracownicy prokuratur i sądów, „obszarnicy”, mieli zostać objęci postępowaniem Kolegium Specjalnego.
22 lutego Beria, prawdopodobnie biorąc pod uwagę sugestie dotyczące rozpoczęcia postępowania przed Kolegium Specjalnym, wydał rozkaz przeniesienia do więzień zarządów NKWD obwodów woroszyłowgradzkiego (dziś Ługańsk), smoleńskiego i kalinińskiego (dziś Twer) niektórych więźniów obozów jenieckich. Do tej grupy zaliczono funkcjonariuszy więziennictwa, agentów wywiadu wojskowego, „prowokatorów”, osadników, pracowników prokuratur i sądów, „obszarników” i kupców. 3 marca obóz kozielski opuściło 115 jeńców, starobielski: dwunastu, ostaszkowski: ośmiu. Udało im się ocaleć. 26 lutego szef Zarządu ds. Jeńców Piotr Soprunienko polecił uzupełnienie niektórych danych jeńców i przesłanie kopii ich dokumentów do Moskwy. Rozkaz ten wykonano do końca miesiąca.
Zgromadzone dokumenty były podstawą notatki, którą Beria skierował do Stalina w dniu obrad Biura Politycznego KC WKP(b), 5 marca 1940 r. Ludowy komisarz spraw wewnętrznych stwierdzał w niej m.in.: „W obozach dla jeńców wojennych NKWD ZSRS i w więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi w chwili obecnej znajduje się duża liczba byłych oficerów armii polskiej, byłych pracowników policji polskiej i organów wywiadu, członków nacjonalistycznych, kontrrewolucyjnych partii, członków ujawnionych kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych, uciekinierów i innych. Wszyscy są zatwardziałymi wrogami władzy sowieckiej, pełnymi nienawiści do ustroju sowieckiego”.
W dalszej części Beria zaznaczał:
Będący jeńcami wojennymi, oficerowie i policjanci, przebywający w obozach, usiłują kontynuować działalność kontrrewolucyjną, prowadzą agitację antysowiecką. Wszyscy czekają tylko na wyjście na wolność, aby móc aktywnie włączyć się do walki przeciw władzy sowieckiej. Organy NKWD w zachodnich obwodach Ukrainy i Białorusi wykryły szereg kontrrewolucyjnych organizacji powstańczych. We wszystkich tych kontrrewolucyjnych organizacjach przywódczą rolę odgrywali byli oficerowie armii polskiej, byli policjanci i żandarmi.
Według danych zawartych w piśmie Berii do Stalina w obozach dla jeńców wojennych przetrzymywano (nie licząc szeregowców i kadry podoficerskiej): „14 736 byłych oficerów, urzędników, obszarników, policjantów, żandarmów, służby więziennej, osadników i agentów wywiadu – według narodowości: ponad 97 proc. Polaków”. Szef NKWD podawał, że wśród nich znajduje się: 295 generałów, pułkowników i podpułkowników, 2080 majorów i kapitanów, 6049 poruczników, podporuczników i chorążych, 1030 oficerów i podoficerów policji, straży granicznej i żandarmerii, 5138 szeregowców policji, żandarmerii, służby więziennej i agentów wywiadu oraz 144 urzędników, obszarników, księży oraz osadników.
Notatka informowała również:
W więzieniach zachodnich obwodów Ukrainy i Białorusi przetrzymywanych jest ogółem 18 632 aresztowanych (wśród nich 10 685 Polaków)”. W tej liczbie: „1207 byłych oficerów, 5141 byłych policjantów, agentów wywiadu i żandarmerii, 347 szpiegów i dywersantów, 465 byłych obszarników, fabrykantów i urzędników, 5345 członków różnorakich kontrrewolucyjnych i powstańczych organizacji i różnych kontrrewolucyjnych elementów, 6127 uciekinierów.
Oceniając, że wszyscy polscy jeńcy wojenni przetrzymywani w obozach oraz Polacy znajdujący się w więzieniach „są zatwardziałymi, nierokującymi poprawy wrogami władzy sowieckiej”, Beria wnioskował o rozpatrzenie ich spraw w trybie specjalnym, „z zastosowaniem wobec nich najwyższego wymiaru kary – rozstrzelania”. Dodawał, że należy to rozpatrzyć bez wzywania aresztowanych i bez przedstawiania zarzutów, decyzji o zakończeniu śledztwa i aktu oskarżenia. Formalnie wyroki miały być wydawane przez „trójkę” w składzie: Iwan Basztakow (szef 1 Wydziału Specjalnego NKWD – ewidencyjno-statystycznego), Bogdan Kobułow i Wsiewołod Mierkułow (obaj byli zastępcami Berii). Nie było to więc Kolegium Specjalne NKWD, lecz inny, bliźniaczo podobny organ pozasądowy w ramach struktur Ludowego Komisariatu. Zastosowanie którejkolwiek z tych procedur pozwalało na „rozpatrywanie spraw” bez wzywania świadków.
Rozkaz wykonania zbrodni
Notatka Berii stała się de facto przyjętą bez poprawek uchwałą Biura Politycznego. Druga część dokumentu, zaczynająca się od słów: „Polecić NKWD ZSRS”, jest właściwym rozkazem wykonania zbrodni. Na omawianym piśmie Berii znalazły się aprobujące podpisy wszystkich obecnych: Stalina – sekretarza generalnego WKP(b), Klimienta Woroszyłowa – marszałka Związku Sowieckiego i komisarza obrony, Wiaczesława Mołotowa – przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza spraw zagranicznych, i Anastasa Mikojana – wiceprzewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych i komisarza handlu zagranicznego, a także ręczna notatka: „Kalinin – za, Kaganowicz – za” (Michaił Kalinin był przewodniczącym Prezydium Rady Najwyższej ZSRS, formalnie głową państwa; Łazar Kaganowicz – wiceprzewodniczącym Rady Komisarzy Ludowych i komisarzem transportu i przemysłu naftowego). Nieobecnych i niepodpisanych przez sekretarza było trzech członków BP: Nikita Chruszczow, Andriej Żdanow i Andriej Andriejew. Pod podpisami widnieje poza tym adnotacja Berii: „Wyk.[onać]”. Ekspertyza grafologiczna przeprowadzona po odtajnieniu dokumentu w 1990 r. potwierdziła autentyczność wszystkich własnoręcznie złożonych podpisów.
Praktyka „podpisywania się” przez niektórych nieobecnych członków Biura Politycznego była powszechna. Często byli oni w kontakcie telefonicznym z Kremlem i potwierdzali swoje poparcie dla zapadających decyzji. Ta procedura miała sprawiać wrażenie kolegialności w podejmowaniu decyzji. W rzeczywistości od końca lat dwudziestych pełną kontrolę nad Biurem Politycznym sprawował Stalin. Nierzadko obrady BP odbywały się na daczy Stalina w Kuncewie i miały całkowicie nieformalny charakter. Poprzez zachowywanie procedur sowiecki dyktator dążył również do wciągnięcia swojego „dworu” do procesu podejmowania kluczowych decyzji. W ten sposób pragnął zapewnić sobie jego bezwzględne poparcie i rozłożyć odpowiedzialność za podjęte działania na wszystkich towarzyszy. W tym kontekście niezwykle prawdopodobne wydaje się, że większość członków BP dowiedziała się o notatce szefa NKWD dopiero w czasie posiedzenia, gdy decyzja została podjęta przez Stalina po konsultacjach wyłącznie z Berią.
W treści i formie dokumentu z 5 marca zwracają uwagę dwie jego unikalne cechy. Jest to jedno z najlepszych świadectw podejmowania decyzji o dokonaniu masowej zbrodni na szczytach władzy systemu totalitarnego. Reżim narodowosocjalistyczny oraz reżimy komunistyczne często maskowały swoje rzeczywiste działania poprzez procedury nadające im pozory legalności, np. procesy sądowe z zachowaniem drogi odwołania od wyroku. Także działania polityczne, takie jak agresja z 17 września, były „legalizowane” przez późniejszą długą procedurę wcielania Kresów do republik sowieckich na „wniosek miejscowej ludności” i za zgodą „parlamentu ZSRS”. Mordy popełniane „na niższym szczeblu” mogły być tłumaczone przez rzekome próby ucieczki jeńców lub przypadkowe straty wynikające z chaosu walki. Z punktu widzenia sowieckiego prawa Biuro Polityczne nie mogło narzucić „trójce” lub innemu organowi NKWD decyzji, która teoretycznie mogłaby być inna niż ta narzucana przez Stalina i jego otoczenie. W rzeczywistości więc rozkaz z 5 marca 1940 r. jest emblematycznym przykładem praktyki funkcjonowania komunistycznego reżimu ZSRS całkowicie zdominowanego przez Stalina. Oceny tej nie mogą zmieniać późniejsze pojedyncze odstępstwa od wykonania decyzji z 5 marca, takie jak wycofanie małej części skazanych z transportów do miejsc straceń.
Decyzja z 5 marca jest wyjątkowa również za sprawą niezwykle „szczerego uzasadnienia” konieczności mordu przedstawionego przez Berię. Jego wiedza na temat postawy jeńców wynikała z raportów składanych przez władze obozów. Ocaleni jeńcy wspominali, że Polacy podczas przesłuchań przez oficerów NKWD w otwarty sposób krytykowali system sowiecki i podkreślali przewagi Zachodu nad ZSRS. Podobne głosy pojawiały się w trakcie propagandowych pogadanek, kiedy oficerowie zadawali politrukom niewygodne pytania. W przeciwieństwie do propagandowych broszur chętnie czytano sowiecką prasę, ale wyłącznie w celu „wyłowienia” prawdziwych informacji o sytuacji na świecie lub zdobycia argumentów na rzecz krytyki polityki Związku Sowieckiego. Z tej perspektywy polscy jeńcy bez wątpienia jawili się jako groźni „wrogowie klasowi”.
Prawdopodobnie pogarda wobec systemu sowieckiego wyrażana przez jeńców nie była jedynym motywem decyzji o zbrodni. Część historyków zwracała uwagę na czasowy związek między sowieckim mordem a podjętą przez Niemców „Akcją AB”, podczas której zabito ok. 3,5 tys. przedstawicieli polskiej elity intelektualnej. Obie operacje z wiosny 1940 r. można traktować jako wynikające nie tylko z polityki obu zaborców zmierzających do zniszczenia polskich elit, lecz także z zapisów „Tajnego protokołu dodatkowego” do niemiecko-sowieckiego traktatu z 28 września 1939 r. Zakładał on współpracę przy likwidowaniu „agitacji polskiej”.
Istotnym argumentem przesądzającym wymordowanie polskich oficerów była też pamięć Stalina o klęsce roku 1920, do której przyczynił się przez swoje ambicje. Podczas śledztwa sowieckiej prokuratury wojskowej w 1990 r. były szef Zarządu ds. Jeńców Wojennych NKWD Piotr Soprunienko zeznał: „Chodziły słuchy w 1940 r., że rozstrzelanie polskich jeńców wojennych […] zostało przeprowadzone na mocy decyzji Stalina, który nie mógł wybaczyć klęski Armii Czerwonej pod Warszawą w 1920 r.”. Na decyzję sowieckiego dyktatora mogły wpłynąć również bieżące wydarzenia polityczne, takie jak zapowiedź udzielenia pomocy wojskowej Finlandii przez Wielką Brytanię i Francję. Częścią korpusu ekspedycyjnego miała być polska Samodzielna Brygada Strzelców Podhalańskich. Decyzja o dokonaniu mordu zapadła miesiąc przed atakiem Niemiec na Danię i Norwegię, który kończył tzw. dziwną wojnę. Jego wykonanie zaś zostało zakończone w momencie, gdy III Rzesza rozpoczynała zwycięską kampanię francuską. Ku zaskoczeniu Stalina zakończyła się ona błyskawiczną klęską aliantów. Być może pod wrażeniem wydarzeń maja i czerwca 1940 r. Stalin mógłby uznać, że polscy oficerowie mogą być mu niezbędni w obliczu ewentualnej wojny z Niemcami. Potwierdzeniem tej tezy mogą być trwające od jesieni 1940 r., prowadzone przez NKWD przygotowania do utworzenia polskiej dywizji w ramach Armii Czerwonej. Jej dowództwo mieli stanowić oficerowie deklarujący chęć współpracy z ZSRS, tacy jak ppłk Zygmunt Berling. W tym samym czasie w rozmowie z tą grupą oficerów Wsiewołod Mierkułow na pytanie o pozostałych członków polskiego korpusu oficerskiego powiedział: „Popełniliśmy wobec nich wielki błąd.
Kluczem do zrozumienia większości motywacji kierujących Stalinem w marcu 1940 r. mogą być słowa ocalałego jeńca Kozielska, po wojnie wybitnego znawcy ZSRS, Stanisława Swianiewicza: „Sowiecka taktyka polityczna zna dwa sposoby postępowania z pokonanym przeciwnikiem: zmusić go do pracy i służby dla dobra Związku Sowieckiego […], albo w drugim przypadku unicestwić go. Sowieckie władze musiały rozstrzygnąć, która z tych dwóch metod winna być zastosowana do oficerów polskich znajdujących się w ich rękach”. (PAP)
Katyń. Zapiski z obozów
3 kwietnia 1940 r. władze sowieckie przystąpiły do systematycznej eksterminacji polskich jeńców z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. Oficerowie dokumentowali te chwile w notatnikach i listach do rodzin. Są one jednym z najważniejszych świadectw obrazujących mechanizm ludobójstwa.
Mimo że do dziś nie mamy pełnej dokumentacji dotyczącej okoliczności sowieckiej zbrodni na polskich jeńcach, to zachowane strzępki informacji pozwalają na stosunkowo dokładne odtworzenie ich losów między jesienią 1939 a wiosną 1940 r. Kluczowe dla rekonstruowania nastrojów w obozach jenieckich są osobiste zapiski odnalezione później w dołach śmierci, listy do rodzin, ale także raporty władz sowieckich oraz relacje nielicznych ocalałych.
W pierwszych tygodniach po sowieckiej agresji z 17 września 1939 r. losy polskich jeńców były zupełnie nieznane. W niewoli sowieckiej znalazło się blisko ćwierć miliona żołnierzy Wojska Polskiego, Korpusu Ochrony Pogranicza, strażników więziennych, funkcjonariuszy policji i innych służb. Około 14 tys. oficerów znalazło się w trzech obozach jenieckich zarządzanych przez NKWD – Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku. W tym ostatnim już 15 października oficerowie wystosowali petycję z żądaniem nawiązania kontaktu z Czerwonym Krzyżem, którego misją była m.in. opieka nad jeńcami wojennymi. Żądano również podania powodu przetrzymywania w sytuacji, w której pomiędzy ZSRS a Polską oficjalnie nie zaistniał stan wojny, oraz umożliwienia korespondencji z rodzinami. Ten ostatni postulat został spełniony dopiero 20 listopada.
W przeciwieństwie do rodzin żołnierzy i oficerów, którzy znaleźli się w niewoli niemieckiej, krewni ujętych przez Armię Czerwoną przez ponad dwa miesiące nie mieli jakichkolwiek informacji o ich losach. Możliwości korespondencji pozostały bardzo ograniczone. Listy polskich oficerów podlegały nie tylko ścisłej cenzurze, ale również odgórnemu ograniczaniu ich treści. Więźniowie trzech obozów, nazywanych w oficjalnej nomenklaturze „jenieckimi”, nie mogli pisać, że są jeńcami. Tego rodzaju listy mogły być konfiskowane. Jeńcy często posługiwali się słownictwem niezrozumiałym dla słabo znających język polski niskich rangą oficerów NKWD. Anglię i Francję nazywano np. „Antkiem” i „Francją”, a gen. Sikorskiego „doktorem Sikorą”. Oficerowie zdawali sobie sprawę, że także ich rodziny muszą zachowywać „wymogi” sowieckiej cenzury. Ten wątek pojawia się w listach z końca listopada. Nakłaniano do przekazywania jedynie informacji dotyczących życia rodziny. „Piszcie do mnie […] opisujcie krótko i zwięźle o swojem życiu” – pisał jeden z jeńców z Kozielska.
W listach często odwoływano się do opieki Opatrzności. „Matce Najświętszej dziękuję za opiekę nad nami i Jej opiece Was zawsze polecam” – pisał jeden z oficerów wysłanych do obozu na początku marca 1940 r. Szczególnie traumatycznym momentem niewoli były pierwsze święta w obozie jenieckim. „Nie życzę Wam Wesołych świąt, bo będą one dla nas wszystkich smutne, ale tylko te jedne – tym milsze i weselsze będą następne. Życzę Wam i codziennie Boga o to proszę, by Was zachował w zdrowiu i szczęśliwie pozwolił nam wkrótce być razem. Mam głęboką wiarę, że tak będzie, a przyszłość będzie lepszą, szczęśliwszą od przeszłości” – stwierdził jeden z kapitanów WP. Na początku marca 1940 r. wydawało się, że wyrażone przez niego nadzieje są bliskie spełnienia.
Do końca lutego 1940 r. 600 jeńców z Ostaszkowa decyzją administracyjną Kolegium Specjalnego NKWD zostało skazanych na kary w kamczackich łagrach. 8 marca 1940 r. z Kozielska wyruszył transport trzynastu jeńców – jak się później okazało, wywiezionych na rozstrzelanie (zginęli w egzekucji 15 marca) – błyskawicznie pojawiły się pogłoski o zwolnieniu z niewoli. Wśród jeńców rozchodziły się optymistyczne wieści, m.in. o przekazaniu jeńców stronie niemieckiej czy o zezwoleniu na wyjazd do państw neutralnych. Na drugim biegunie znajdowały się informacje w rodzaju: „Wysyłają na Syberię, na Sołówki [Wyspy Sołowieckie – przyp. red.], bezludną wyspę, do obozów niemieckich, do Karelii do budowy dróg” – o takich plotkach krążących wśród polskich oficerów wspominają sowieckie meldunki.
„Hurra! Pierwsze jaskółki! Dzisiaj pierwszy raz półoficjalnie zakomunikował nam kombrig [generał brygady w Armii Czerwonej – przyp. red.], że kto ma rodziny za granicą (w państwach neutralnych), może składać w najbliższych dniach podanie do Narodnego Komissariatu Wnutriennych Dieł [NKWD] o wyjazd! Może rzeczywiście wyjaśni się nasza beznadziejna sytuacja! Wrzało dzisiaj w baraku jak w ulu” – zanotował 16 marca 1940 r. ppor. Henryk Sztekler. Jego pamiętnik odnaleziono później w katyńskim dole śmierci.
Wydawało się, że nadchodząca Wielkanoc będzie poprzedzać odzyskanie wolności. Oficerowie postanowili spędzić ją na tyle, na ile pozwalały im surowe warunki panujące w obozach. Nadzieja mieszała się wciąż z trudami życia w obozie i tragediami. W pamiętniku ppor. Włodzimierza Woydy czytamy, że w Wielką Sobotę odbył się w Kozielsku pogrzeb jednego z oficerów, podporucznika rezerwy.
W Niedzielę Wielkanocną (24 marca) – o poranku kpt. Gąsowski zorganizował z kolegami obfity jak na warunki obozowe posiłek: „Śniadanie zrobiliśmy sobie uroczyste, udało się nam wydostać 1 jajko, sałatkę z kartofli, kanapki ze śledziem, herbata, kompot, to było śniadanie, życzenia, łamanie jajkiem, przemówienie itd. O 12 akademia uroczysta” – pisał kpt. Marian Gąsowski, autor notatnika znalezionego w Katyniu. Jemu i innym oficerom towarzyszyła tęsknota za najbliższymi. „Dziś minęło pół roku niewoli. Kiedy myślę, że Ty jesteś sama, szlag mnie trafia” – zanotował. Część z nich wydawała się pogodzona z losem. „Gdybym tu umarł, to pamiętajcie, że nie wolno Wam tu mnie zostawić – sprowadzić zwłoki i pochować w Żurowej, w ogrodzie – testament wypełnić! A Ty, Miłuś, żyj i pamiętaj, że bardzo Cię kochałem, kochałem ponad wszystko na świecie” – zapisał 31-letni ppor. Julian Budzyn.
Korespondencja ze wszystkich obozów ustała na zawsze
Dwa tygodnie później korespondencja ze wszystkich obozów ustała na zawsze. O szczegółach ostatnich tygodni, dni, a nawet minut życia oficerów wiemy wyłącznie z zapisków odnalezionych w Katyniu i ze wspomnień bardzo nielicznych ocalałych. Likwidacja obozu w Kozielsku rozpoczęła się 3 kwietnia. Obóz opuszczały grupy liczące od 100 do 300 jeńców. Pierwsze z nich składały się głównie z oficerów pochodzących z terenów okupowanych przez Niemców. Fakt ten skłaniał do przekonania, że okupanci ustalili procedurę wymiany więźniów. To rozwiązanie sugerowały również załogi obozów snujące opowieści o podróży do Brześcia nad Bugiem, gdzie jeńcy mieli przekroczyć nową granicę. Jak wspominał ocalały prof. Stanisław Swianiewicz, rozmowy z robotnikami, z którymi oficerowie stykali się podczas prac w obozie, wskazywały, że transporty podążały na zachód.
Oficerowie uznawali scenariusz dostania się w ręce Niemców za „pesymistyczny”. Jako „optymistyczny” traktowali wyjazd do jednego z krajów neutralnych i w perspektywie przedostanie się do Francji. Powszechnie jednak uważano, że nawet niewola niemiecka stwarza lepsze perspektywy niż pozostawanie w ZSRS. Bywały jednak wyjątki. „Nie mogę zapomnieć wyrazu jego twarzy w momencie, gdy zakomunikowano mu wezwanie. Coś dziwnego odbiło się w oczach tego chłopca, który dotychczas z humorem i wiarą we własną gwiazdę znosił wszystkie przeciwności losu i wszystkie cierpienia fizyczne. Nie był to strach, lecz coś jakby jakaś przepaść bezdenna otworzyła się pod jego nogami. […] Był to wyjątkowy wypadek, kiedy wśród tych, co odjeżdżali pod Katyń, zauważyłem coś jakby przeczucie tego losu, który czekał ich następnego ranka” – wspominał Swianiewicz o ostatniej rozmowie z młodym oficerem opuszczającym obóz.
Inny z ocalałych opuszczał obóz w Kozielsku 26 kwietnia. „W czasie oczekiwania na rewizję podszedł do naszej grupy komisarz obozu Dymidowicz, przeglądnął grupę i odezwał się w te słowa: No znaczyt sia Wy charaszo popali. […] Dzisiaj widzę, że te słowa, które bym przetłumaczył tak: No to was się udało”. W pociągu wraz z kolegami odkrył tajemniczy napis wyryty na ścianie wagonu: „Dwie stacje za Smoleńskiem wysiadamy – ładujemy” i trudną do odczytania datę – 12 lub 17 kwietnia. Owa stacja to Gniazdowo. Jedynym ocalałym, który dotarł do tego miejsca, był Stanisław Swianiewicz.
„Piąta rano. Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką-więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono [nas] gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano [mi] zegarek, na którym była godzina 6.30 [8.30 czasu polskiego – przyp. red.]. Pytano mnie o obrączkę, którą […]. Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk […]” – zapisał pod datą 9 kwietnia 1940 r. ppłk Adam Solski. Jego zapiski sporządzane niemal nad dołem śmierci są ostatnią dokumentacją losu polskich oficerów. Pozostałe świadectwa (w Katyniu odnaleziono 22 notatniki) urywają się co najmniej kilka godzin przed śmiercią autorów.
Odkrycie miejsca zbrodni w Katyniu w 1943 r. pozwoliło na poznanie wielu szczegółów masakry. Znacznie mniej wiemy o okolicznościach śmierci 3896 jeńców ze Starobielska, zabitych w piwnicach NKWD w Charkowie. Ich ciała pogrzebano na przedmieściach miasta w Piatichatkach. 6287 osób z Ostaszkowa rozstrzelano w gmachu NKWD w Kalininie (obecnie Twer). Ciała ukryto w miejscowości Miednoje. Wymordowano także 7305 jeńców polskich przebywających w różnych więzieniach na terenach tzw. Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy. Miejscem pochówku ok. 2 tys. jest Bykownia pod Kijowem. Nieznane są miejsca pochówku pozostałych. W Bykowni świadectwami śmierci Polaków są odnalezione w dołach śmierci przedmioty wyprodukowane przed wojną. Wśród nich był jeden wojskowy nieśmiertelnik należący do starszego sierżanta, Józefa Naglika. Na odnalezionym grzebieniu wydrapano kilka nazwisk innych żołnierzy z ukraińskiej listy katyńskiej. Odnaleziono też podpisaną szczoteczkę do zębów. Nazwiska pozostałych ofiar nie są znane.
Ofiary zbrodni z nieznanej do dziś „listy białoruskiej” pochowano prawdopodobnie w Kuropatach pod Mińskiem. Podczas prowadzonych tam u schyłku istnienia ZSRS sondażowych badań archeologicznych odnaleziono m.in. fragmenty odzieży polskiej produkcji, medaliki z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej i Matki Boskiej Ostrobramskiej oraz grzebień z napisem w języku polskim – z jednej strony: „Ciężkie chwile więźnia. Mińsk 25 04.1940. Myśl o was doprowadza mnie do szaleństwa”, a z drugiej: „26 IV Rozpłakałem się – ciężki dzień”. Prawdopodobnie na Białorusi są jeszcze dwa lub trzy nieznane miejsca ukrycia zwłok polskich oficerów.
Pamięć Katynia. Batalia bez końca
Rozkaz wymordowania polskich oficerów podjęty w 1940 r. przez władze ZSRS był początkiem długiego procesu ukrywania zbrodni. Walka o jej ujawnienie i upamiętnienie trwała prawie pół wieku. Pomimo upadku Związku Sowieckiego niektóre z jej tajemnic wciąż nie zostały w pełni wyjaśnione.
Polscy oficerowie, jako przedstawiciele elity intelektualnej i państwowej, byli mordowani już w pierwszych godzinach po sowieckiej agresji z 17 września. W październiku 1939 r. eksterminacji wziętych do niewoli obrońców nadano pozory sprawiedliwości. W uzasadnieniu jednego z wyroków sowieckiego „wymiaru sprawiedliwości” podkreślono: „Będąc wrogo nastawionym do władzy sowieckiej i partii komunistycznej, 20 września 1939 r. jako porucznik byłego Wojska Polskiego, w momencie wkroczenia pierwszego radzieckiego czołgu do Grodna, zorganizował z zamiarem przejęcia władzy uzbrojoną grupę spośród oficerów, żołnierzy byłego Wojska Polskiego i studentów, w ilości 50 osób do walki przeciwko władzy radzieckiej i Armii Czerwonej”.W przeciwieństwie do tych jawnie podejmowanych aktów terroru decyzja o wymordowaniu przedstawicieli polskich elit na zawsze miała pozostać tajemnicą wąskiego kręgu Biura Politycznego KC WKP(b).
Pierwsze rysy na budowanej od 5 marca 1940 r. zmowie milczenia pojawiły się już latem 1941 r. 14 sierpnia podpisana została polsko-sowiecka umowa o tworzeniu oddziałów Polskich Sił Zbrojnych na terenie ZSRS. Ich bazą rekrutacyjną mieli być obywatele RP „amnestionowani” w wyniku umowy Sikorski-Majski. Bardzo szybko okazało się, że liczba oficerów zgłaszających się do miejsc rekrutacji jest bardzo niewielka. Józefowi Czapskiemu, jednemu z nielicznych ocalałych z obozu w Starobielsku, powierzono zadanie odnalezienia towarzyszy niewoli oraz jeńców z dwóch pozostałych obozów. Czapski stanął na czele Biura Opieki. Prowadząc swoiste śledztwo, rozmawiał nie tylko z polskimi jeńcami i więźniami łagrów, ale również sowieckimi urzędnikami i enkawudzistami. Część z nich sugerowała, że zaginieni jeńcy zostali wysłani na najdalsze wyspy na Morzu Arktycznym.Podobne przekonanie wyrażała część towarzyszy niewoli, którzy uniknęli śmierci.
W tym samym czasie dowódcy tworzącej się armii oraz ambasador RP Stanisław Kot interweniowali u władz ZSRS. W odpowiedzi słyszeli niewiarygodne wersje wydarzeń, takie jak opowieść o ucieczce polskich jeńców do Rumunii. Do historii przeszła wymiana zdań między gen. Sikorskim a Stalinem podczas rozmów w grudniu 1941 r. Na pytanie polskiego premiera sowiecki dyktator stwierdził, że tysiące polskich jeńców uciekło do Mandżurii. Wiosną 1942 r. polskie władze zwróciły się do Brytyjczyków o wsparcie w poszukiwaniach. Szef brytyjskiego MSZ Anthony Eden zabronił dyplomatom angażować się w narastający m.in. wokół tej sprawy konflikt polsko-sowiecki. Kwestia ta pojawiła się jednak w raporcie przygotowanym dla Ministerstwa Wojny przez ppłk. Lesliego Hullsa: „Uwięzieni w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie po prostu znikli bez śladu (w łącznej liczbie 8300). Od 1940 r. nikt o nich nie słyszał i mimo obietnicy złożonej osobiście przez Stalina gen. Sikorskiemu i gen. Andersowi los tych oficerów pozostaje całkowitą tajemnicą”.
Sprawa wydawała się tym bardziej tajemnicza z powodu meldunków wywiadu Armii Krajowej, który nie posiadał jakichkolwiek informacji o ewentualnym przekazaniu tych jeńców stronie niemieckiej. Kontakty z rodzinami zaginionych wskazywały, że żaden z nich nie uciekł do rodziny zamieszkałej na terenie okupacji niemieckiej.
Badający zaginięcie swoich kolegów systematycznie zbliżali się do prawdy. Ważne zeznania złożył więzień Starobielska por. Bronisław Młynarski, który powiedział, że między 5 a 26 kwietnia z obozu w nieznanym kierunku wywożono polskich jeńców. Jeszcze pełniejszą, anonimową relację złożył Stanisław Swianiewicz, który opisał swoją podróż do stacji w Kozielsku i oddzielenie od pozostałych kolegów, którzy zostali wywiezieni w głąb lasu autobusami z zamalowanymi szybami.
Prawda wychodzi na jaw
Wiosną 1942 r. część prawdy o losach polskich jeńców nieświadomie odkryli polscy robotnicy przymusowi, którzy dowiedzieli się o kaźni od miejscowych mieszkańców. „Ziemia jest jeszcze zamarznięta, ale nie muszą głęboko kopać. Wystarczy ściągnąć wierzchnią warstwę poszycia, by łopata zaplątała się w wojskowy płaszcz” – wspominał pochodzący z Warszawy Henryk Troszczyński. Ustawiony przez nich drewniany krzyż prawdopodobnie był jedną ze wskazówek, która doprowadziła Niemców do miejsca mordu.
„Wiadomości – rano o znalezieniu przez Niemców pod Smoleńskiem grobu 11 tys. Polaków zamordowanych przez bolszewików” – zapisano w „Dzienniku czynności Prezydenta RP Władysława Raczkiewicza” pod datą 13 kwietnia 1943 r. Dwa dni później w „Dzienniku Polskim” ukazał się artykuł podsumowujący dotychczasowe wieści przekazywane przez Niemców. Już jego tytuł wskazywał, że podstawowym żądaniem władz RP jest ujawnienie wszystkich okoliczności zbrodni: „Sprawa zaginionych oficerów polskich. Huraganowy ogień propagandy niemieckiej – nakaz ujawnienia prawdy Kozielska i Starobielska”. Tego samego dnia premier Sikorski i ambasador Edward Raczyński zostali przyjęci przez premiera Wielkiej Brytanii. Winston Churchill zaznaczył, że niemiecka propaganda może tym razem mówić prawdę. „Wiem, do czego bolszewicy są zdolni i jak umieją być okrutni,wszystko to znam i liczne wasze trudności rozumiem. Często bardzo podzielam wasze stanowisko. Inna atoli polityka nie jest możliwa. Obowiązkiem naszym bowiem jest tak postępować, by uratować postawione przez nas cele zasadnicze i najskuteczniej im służyć” – podkreślił. Słowa Churchilla, w których przedkładał interes koalicji ponad wyjaśnienie okoliczności zbrodni, wyznaczyły stosunek Wielkiej Brytanii do kwestii katyńskiej.
Wbrew opinii swojego sojusznika rząd RP zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie sprawy do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Podobną prośbę wystosowała działająca pod okupacją niemiecką Rada Główna Opiekuńcza. Rząd zwrócił się również do Stolicy Apostolskiej. Rozpoczęto też systematyczne zbieranie relacji napływających od Polaków przyjeżdżających do Katynia. Dzięki nim władze RP już pod koniec kwietnia były przekonane, że mord nastąpił w 1943 r. Niezwykle poważnie traktowano także napływające z okupowanego kraju raporty dotyczące nastrojów społecznych. „Propaganda niemiecka bardzo wydajnie zużytkowuje w prasie i przy pomocy megafonów fakt morderstwa na Koziej Górze i stara się nastawić opinię polską przeciw Sowietom, Aliantom i Rządowi Polskiemu. Reakcja ludności polskiej wyraża się w oburzeniu na bolszewików,przy jednoczesnym podkreślaniu analogicznych mordów niemieckich” – czytamy w jednym z raportów.
Jednocześnie władze ściśle kontrolowały przekaz mediów, tak aby nie dopuścić do sytuacji, w której mówiłyby jednym tonem z propagandą niemiecką. „My Polacy całą siłą woli staramy się powstrzymać od wydania przedwczesnego wyroku. Staramy się nie poddawać nasuwającym się podejrzeniom, które mogłyby wywołać odruch uczucia w wydaniu sądu o nieujawnionych zbrodniarzach” – pisał anonimowy autor artykułu „Nad grobami polskich żołnierzy” na łamach „Dziennika Polskiego”. Wyjątkiem stał się jedynie nekrolog na łamach „Wiadomości Polskich”, w którym jednoznacznie wskazano sprawców mordu.
Nastroje tonowali również polscy dowódcy, także ci, którzy przeszli przez nieludzką ziemię. W czasie nabożeństwa żałobnego w Bagdadzie gen. Władysław Anders powiedział: „Pamiętajcie zawsze, że tam w Sowietach mamy jeszcze setki tysięcy ludzi, setki tysięcy dzieci wygłodniałych… Staje się zbrodnia za zbrodnią, a jednak wierzę głęboko, jak was tu przed sobą widzę, że sprawiedliwość zawsze w końcu zwycięży i nasza sprawa polska, tak jasna, tak sprawiedliwa i tak rzetelna musi zatriumfować pomimo strat, pomimo krwi, którą każdy w swej rodzinie ma już przelaną, i że musimy osiągnąć swój cel”.
Po 24 kwietnia władze RP nie mogły mieć już złudzeń co do postawy rządów sojuszniczych w walce o prawdę o wydarzeniach pod Smoleńskiem. Tego dnia w rozmowie z premierem Sikorskim minister Anthony Eden zaapelował do rządu RP o wycofanie wniosku z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża i stwierdzenie, że pełną odpowiedzialność za mord ponosi strona niemiecka. „Po stronie Rosji jest siła – po naszej sprawiedliwość” – odpowiedział gen. Sikorski. Dzień później, w nocy z wielkanocnej niedzieli na poniedziałek, ambasador RP w ZSRS otrzymał decyzję Komisariatu Spraw Zagranicznych o „zawieszeniu” stosunków dyplomatycznych. „Rząd Sowiecki zdaje sobie sprawę, że ta wroga kampania przeciw Związkowi Sowieckiemu została przedsięwzięta przez Rząd Polski, aby wywrzeć nacisk na Rząd Sowiecki, przy użyciu hitlerowskiego,oszczerczego fałszu celem wydarcia odeń terytorialnych koncesji kosztem interesów Sowieckiej Ukrainy, Sowieckiej Białorusi i Sowieckiej Litwy” – orzekał komisarz Wiaczesław Mołotow, którego podpis widniał pod decyzją o wymordowaniu jeńców. W ten sposób narodził się kolejny element budowanego od jesieni 1941 r. kłamstwa katyńskiego. Związek Sowiecki do narracji o „ucieczce” i „współpracy polsko-niemieckiej w prowokacji wymierzonej w ZSRS” dodał trzeci element: powiązanie sprawy katyńskiej z przyszłością wschodnich granic RP.Związek Sowiecki do narracji o „ucieczce” i „współpracy polsko-niemieckiej w prowokacji wymierzonej w ZSRS” dodał trzeci element: powiązanie sprawy katyńskiej z przyszłością wschodnich granic RP.Związek Sowiecki do narracji o „ucieczce” i „współpracy polsko-niemieckiej w prowokacji wymierzonej w ZSRS” dodał trzeci element: powiązanie sprawy katyńskiej z przyszłością wschodnich granic RP.
W kolejnych miesiącach rząd na uchodźstwie podtrzymywał swoje dotychczasowe stanowisko. Zgodnie z sugestiami Brytyjczyków ograniczał jednak publiczną krytykę działań ZSRS. W początkach 1944 r. kłamstwo katyńskie zostało „uwiarygodnione” raportem komisji chirurga Nikołaja Burdenki, która „wyjaśniła”, że zbrodni na polskich oficerach dopuścili się Niemcy jesienią 1941 r. Do wsparcia sowieckiej wersji wydarzeń użyto również żołnierzy podporządkowanej Sowietom 1. Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, którzy w styczniu 1944 r. wzięli udział w uroczystości żałobnej w miejscu mordu. Na miejsce przybyli też zachodni korespondenci i dyplomaci, którym przedstawiono dowody zbrodni.
W 1945 r. władze na uchodźstwie w ramach 2. Korpusu Polskiego powołały biuro „K” („Kostar” – Kozielsk, Ostaszków, Starobielsk). Jego zadaniem miało być zbadanie losów zamordowanych i ocalałych oficerów. Celem miało być późniejsze rozliczenie zbrodni i jej dokładne udokumentowanie, niezależnie od ustaleń niemieckich. Stosunkowo szybko udało się zgromadzić ogromną dokumentację i już w 1945 r. opublikować liczące niemal pół tysiąca stron angielskojęzyczne opracowanie poświęcone polskim jeńcom w ZSRS w latach 1939–1941. Wysiłki biura „K” wspierali na emigracji m.in. Ferdynand Goetel i Józef Mackiewicz, którzy miejsce zbrodni odwiedzili w 1943 r. M.in. dzięki pracom biura „K” w 1949 r. w Londynie ukazała się „Lista katyńska” zawierająca nazwiska zamordowanych i zaginionych.
W 1946 r. rząd na uchodźstwie opublikował po polsku i angielsku broszurę „Masowe morderstwo polskich jeńców wojennych w Katyniu”. W podsumowaniu dotychczasowych ustaleń autorzy zadali „niewygodne pytania” wymierzone w „ustalenia” komisji Burdenki: „Z jakich powodów nie dano wiary wynikom badań niemieckich co do mordu katyńskiego, badań z udziałem osób postronnych, a dano wiarę wynikom badań sowieckich, badań bez udziału osób postronnych?”. Autorzy pytali też, dlaczego Niemcy mieliby rozstrzelać wyłącznie polskich jeńców z tych trzech obozów, podczas gdy wszyscy inni doczekali końca wojny.
W tym samym czasie celem polskiego rządu stało się powstrzymanie sowieckich wysiłków na rzecz obarczenia winą za mord niemieckich zbrodniarzy sądzonych w Norymberdze. Alianckim prokuratorom udało się dostarczyć wydawnictwa poświęcone zbrodni. Pośrednikiem był płk Henry Szymański, który w 1942 r. jako łącznik między polską a amerykańską armią badał sprawę zaginionych. Ostatecznie Trybunał Norymberski de facto uwolnił Niemców od odpowiedzialności za czyn. Polska emigracja nabrała przekonania, że dzięki tej decyzji będzie możliwe zainteresowanie mordem instytucji państw demokratycznych i gremiów międzynarodowych.
Nadzieje na symboliczne rozliczenie zbrodni i podtrzymanie pamięci o niej pojawiły się w momencie zaostrzenia zimnej wojny w wyniku konfliktu w Korei. W 1951 r. Izba Reprezentantów Kongresu Stanów Zjednoczonych powołała do życia specjalną Komisję Śledczą do Zbadania Faktów, Dowodów i Okoliczności Mordu w Lesie Katyńskim, od nazwiska jej przewodniczącego nazywaną komisją Maddena. Do końca 1952 r. przeprowadziła ona śledztwo, gromadząc dowody rzeczowe oraz przesłuchując przeszło 100 świadków. Dochodzenie zaowocowało przyjęciem raportu końcowego, stwierdzającego, że Związek Sowiecki ponosi odpowiedzialność za zbrodnię popełnioną na Polakach w 1940 r. Prace komisji spotkały się z ofensywą propagandową reżimu komunistycznego w Polsce, który na łamach podporządkowanych sobie mediów przypominał sowieckie wersje wydarzeń.Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego przygotowało materiały propagandowe dla środowisk komunistycznych w USA, sugerującm.in. powiązania członków komisji z Niemcami.
Upamiętnienie ofiar Katynia
Przez cały okres zimnej wojny środowiska emigracyjne obchodziły kolejne rocznice zbrodni. Najważniejszym symbolem pamięci stał się odsłonięty 11 listopada 1976 r. Pomnik Katyński w Londynie. Przy tej okazji prezydent Stanisław Ostrowski odznaczył zamordowanych Krzyżami Orderu Virtuti Militari. Rząd brytyjski zabronił swoim żołnierzom i oficerom udziału w uroczystości odsłonięcia monumentu. Polecenie to zostało zlekceważone przez jednego szkockiego oficera. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pomniki i tablice upamiętniające ofiary mordu powstały w wielu skupiskach Polaków na kilku kontynentach.
Próby upamiętnienia zabitych podejmowano również w PRL. 2 listopada 1956 r. na Cmentarzu Powązkowskim obok pomnika Gloria Victis ustawiono drewniany krzyż, na którym zawieszono tabliczkę z napisem „Symboliczny grób 12000 oficerów polskich zamordowanych w Katyniu. Byli Polakami, zginęli na ziemi obcej z rąk okrutnego wroga. Należy im się pamięć i cześć”. Przez kilkanaście godzin pod krzyżem zapalano znicze i składano kwiaty. W nocy został usunięty przez milicję. Podobne krzyże ustawiano także w kolejnych latach.
W połowie lat siedemdziesiątych komunistyczna cenzura wydała instrukcję uszczegóławiającą pojawianie się w publikacjach słowa „Katyń”. „Należy eliminować określenie +jeńcy wojenni+ w odniesieniu do żołnierzy i oficerów polskich internowanych przez Armię Czerwoną we wrześniu 1939 r. Właściwym określeniem jest termin +internowani+. Mogą być zwalniane nazwy obozów: Kozielsk, Starobielsk, Ostaszków, w których byli internowani polscy oficerowie, rozstrzelani później przez hitlerowców w lasach katyńskich”. Wkrótce monopol informacyjny posiadany przez władze komunistyczne miał zostać przełamany i sprawa katyńska ponownie miała się pojawić w przestrzeni publicznej.
Rodzące się ruchy opozycyjne również stawiały sobie za cel odkłamywanie polskiej historii. W 1977 r. w Warszawie powołano Społeczny Instytut Pamięci Narodowej im. Józefa Piłsudskiego. Jego nakładem ukazała się wielokrotnie wznawiana broszura „Katyń”. Rok później w Krakowie powołano Instytut Dokumentacji Zbrodni Katyńskiej. Jego zasługą było pierwsze krajowe wydanie Raportu Maddena. Prawdziwym przełomem w przybliżaniu prawdy było wydanie w 1979 r. przez Niezależną Oficynę Wydawniczą „Zbrodni katyńskiej w świetle dokumentów” Józefa Mackiewicza i Zdzisława Stahla. Do 1989 r. ukazało się trzynaście wydań tej fundamentalnej pracy. Wielkim poważaniem cieszyła się też praca prof. Jerzego Łojka „Dzieje sprawy Katynia”. Po 1981 r. w podziemiu ukazywały się także znaczki „Poczty Solidarności”, m.in. z Matką Boską Kozielską.
Wielką rolę symboliczną odgrywały też odezwy organizacji opozycyjnych. „Wzywamy naszych współobywateli w kraju i na wychodźstwie do godnego uczczenia smutnej rocznicy Katynia, nie w duchu zemsty, lecz w duchu prawdy i braterstwa wszystkich ludzi dobrej woli, wszystkich narodów. Przestrzegamy zarazem władze PRL, że przeciwdziałanie represyjne zdecydowanej, naturalnej woli narodu, aby uczcić pamięć ofiar zbrodni katyńskiej wzbudziłoby pogardę społeczeństwa” – pisali w kwietniu 1980 r. członkowie Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Rok 1980 był szczególnie bogaty w próby upamiętniania ofiar. Władze były jednak wyjątkowo dobrze przygotowane do ich udaremniania. 13 kwietnia SB zablokowała cmentarz na Powązkach. Na dramatyczny gest zdecydował się były żołnierz Armii Krajowej Walenty Badylak,który w proteście przeciw tuszowaniu prawdy o zbrodni dokonał aktu samospalenia na Rynku Głównym w Krakowie.
31 lipca 1981 r. członkowie zawiązanego kilka miesięcy wcześniej Komitetu Obywatelskiego Budowy Pomnika Katyńskiego ustawili na Cmentarzu Powązkowskim kamienny krzyż z datą „1940”, napisem „Katyń” i orłem w koronie. Jeszcze tej samej nocy nieznani sprawcy wywieźli pomnik. W 1985 r. władze komunistyczne wybudowały własny pomnik z kłamliwym napisem „Żołnierzom polskim, ofiarom hitlerowskiego faszyzmu spoczywającym w ziemi katyńskiej – 1941”. „Panuje przekonanie, że dla Jaruzelskiego oznacza to wręcz całkowity upadek na dno narodowej zdrady” – skomentował jeden ze szwajcarskich dzienników.
Słowa wsparcia dla polskich wysiłków napływały także ze wschodu. „W te pamiętne i bolesne dla Polski dni my, sowieccy obrońcy praw człowieka, chcemy raz jeszcze zapewnić naszych polskich przyjaciół, a w ich osobach cały naród polski, że nikt z nas nigdy nie zapomniał i nie zapomni o tej odpowiedzialności, jaką nasz kraj ponosi za zbrodnię popełnioną przez jego oficjalnych przedstawicieli w Katyniu” – stwierdzali w 1980 r. czołowi antysowieccy dysydenci, m.in. Tomas Venclova i Natalia Gorbaniewska. Jednocześnie wyrażali przekonanie, że wkrótce nastąpi przełom, po którym „nasz naród odda to, co im należne, wszystkim uczestnikom tej tragedii, zarówno katom, jak i ofiarom: jednym w miarę ich zbrodni, drugim w miarę ich męczeństwa”.
Na przełom trzeba było czekać jeszcze dekadę. Zanim nastąpił na Kremlu, jego zapowiedzi pojawiły się w PRL. W kwietniu 1989 r. delegacja Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa z jej przewodniczącym gen. dyw. pil. Romanem Paszkowskim wraz z grupą rodzin ofiar mordu pobrała w Katyniu urnę z ziemią, która 18 kwietnia 1989 r. została uroczyście złożona w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie oraz w Dolince Katyńskiej. Usunięty w 1981 r. pomnik społeczny został podrzucony na teren Cmentarza Wojskowego na Powązkach w nocy z 5 na 6 lipca 1989 r. przez „niezidentyfikowane osoby”. W mediach PRL coraz częściej pojawiały się informacje o Katyniu, w których nie wymieniano sprawców czynu. W marcu 1989 r. rzecznik rządu PRL Jerzy Urban stwierdził, że zbrodnię popełniło „stalinowskie NKWD”.Ten sposób określania sowieckiej zbrodni utrzymano również podczas wizyty premiera Tadeusza Mazowieckiego w ZSRS w listopadzie 1989 r.
Symboliczny przełom nastąpił 13 kwietnia 1990 r. Agencja informacyjna TASS wydała oświadczenie władz ZSRS, w którym oficjalnie potwierdzono, że polscy jeńcy wojenni zostali rozstrzelani wiosną 1940 r. przez NKWD. Moskwa wyraziła głębokie ubolewanie z powodu tej tragedii, nazywając ją „jedną z najcięższych zbrodni stalinizmu”. Tego samego dnia prezydent ZSRS Michaił Gorbaczow przekazał prezydentowi Wojciechowi Jaruzelskiemu kopie części dokumentów archiwalnych, w tym listy więźniów skierowanych w kwietniu i maju 1940 r. z obozu jenieckiego w Kozielsku do Smoleńska oraz z obozu w Ostaszkowie do Kalinina, a także wykaz akt ewidencyjnych jeńców wywiezionych z obozu NKWD w Starobielsku. Jednocześnie władze sowieckie rozpoczęły śledztwo w sprawie mordu, które dostarczyło wielu bezcennych materiałów,takich jak zeznania ostatnich żyjących funkcjonariuszy NKWD. Zwieńczeniem upamiętnienia było otwarcie w 2000 r. trzech cmentarzy: w Charkowie, Katyniu i Miednoje. W 2012 r., po trwających kilka lat ekshumacjach, otwarto cmentarz w Bykowni koło Kijowa.
Dziś największymi białymi plamami sprawy katyńskiej pozostają tzw. lista białoruska oraz miejsce ukrycia zwłok pomordowanych. Większość z nich została pogrzebana prawdopodobnie w podmińskich Kuropatach. Bez pełnego otwarcia rosyjskich archiwów niemożliwe jest również wyjaśnienie kwestii ewentualnego zniszczenia teczek polskich oficerów, którego miano dokonać na podstawie tzw. notatki Szelepina z 1959 r.
aw/PAP
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/historia/593818-82-rocznica-eksterminacji-polskich-jencow-przez-zsrr